W trzeciej części felietonu przedstawię trzy zagadnienia: nadużywanie słowa „terroryzm”, jak sobie radzić z pracownikami call center oraz blogowanie jako jeden ze sposobów wyrażania siebie.
Terroryzm, wszędzie ten terroryzm!
Terroryzm jest pojęciem wysoce nadużywanym w mediach, polityce i środowisku militarnym. Niemalże każdy akt przemocy, w efekcie którego ginie co najmniej jedna niewinna osoba, uznaje się obecnie za przejaw terroru. Zgodnie z ujęciem etycznym, istnieją trzy warunki, jakie muszą być spełnione, aby dany czyn można było uznać za terroryzm.
Zanim wspomnę o uwarunkowaniach, przedstawię w skrócie etymologię znaczenia słowa „terroryzm”. Termin ten pochodzi od łacińskiego wyrazu „terror”, który oznacza niezwykle silny, paniczny strach. Pierwotnie terroryzm oznaczał reżim, czyli określony system rządów stosujący terror. Współcześnie terrorystą może zostać każdy, kto dokonuje jakiegoś ataku na grupę ludzi. Wbrew poniższym założeniom etyki terroryzmu.
Aby dany akt można było uznać za zamach terrorystyczny, muszą być spełnione trzy warunki:
2. Wywoływanie silnego strachu.
3. Zmuszanie ludzi do działań, których w normalnych warunkach by nie wykonali.
Celem działania terrorysty nie jest zadawanie cierpienia niewinnym jednostkom. Klasycznym przykładem aktu terrorystycznego jest porwanie. Zakładnicy i ich cierpienie stanowią środek do uzyskania konkretnego celu (np. zdobycia okupu, wypuszczenia więźniów politycznych). Terrorysta w związku z tym bezpośrednio nie podejmuje działania wobec osób u których chce coś uzyskać, ale wykorzystuje do tego celu najczęściej przypadkowe jednostki. Terroryzm można siać również na kilka innych sposobów. Przykładem tego jest celowe zatrucie ujęcia wody, mające na celu zmianę zachowań określonej grupy ludzi.
Problematyczne staje się w związku z tym uznawanie samobójczego zamachu bombowego za akt terroryzmu. Oczywiście należy mieć na uwadze fakt, że za tego rodzaju „akcjami” stoją duże organizacje, których celem jest wywoływanie silnego strachu. Trudno jednak stwierdzić jednoznacznie, jaki jest ich cel długofalowy, choć niektórzy mogą sądzić, że pragną po prostu zawładnąć niektórymi państwami Europy.
Terroryzm nigdy nie będzie etycznie uzasadniony. Z moralnego punktu widzenia jest absolutnie czymś złym. Nieco inaczej wygląda sytuacja w przypadku wojen. Są one etycznie wytłumaczalne, choć dla przeciętnego Kowalskiego mogłyby nie istnieć. Warto sobie zatem uświadomić, że każdy terrorysta może być mordercą, ale nie każdy morderca musi być terrorystą.
W ostatnich miesiącach doszło na świecie do blisko czterdziestu znaczących aktów przemocy. Ich listę można na bieżąco monitorować na Wikipedii (artykuł o tytule „Lista zamachów terrorystycznych w 2016”). Niestety, nie każdy zamach był aktem terroru. Nie wiem, skąd tendencja do klasyfikacji kolejnego ataku jako terroryzmu. Być może jest to związane z ogólnie panującym niepokojem w kwestii napływu uchodźców z Syrii do różnych państw Europejskich, w tym Niemiec. Zresztą to u naszych zachodnich sąsiadów doszło w ciągu kilkunastu dni do kilku ataków, których sprawcami byli m.in. Afgańczyk, Syryjczyk i Niemiec pochodzenia irańskiego. Nie były to jednak typowe ataki terrorystyczne. Przynajmniej z etycznego (i logicznego) punktu widzenia.
O wiele łatwiej uznać dany akt przemocy za terroryzm w przypadku, gdy sprawcą jest uchodźca lub ogólnie osoba wyznająca islam. 24 lipca 2016 r. młody azylant z Syrii zabił w Reutlingen maczetą Polkę i ranił dwie inne jednostki. Uznano ten czyn za zamach terrorystyczny (przynajmniej przez Wikipedię). 2 czerwca 2016 r. w Szczecinie 36-letni osobnik zabił nożem o pięć lat od siebie młodszego przechodnia. Czyn ten nie został uznany za terroryzm. W obu przypadkach zginęła niewinna osoba. Takich przykładów można podawać więcej. Chociażby szokującą sytuację z Nicei, gdzie 31-letni Tunezyjczyk postanowił przenieść motyw z gry Grant Theft Auto do rzeczywistości. Zabił ponad 80 ludzi. Był to niewyobrażalny i nagły akt przemocy, zamach na ludzkie życie. Wątpliwe staje się uznawanie tego czynu za przejaw terroryzmu nawet, jeżeli Mohamed miał rzeczywiście powiązania z Państwem Islamskim. Mógł działać po prostu w pojedynkę, miał chęć np. w taki, a nie inny sposób zakończyć swoją egzystencję. Szkoda tylko, że kosztem innych osób.
Rosnąca liczba ataków, w których giną niewinne jednostki, to efekt domina napędzany przez media. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku samobójstw. Ich liczba gwałtownie wzrasta, szczególnie gdy w mediach pojawia się informacja o znanej osobie, która nagle odebrała sobie życie. Z niepokojem spoglądam na to, co dzieje się za naszą zachodnią granicą. Ale również martwi mnie sposób, w jaki media przekazują informacje o kolejnych atakach. Nawet Telewizja Polska w swoich Wiadomościach uznała, że 18-latek, który 22 lipca w Monachium zaczął strzelać do ludzi, był terrorystą, choć nie ma do tej pory żadnych dowodów na jego powiązania z Państwem Islamskim.
Czy kiedykolwiek ten koszmar się wreszcie skończy?
Pracownik call center: terrorysta, czy człowiek zarabiający na chleb?
Popularność słowa „terroryzm” jest obecnie tak duża, że w zasadzie możliwe jest podciągnięcie pod ten termin niemalże każdego działania, które wywiera na nas presję. Chociaż pracownicy call center nie wywołują u nas dużego strachu, to jednak czynią wszystko, byśmy zmienili swoje zachowanie. Chcąc, nie chcąc, wykonują oni swoją (ciężką) pracę i bardzo często muszą stosować sztuczki, by osiągnąć swój cel.
W pamięci zapadła mi rozmowa telefoniczna z ankieterem, który wypytywał mnie o to, jakie stacje radiowe słuchałem w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Moim zadaniem było wymienienie nazw z rozgraniczeniem na radia stacjonarne i internetowe. Postanowiłem wziąć udział w badaniu z racji swojego wykształcenia, ponieważ wiem, że zawód ankietera jest jednym z trudniejszych. Respondenci często odmawiają rozmowy z różnych powodów. W moim przypadku powinienem postąpić tak samo. Ankieter bowiem w części metryczkowej zaczął zadawać bardzo osobiste pytania w stylu ile mam telewizorów w domu, ile samochodów, komputerów i innych sprzętów domowego użytku. Nie widzę żadnej możliwej korelacji między podawanymi przeze mnie danymi. Kto wie, być może jest to nowoczesna technika sondowania zasobów materialnych określonego gospodarstwa domowego pod przykrywką badania preferencji w zakresie słuchania danego radia?
Pracownicy call center są często nachalni. Dzwonią po kilka razy i próbują nam wcisnąć zaproszenie na pokaz garnków i innych cudów na kiju. Wybierają z książki telefonicznej nazwiska mniej popularne, bo dzięki temu wiedzą, że będą mieć do czynienia z osobą wiekową. Łatwiej przekonać babcię do podpisania umowy z fikcyjnym operatorem telefonii stacjonarnej, aniżeli młodego studenta. Czasami mam wrażenie, że wystarczy tylko i wyłącznie w jednym miejscu podać swój numer telefonu, by dane w tym zakresie trafiały do niepożądanych osób.
Można się bronić przed pracownikami call center na kilka różnych sposobów. Gdy widzimy na wyświetlaczu telefonu połączenie z nieznanego (i podejrzanego) numeru, możemy szybko go wklepać w przeglądarkę internetową. Na kilku stronach pojawi się z dużą dozą prawdopodobieństwa informacja na temat tego, kto próbuje się z nami połączyć. Przecież wcale nikt nie zmusza nas do odebrania, a gdy będzie to coś pilnego, to dana osoba zadzwoni ponownie.
Gdy zdecydujemy się na „podniesienie słuchawki”, to wówczas mamy do dyspozycji kilka strategii. Pierwsza polega na wysłuchaniu tego, co nadawca ma nam do powiedzenia. Z reguły będzie to zaproszenie na jakieś wydarzenie. Gdy padnie magiczne pytanie o treści: „Czy mogę wysłać do Pani/Pana zaproszenie?” możemy grzecznie odmówić, podziękować i rozłączyć się. Niestety to nie spowoduje, że nasz numer zostanie wykreślony z bazy. Można więc tego żądać, choć biedny pracownik call center nie będzie miał na to wpływu.
Z mojej strony skutecznym sposobem jest rozłączanie się w momencie, gdy słyszę w słuchawce informację o celu dalszej rozmowy. Skutkuje to tym, że rozmówca nie decyduje się na ponowne wykonanie połączenia. Przynajmniej w ten sposób oszczędzam jego cenny czas, który poświęci na próbę namówienia innej osoby. Ciekawy sposób na uprzykrzenie życia pracownikowi call center przedstawił znajomy o pseudonimie Grabba. Gdy dzwoni telefon, podnosimy słuchawkę i uzyskujemy informację o np. zaproszeniu na pokaz garnków. Wówczas prosimy naszego rozmówcę o cierpliwość (np. „Proszę chwileczkę zaczekać, zaraz się odezwę.”) i nie rozłączamy się, zachowując jednocześnie milczenie. Podobno rekordzista czekał na dalszą rozmowę ponad 10 minut! To się nazywa determinacja. Mi osobiście szkoda by było czasu na rozprawianie się w ten sposób z niechcianymi połączeniami. Ale trzeba przyznać, że pomysł Grabby jest bardzo efektowny i efektywny.
Praca przy słuchawce telefonu to bardzo niewdzięczny kawałek chleba. Ale ma ona sens, gdy odbiorca świadomie udostępnia swój numer i zgadza się na tego rodzaju połączenia. W przeciwnym wypadku niechciane rozmowy przynoszą obu stronom niepotrzebny stres i zniechęcenie.
Blogowanie wczoraj i dziś
W czasach, gdy królowało „ircowanie”, rodziło się Gadu Gadu, nie było YouTube i Facebooka, a pliki ściągało się przez Napstera, Soulseeka lub eMule, popularną formą dzielenia się własnymi przemyśleniami były blogi. Początkowo bazowały na jednym schemacie i miały charakter głównie tekstowy. Blogować zaczynali młodzi, np. 14-latkowie szukający uznania i uwagi wśród rówieśników. Wpisy miały charakter głównie osobisty, dotyczyły nierzadko wykonywanych czynności dnia codziennego. Raziły infantylnością, prostotą i nadmierną ekspozycją osobistej przestrzeni życiowej. Być może to blogi stały się początkiem tak powszechnego dzisiaj internetowego ekshibicjonizmu?
Popularność blogowania zawdzięczamy głównie serwisowi blog.pl. Powstał on w 2001 roku. Wówczas jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się osobiste blogi. Wśród moich młodszych znajomych zapanowała euforia. Blogowano o wszystkim i o niczym. Czyniono wpisy nie tylko, by wyrzucić z siebie czarne myśli, ale przede wszystkim dla komentarzy. O tak, już wtedy, 15 lat temu, internetowa młodzież szukała poklasku wśród znajomych. Bez systemu komentarzy blogowanie było po prostu bezcelowe.
Z czasem sfera ta uległa rozwinięciu. Rozpoczęła się moda na blogi tematyczne. Otworzyło to drogę wszelkim twórcom, którzy np. prowadzili bloga z własnymi rysunkami, zdjęciami itp. Jednym z przykładów tego rodzaju wytworów jest „There’s No Dick In The Village” autorstwa Czarnego Jobacza. Królowały tam grafiki, czasami filmiki zawierające ostrą dawkę niepoprawnego (politycznie) humoru. Jak to zwykle w życiu bywa, autorowi po pewnym czasie skończyła się wena i jego blog nie jest już dalej rozwijany.
Moda jest w modzie. Dowodzi temu Kasia Tusk i Margaret oraz zapewne dziesiątki innych kobiet, które zdecydowały się prowadzić blog o tej tematyce. Jedną z nich była Maddinka, której niestety nie ma już wśród nas. Królują strony poświęcone gotowaniu i nowoczesnych technologii. Niektórzy blogerzy dokonują rembrandingu, np. Kominek przeistoczył się w Jasona Hunta. Matka Kurka z kolei nie zmienia nazwy mimo nie do końca udanych wojaży w sądzie. Osobiste blogi czasami stawały się dokumentem fragmentu czyjegoś życia. Niektóre osoby dokonywały ostatnich wpisów, by następnie popełnić samobójstwo. To wszystko pokazuje, że środowisko bogerów może być ciekawym obszarem rozprawy naukowej.
Aby stać się w tej dziedzinie popularnym, należy przede wszystkim blogować na tematy bieżące. Terroryzm? Proszę bardzo. Polityka? Czemu nie. Choć tutaj można dosyć szybko stracić pewne grono odbiorców. Blogujmy o umierających muzykach, piłce nożnej czy muzułmankach w burkach. Kogo by tam interesowały nasze osobiste wywody na temat wyższości wakacji nad feriami zimowymi! Blogujmy o wspomnieniach z czasów PRL-u, o podróżach, o miłości… Być może to Twój blog stanie się furtką do kariery, sławy i pieniędzy?
A może by tak… wyłączyć komputer i pójść na spacer? Byleby tam, gdzie nie można znaleźć żadnego pokemona.
Paweł Ruczko (V-12/Tropyx)
Szczecin, 26.07.2016 r.
Artykuł ukazał się 31 lipca 2016 r. w czwartym numerze magazynu dyskowego Hot Style.
Jest to trzeci i jak na razie ostatni felieton z cyklu „Nie na każdy temat”, który prowadziłem na łamach magazynu Hot Style. Teksty miały na celu nie tylko uświadamiać, ale i zachęcać do polemiki. Ze względu na brak reakcji czytelników na poruszane przeze mnie tematy, zaniechałem kontynuacji cyklu w kolejnych numerach wspomnianego magazynu.