W dniach 3-5 czerwca 2016 r. odbyła się w campingu Tramp w Toruniu jedenasta edycja Starego Piernika. Była to najlepsza pod względem frekwencji tego typu impreza w ostatnich latach w światku polskiej sceny komputerowej Commodore 64. Około 40 osób uczestniczyło w wyjątkowym meetingu pełnym niecodziennych wydarzeń.
Oprawę dla piątkowych wydarzeń stanowiła idea imitacji stylu korporacyjnego wśród przybyłych do Torunia partyzantów. Należało odziać się przynajmniej w koszulę (mile widziany był garnitur, a nawet krawat) i rozdawać innym osobom wizytówki. Wszystko to, jak się wkrótce okazało, miało swój ukryty cel, ale może o tym za chwilę. Do Torunia wybrałem się wyjątkowo w piątek w samo południe. Pociąg osobowy relacji Świnoujście-Poznań Główny podczas jazdy niestety uzyskał kilkunastominutowe opóźnienie, co dla mnie i Daty (dosiadającego się w Krzyżu) stało się nieco kłopotliwe, albowiem kolejny pociąg do Torunia nie został skomunikowany z naszą jednostką. Rezultatem tego był przymusowy dłuższy pobyt na dworcu w Poznaniu. Zamiast planowanych sześciu minut, czekaliśmy na kolejny pociąg osobowy około trzech godzin. W ramach relaksu postanowiliśmy udać się na małe zakupy do jednego ze sklepów znajdujących się w tutejszej ogromnej galerii handlowej. Rezultat naszej przechadzki był zaskakujący, albowiem Data wkrótce po zakupie napoju zakodował pięknego, pomarańczowego fraktala. Nie, nie wymiotował. Postawiona na siedzisku o nieregularnym kształcie szklana butla z sokiem po prostu z niego zjechała i rozprysła się na podłodze. Posprzątaliśmy z grubsza marchewkową niespodziankę i udaliśmy się do sklepu po ponowny zakup napoju. Tym razem obyło się bez ofiar.
Przed godziną 18:00 zasiedliśmy w jednym z przedziałów jednostki udającej się w kierunku Inowrocławia. Pojazd pamiętający czasy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce z czerwonymi, klasycznymi obiciami siedzeń, stanowił ciekawą odskocznię od nowoczesnych szynobusów typu Impuls. I bardzo dobrze, w końcu na Starego Piernika powinno się podróżować z klimatem. Ja byłem zachwycony, jak niemalże co roku. W Inowrocławiu przesiedliśmy się na remontowanym dworcu do jednostki jadącej do Torunia. Półgodzinna podróż była pełna wrażeń, albowiem pojazd pod wpływem turbulencji, przy dużej prędkości wpadał w niesamowite wibracje. Jednostka trzęsła się rytmicznie, wydając przy tym konkretne porcje decybeli. Pasażerowie wibrowali w rytm pociągu. Trzeba przyznać, że tego rodzaju atrakcje zdarzają się bardzo rzadko.
Toruń przywitał podróżnych odremontowanym dworcem i peronami. Wrażenie zrobił na nas przestronny tunel pod torami z ruchomymi schodami. Zaskoczeniem był brak przejścia w środkowej części peronów. Przy remoncie dworca zapewne uznano, że ten wariant przedostania się do budynku dworca idąc bezpośrednio przez tory był niebezpieczny. Zanim zawitaliśmy na camping, dotarliśmy wysłużonym Jelczem MM120/3 pod starówkę. Tam skonsumowaliśmy pizzę i cofnęliśmy się na ul. Kujawską. W Trampie zabawa trwała w najlepsze, ale to nie scenerzy smażyli kiełbaski na ognisku, lecz pewna ekipa fanatyków niekonwencjonalnych jednośladów spod szyldu Thorn Bike Customs. Poczęliśmy witać się z tymi, którzy albo znajdowali się tuż obok domku, na którym rozwieszony był big screen, albo stacjonowali u wrót restauracji Waliza. Od razu otrzymaliśmy informację, że mamy sobie we własnym zakresie wynająć domek. Nie było to żadnym problemem, aczkolwiek pani na recepcji była lekko zakręcona i nie zaznaczyła w systemie, że nasz domek jest opłacony (na szczęście kwestię tę wyjaśniłem w niedzielę rano). Dodatkowo eLBAN poinformował nas, że z racji tego, że dużo osób jutro wyjeżdża, kompoty przesunięte są na piątek na godzinę 23:00. Był to oczywiście bluff, ale trzeba przyznać, że wprowadził wśród części ekipy małą dozę tajemniczości. Wewnątrz lokalu imprezowali Cancerek z nową partnerką Dalidą oraz Jericho, Kordiaukis, Kisiel i Agis. Przysiedliśmy się do nich i spędziliśmy miło czas do momentu, w którym zaproszono nas wszystkich na zewnątrz.
Zamiast kompotów tak naprawdę odbył się symboliczny teatrzyk, mający na celu pożegnanie Provocatora z jego stanem kawalerskim. Palcerek bowiem niebawem zmienia stan cywilny, więc jego ulubieńcy postanowili uczcić ten ważny moment w jego życiu. To właśnie w tym celu mieliśmy ubrać się ładnie, za co otrzymaliśmy podziękowania w stosownej mini produkcji puszczonej z C64 i zawierającej skonwerconą fotkę Proveego i tekst scrolla wyjaśniający powód zamieszania. Zanim jednak to nastąpiło, przez przypadek projektor miał bliskie spotkanie z ziemią, ale na szczęście bez żadnych dla niego konsekwencji.
Po pokazaniu demka chłopaki odpalili prezentację multimedialną, w której tematem przewodnim były różne wydarzenia z ostatnich około 20 lat życia Provocatora. Szereg stosownie podpisanych zdjęć rozbawił do łez scenową publiczność i trzeba przyznać, że ten pomysł był udany. Następnie Provee dokonał krótkiego przemówienia i po chwili otrzymał prezent w postaci wibrującej ręki. Zwieńczeniem wieczoru kawalerskiego była wystawa screenshootów z produkcji na C64 (np. Samantha Fox Strip Poker) w sąsiednim domku campingowym, gdzie Provee miał symbolicznie spędzić ostatnie chwile swojego kawalerskiego życia, przynajmniej podczas Starego Piernika. Pomysł spotkał się z uznaniem ze strony scenowców, którzy pękali ze śmiechu widząc przyklejone na ścianach, suficie, a nawet podłodze kartki z wydrukowanymi screenshotami z C64.
Na tym skończyła się główna część piątkowego programu Starego Piernika 11. Z Commodorka wnet poleciały różne demka, a uczestnikom meetingu przyszło chwilę poczekać, aż ekipa rowerzystów ewakuuje się spod ogniska. Impreza na otwartym powietrzu trwała dla niektórych aż do samego rana. Pogoda dopisywała, była stosunkowo ciepła noc. Humory ludziom również nie ustępowały. Spać poszedłem bardzo późno, bo szkoda było zbyt wcześnie przerywać arcyciekawe konwersacje.
Z piętrowego łóżka zwlokłem się dopiero w południe. W pierwszej kolejności postanowiłem uregulować kwestie finansowe związane z dalszym noclegiem. Wizyta w recepcji okazała się interesująca. Pewien jegomość skarżył się pani z obsługi na hałasy, jakie dobiegały z rejonu ogniska podczas minionej nocy. Groził przy tym możliwością interwencji policji i brakiem opłaty za wynajęcie domku na kolejne dni z tytułu niezadowolenia z otrzymanej usługi. Nie wiadomo jednak było do końca kto był winowajcą: czy Commodorowcy, czy rowerzyści. Ci ostatni potrafili niemalże do białego rana jeździć na swoich zmodyfikowanych rowerach po całym terenie campingu.
Wnet miałem okazję przywitać ekipę z Gdańska w składzie Sachy, Johny i Drygol. Ostatni z wymienionych pod wpływem imprezowej fali nieco później wykazał się pięknym piruetem, za który na olimpiadzie mógłby spokojnie zgarnąć złoto. Na Piernika zajechała również Cobra z synkiem. Po zaliczeniu prysznica udałem się w towarzystwie Daty, Kisiela, Jericho i Grabby „na miasto”, czyli na toruńską starówkę. Po niezwykle sytym obiedzie (co dla niektórych eksperymentalnym 😉 wróciliśmy na party place, by ładować baterie przed wieczorną 8-bitową imprezą. W międzyczasie na campingu pojawił się Argasek, co można było uznać za duże zaskoczenie. Zresztą nie tylko on urwał się z Pixel Heaven. To samo uczynili dzień wcześniej Fei, AceMan i Sebaloz. Swoją obecnością zaszczycił nas również Jesionen wraz z żoną. Co prawda tylko na dwie godziny, ale zawsze była to okazja do przeprowadzenia ciekawej rozmowy. Mimo choroby na Piernika zajechał również Wacek, którego absencja w piątek była czymś niespotykanym.
Wieczorem rozpoczęły się przygotowania do kompotów. Projektor ponownie został podłączony. Don Kichote w pocie czoła przez pół dnia składał swoją mini produkcję. Trwały również inne czynności mające na celu zebranie wszystkich prac konkursowych w jedno miejsce. Na big screenie poleciało kilka demek, w tym ku mojemu miłemu zaskoczeniu, ostatnie jak dotąd trackmo Tropyxu o tytule Secora. Lista obecności gości rozrosła się do sporych rozmiarów. W sobotę przybyły ekipy Albion Crew w składzie: KMEG, Scarlet, Questor i Stilgar (po raz pierwszy na pierniku!); Samaru (Isildur, Slayerek z osobą towarzyszącą). Gościliśmy oprócz tego niemieckiego muzyka z Atari o xywie 505, który od jakiegoś czasu mieszka w Toruniu i ma za sobą również wizytę na zeszłorocznym LOAD ERROR party. Zresztą miałem z nim okazję podebatować na tematy scenowe i niescenowe, zachęcając jednocześnie do powrotu do pisania artykułów do magazynu.
Kompotom towarzyszyła dodatkowa publiczność pod postacią ekipy Thorn Bike Customs. Większość rowerzystów pewnie dziwiła się, co to za spotkanie odbywa się wokół zawieszonego na domku prześcieradła, na którym wyświetlane są dziwne graficzne twory. Ciężko znosili muzykę z SID-a, chociaż wśród pojedynczych jednostek widoczne było lekkie zainteresowanie niecodziennym zjawiskiem. Pojawiły się również drobne kwasy związane z dostępem do ogniska, ale na szczęście problem został wnet rozwiązany i każdy mógł skorzystać z dobrodziejstw ognia.
Konkursy same w sobie nie trwały długo, bo zgłoszono wyjątkowo małą liczbę prac. Ale niektóre z nich powaliły jakością i pomysłem. Szczególnie Wildy. Demko „Solaris” Isildura wgniotło wszystkich w ziemię. Jaka szkoda, że autor stracił niemalże wszystkie źródła, ale na szczęście zachował się jedyny zrzut do pliku wideo. Slajerek pozamiatał swoim przełomowym programem użytkowym o nazwie „C64 Debugger” służącym do podglądu w czasie rzeczywistym wykonywanego kodu przez procesor Commodorka. Chociaż nie używam emulatora, to autorowi złożyłem szczere słowa uznania.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że dopiero śmierć Ramosa spowodowała pojawienie się ekipy z Samaru na Pierniku. Gdyby nie oni, kompoty na tegorocznym meetingu byłyby bardzo ubogie. W demo compo swoje skromne interko wystawił Don Kichote. Z kolei w kompotach graficznych sporo do powiedzenia mieli Isildur i Cobra. Ostatecznie na tablicy wyników rozdzielił ich 22zddr, nieświadomie uczestniczący od dwóch lat w konkursach piernikowych dzięki odnalezionym grafikom sprzed ponad dwudziestu lat. Swój debiut muzyczny na scenie C64 zaliczył AceMan – lepiej późno niż wcale. Szkoda, że w swojej kategorii był osamotniony. Powtórzono również prezentację ze zdjęciami Palcerka, ale tym razem nie wywołała ona takiej samej reakcji ze strony publiczności, jaka miała miejsce dzień wcześniej.
Po kompotach część osób postanowiła usmażyć sobie kiełbaskę. Kątem oka dostrzegłem Sebaloza rozmawiającego z reprezentantkami ekipy Thorn Bike Customs. Z pewnością tłumaczył i jednej i drugiej pani czym jest scena komputerowa. Wnet nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Znajomy Turbosnaila o ksywie Lenin stracił równowagę i wpadł całym ciałem do ogniska. Nikt z rowerzystów nie rzucił się do pomocy uznając, że nie jest to „ich” człowiek, zrzucając jednocześnie odpowiedzialność za ratowanie jegomościa na komputerowych intruzów. Padały krzyki w stylu „To wasz człowiek?”, „Ratujcie go!”. Lenin w ciągu kilku sekund doznał bliskiego spotkania z ogniem. Wszystko działo się tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować. Upadając Lenin przygniótł mój ruszt z kiełbaską, blokując w jednej chwili jakiekolwiek pole manewru. Po chwili sam wygramolił się z paleniska. Na jego ubraniu tliła się iskierka. Ktoś rzucił „Palisz się!”, ale wbrew temu, co oglądamy często na amerykańskich filmach, nieszczęśnik ani na chwilę nie zajął się ogniem. Za to poparzył sobie stopę i po chwili udał się do swojego domku po wodę utlenioną. Nie był to dobry pomysł. Bardzo szybko na miejscu zdarzenia pojawił się eLBAN i zadzwonił po pogotowie. Odmówiono mu przyjazdu ze względu na brak zagrożenia życia. Z pomocą przyszedł Cancerek, który oczyścił i opatrzył ranną nogę Lenina. Niebezpieczeństwo wnet zostało zażegnane.
Dla niedoszłego fakira ten wieczór był pełen emocji. Targany wyrzutami sumienia rozpoczął wnet ciekawy monolog, skierowany głównie w stronę Sebaloza. Padły wówczas słowa o dzieciach jako najpiękniejszym skarbie człowieka. Lenin zachęcił Sebaloza do posiadania potomstwa. Sebastian wnet padł wzruszony w objęcia swojego nowego mentora. Następnie stanął i orzekł wszystkim tym, którzy tkwili wciąż przy ognisku, iż nastąpiła w nim przemiana i od teraz będzie innym człowiekiem. Szkoda, że nikt tego nie nagrywał, bo takie wzruszające momenty nie zdarzają się zbyt często na spotkaniach komputerowców.
Druga w kolejności noc spędzona w Toruniu okazała się bardzo krótka. Około szóstej nad ranem obudził nas Grabba z informacją, że po campingu buszują podejrzane twarze. Niewiele osób zdecydowało się zwlec z łóżka i bronić pozostawionego na świeżym powietrzu dobytku organizatorów. Intruzi się zmyli i jak się później okazało, przybyli z rana w celu odnalezienia swojego telefonu komórkowego. Pomogłem schować kolumny, wzmacniacz i inny sprzęt do jednego z domków, a następnie podjąłem kolejną próbę zaśnięcia w moim domku, gdzie jak się potem okazało, dominowały jednostki lubiące chrapać (ze mną włącznie ;). Telefon intruzów ostatecznie się odnalazł. Lenin zadzwonił na jeden z numerów i poinformował kogoś z otoczenia właściciela o jego zgubie.
Nadszedł wnet czas pożegnań. Z Datą udaliśmy się na dworzec, by zainicjować podróż powrotną w kierunku Poznania. Do swoich domów dotarliśmy dopiero pod wieczór. W taki sposób zakończyła się nasza wizyta na jedenastej edycji Starego Piernika.
Stary Piernik 11 w Toruniu – galeria zdjęć:
Paweł Ruczko (V-12/Tropyx)
Szczecin, 24.07.2016 r.