Dobrego rocka nigdy za wiele! Być może taka maksyma przyświeca młodym muzykom ze Szczecina, kryjącym się za trzyliterową nazwą oznaczającą jedną z nazw litery greckiego alfabetu. ETA, bo o tym zespole mowa, zadebiutuje jeszcze tej zimy albumem, z którego wręcz kapie solidna esencja mieszanki nowoczesnego rocka z grungem i punk rockiem lat 90. ubiegłego wieku. Mając wyjątkową okazję przedpremierowego odsłuchania materiału, chciałbym Wam streścić zawartość nadchodzącej płyty o tytule „Nigdy”.
Zanim jednak przejdę do właściwej części recenzji, to w pierwszej kolejności wspomnę co nieco o samym zespole. Tworzy go czterech młodych muzyków: Beniamin Bochnacki (wokal, gitara rytmiczna), Kamil Grabowski (gitara prowadząca), Piotr Smugała (perkusja) i Damian Przygoda (bas). Korzenie ETY sięgają 2013 roku. Wówczas powstał zalążek formacji chcącej tworzyć, grać i koncertować. Rok później ukształtowała się pełnoprawna postać zespołu. Ambicja i młodzieńcza werwa napędziły kwartet do intensywnych działań. Na efekty ciężkiej pracy nie trzeba było czekać zbyt długo. ETA zaczęła koncertować na dużych imprezach oraz współpracować z telewizją i radiem. Formacja ma na swoim koncie występy przed takimi gwiazdami, jak Michał Szpak, Damian Ukeje, Ania Dąbrowska, Red Lips, a nawet Lady Pank. Ich muzyka to energiczne rytmy, melodia, przebojowość i rockowy pazur.
Jak przystało na większość młodych zespołów, ETA zdecydowała się nagrać debiutancki album. Już jego sama nazwa może dawać do myślenia. Mi osobiście kojarzy się z dawnym numerem Moskwy, jednakże na próżno szukać w twórczości ETY jakichkolwiek wpływów z dawnego, buntowniczego punk rocka. Choć zespół stara się gdzieniegdzie eksploatować punkowe riffy, to jednak całościowo ich dokonania (póki co) brzmią zdecydowanie hardrockowo. I dobrze, bo dobra muzyka musi być dynamiczna. Na albumie „Nigdy” znalazło się łącznie 12 kompozycji, stanowiących niespełna 47 minut mocnego grania. Ale może o tym za chwilę.
Szczególną uwagę skupia okładka muzycznego wydawnictwa. Widok dziurawej tarczy zegara daje sporo do myślenia. O zabiciu czasu marzy niejedna osoba, której życie toczy się zbyt szybko. A może na okładce wcale nie znajduje się otwór po wlocie kuli, a jedynie ślad po wyrwanych wskazówkach? Ich brak jest tutaj kluczowy, ponieważ nazwa albumu w języku polskim oznacza „w żadnym czasie”. Warto zauważyć, iż okładka stylizowana jest na starą, obdrapaną ścianę z odpryskami farby olejnej. Choć trudno w to uwierzyć, ale taki widok nadal jest codziennością w dziesiątkach kamienic stojących na terenie Szczecina.
Ale może troszeczkę odszedłem od meritum. Producentem albumu „Nigdy” jest Konrad Wojda. Wtajemniczonym nie trzeba przedstawiać tego pana. Wspierał on swoimi działaniami m.in. szczecińską Offensywę. Troszkę szkoda, że podczas masteringu nieznacznie podkręcono poziom głośności całego materiału na płytę. Panująca moda na głośny przekaz dźwiękowy dopadła również i młode zespoły, nad czym osobiście ubolewam. Słuchając debiutanckiego materiału ETY można dostrzec nieznaczną kompresję dynamiki. Moje uszy odczuły zmęczenie po otrzymaniu sporej dawki muzyki przejechanej loudnessem, ale muszę przyznać, że na innych płytach bywa z tym znacznie gorzej.
Na szczęście poza powyższą uwagą materiał broni się jakością. ETA stawia na względną prostotę, dynamikę i brak zbędnych fajerwerków. Klimatu dodają chórki i ciekawe rozwiązania melodyczne. Tak skomponowana i zgrana muzyka musi się podobać. Już za pierwszym „strzałem” moim numerem jeden okazał się utwór o tytule „Restart”. Słysząc frazę „Mój system padł” za każdym razem jestem pod dużym wrażeniem, jak można poważnie zaśpiewać o życiu i jego rozterkach, przypominających typowe problemy z komputerem. Systemem jest tutaj nasz umysł, który w natłoku milionów powiadomień ze smartfona po prostu może odmówić nam pewnego dnia posłuszeństwa. Uważam, że ten numer mógłby spokojnie kandydować na miano hymnu informatyków (przynajmniej tych, którzy lubują się w muzyce rockowej). Przy okazji Beniamin Bochnacki może stać się pierwszą osobą, która w domowych warunkach skasuje dane z dysku twardego za pomocą magnesu! „Restart” bardzo mi się podoba. Jest melodia, są przejścia, nie ma monotonii. Bez chórków ten numer brzmiałby nijako.
Kolejnym utworem, który zwrócił moją uwagę, jest „Nieważne”. Nie trzeba wcale nagrywać numeru w szaleńczym tempie, by był on wyróżniającym się na albumie. Beniamin i spółka zagrali tutaj bardzo oldschoolowo. Jest tutaj miejsce na wiodącą melodię, gitarową solówkę, jak i przejście zawierające chwilową ciszę. To także jeden z dłuższych numerów na debiutanckim albumie, więc zapewne został dopracowany na ile to było możliwe. Słuchając utworu „Nieważne” odnoszę wrażenie, że w przeszłości spotkałem się już nie raz z podobnym schematem dźwiękowym. Jednakże absolutnie mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Takie numery cenię. Wywołują we mnie pewną dozę refleksji. Jak na młody zespół za pośrednictwem tej kompozycji panowie pokazali szczyptę dojrzałości.
Nie wszystkie utwory na „Nigdy” jednak wywołały we mnie tak pozytywne odczucia. Chwilami podczas kilkukrotnego odsłuchu odnosiłem wrażenie, iż brakuje mi w całości wyraźnej zmienności. Większość utworów brzmi stosunkowo podobnie, choć muzycy starali się, by tak nie było. Jedynie ostatnia kompozycja pt. „Ocal mnie” wyraźnie odróżnia się od pozostałych swoim tempem, bo zwyczajnie jest… balladą. Chwilami ETA minimalnie podkręca tempo (np. „Nigdy Nie Mów Nigdy”, „Poza kontrolą”), ale stara się jednocześnie kontrolować, by przypadkiem nie wyjść poza granicę „spokojnego” hard rocka. Często jednak tempo poszczególnych kompozycji jest zbliżone („Do nieba”, „Miasto marzeń”, „Jeden dzień więcej”) i nie zawsze są tak przebojowe, jak być powinny.
Momentami dostrzegam również analogię w warstwie lirycznej między ETĄ a Offensywą. Szczególnie dotyczy to utworu „OK”, gdzie wielokrotnie pada stwierdzenie: „Czy jest dobrze, czy jest źle, wszystko jest OK”. Skoro bracia Borkowscy z Offensywy śpiewają „Jest jak jest”, to dlaczego ETA ma nie śpiewać, iż bez względu na sytuację jest po prostu okey? Utwór ten z pewnością ma za zadanie podkreślić, iż „OK” to nadużywane w języku polskim słowo nie odzwierciedlające tak naprawdę naszych prawdziwych emocji i stanu posiadania.
Ciekawie wypadają niektóre rozwiązania muzyczne zastosowane przez ETĘ. Przykładowo początkowe riffy w utworze „Do nieba” przypominają stare nagrania The Mission. W warstwie lirycznej jest to utwór właśnie o młodzieńczej naiwności i chęci spełniania swoich marzeń, do czego sami zainteresowani z pewnością dążą za pośrednictwem swojej twórczości. „Poza kontrolą” rozpoczyna się podobnie, jak „One Fine Day” z repertuaru The Offspring, tylko że w nieco innej tonacji. Zresztą nie ukrywajmy faktu – w muzyce rockowej bardzo ciężko stworzyć coś, czego jeszcze nikt nie słyszał. Muzyka ETY właśnie taka ma być – odnosić się do rocka, jaki rządził na listach przebojów 15-30 lat temu.
Dostrzegam na albumie „Nigdy” kilka potencjalnych przebojów. Jednym z nich jest bez wątpienia utwór o tytule „Krótka chwila”. Ma w sobie to coś, co porywa i niesie do góry. To właśnie takiej muzyki oczekuję, by była grana we współczesnych stacjach radiowych (ileż można w kółko słuchać Dio w Antyradio?). Gdyby to ode mnie zależało, to właśnie „Krótka chwila” zamykałaby debiutancką płytę ETY.
Równie przebojowy jest numer „Czerń i biel”, do którego powstał nawet teledysk. Tematyką utworu są przeciwieństwa, mogące skutecznie przyciągać dwie osoby w miłości. Ta kompozycja uderza dynamicznym refrenem, który powinien zapaść w pamięci po kilkukrotnym przesłuchaniu.
Bez wątpienia pozytywną stroną szczecińskiej formacji jest mocne brzmienie, melodyjność i ciekawy wokal. To, czego nie można odmówić Beniaminowi i pozostałym członkom ETY, to duża motywacja do działania, czego dowodem jest pozbieranie się po szkodach, jakie wyrządziło zalanie ich salki do ćwiczeń po jednej z intensywnych ulew. Życzę zatem chłopakom wytrwałości i powodzenia w dalszych zmaganiach z realiami wymagającej sceny muzycznej. Oby Wasz album ujrzał światło dzienne już niebawem!
Paweł Ruczko
Szczecin, 12.11.2017 r.