czwartek , 21 listopad 2024

The Shipyard – Water On Mars (2014) [recenzja]

Z oceanu w kosmiczne przestworza – w taką podróż zaprasza nas na albumie “Water On Mars” trójmiejska formacja The Shipyard. To drugi w dorobku zespołu studyjny krążek, który nakładem wydawnictwa 2.47 Production ukazał się na rynku muzycznym 1 kwietnia 2014 roku. Niespełna 45 minut rockowej petardy powinno zadowolić każdego, nawet najbardziej wybrednego konesera niezależnego brzmienia.

Wodę na Marsie” nagrało czterech muzyków: Piotr Pawłowski (bas), Rafał Jurewicz (wokal), Michał Miegoń (gitara) i Michał Młyniec (perkusja). Ostatni z wymienionych zastąpił za garami Filipa Gałązkę, co prawdopodobnie wpłynęło w dużym stopniu na „ożywienie” sekcji rytmicznej Stoczniowców.

Projekt graficzny okładki autorstwa Maxa Białystok jest utrzymany w kosmicznych klimatach. Na pierwszym planie dominuje rozprysk wody (powstały zapewne od wrzucenia do niej niewielkiego przedmiotu). W tle majaczą gwiazdy, słup kolorowego dymu (a może to są po prostu chmury na Marsie?), a na horyzoncie po lewej stronie wyłania się fragment kuli ziemskiej. Uwagę zwraca także tytuł płyty, stworzony przy wykorzystaniu symboli liczb greckich. Po otwarciu digipacka podziwiać można dwa zdjęcia, przedstawiające zapewne jedną z misji prowadzonych na Marsie.

The Shipyard – Water On Mars (2014) – widok na przednią stronę digipaka.

 

Water On Mars” to płyta anglojęzyczna, zawierająca łącznie 11 autorskich kompozycji w podobnych klimatach, w jakich utrzymana została debiutancka płyta The Shipyard z 2012 roku. Twórcy nie chcieli jednak powielać obranej przez siebie ścieżki muzycznej i poszli w swoich działaniach artystycznych o krok dalej. Już od pierwszych taktów tytułowego utworu brzmienie Stoczniowców elektryzuje, zaskakuje i wywołuje uzasadnione zainteresowanie. Na próżno szukać tutaj smętnych kompozycji. Owszem, na „Water On Mars” znalazło się kilka spokojniejszych utworów, ale dominują tutaj piosenki pełne energii i dynamiki. Wiele zespołów z długim stażem na scenie muzycznej mogłoby zasięgnąć od The Shipyard porady, jak w swoją twórczość wlać na nowo młodzieńczą werwę.

To, co jest dostrzegalne przy pierwszym kontakcie z „Water On Mars” to odmienne, jak w przypadku „We Will Sea”, rozwiązania w zakresie sekcji rytmicznej. Michał Młyniec, można by rzec, mocno „zamieszał” pałeczkami przy perkusji. Muzycznie stoczniowcy zaprezentowali wybuchową mieszankę zimnej i nowej fali z elementami brytyjskiego i indie rocka. Kompozycje najczęściej mają oddźwięk pozytywny, przebojowy. Pomiędzy przesterowanymi gitarami wyłania się bardzo często spójna melodia, fenomenalne przejścia i nieprzewidywalne rozwiązania kompozycyjne. Płyta ani na chwilę nie nudzi – jest spójna, pozbawiona monotonii i jednostajności. Zespół odpowiednio dawkuje energię, której poziom jest paradoksalnie podkręcony na maksymalną wartość już na samym początku albumu. Pojawiają się także nieco spokojniejsze numery, mające zapewne na celu ostudzić na chwile rozbudzone emocje słuchacza.

Słuchając płyty można wręcz pokusić się o stwierdzenie, iż kompozycyjny geniusz kwartetu z The Shipyard osiągnął na „Water On Mars” swoje maksimum. Któż nie pochyli czoła nad genialnym utworem o tytule „So Much To Win”? Mamy w nim wszystko, co przeciętny fan nowej fali uwielbia: dynamikę, melodię, zmienny wokal i przepięknie brzmiące gitary. Również na uwagę zasługuje linia basowa Piotra Pawłowskiego. Kawałek ten posiada w sobie aż trzy różnorodne oblicza, które łącząc się w sobie tworzą prawdopodobnie najlepszą kompozycję, jaka powstała z rąk Stoczniowców!

Dalej na płycie można odnaleźć jeszcze więcej muzycznego dobra. „Systematic Approach To Life” wprawia w trans słuchacza poprzez powtarzane za każdym razem stwierdzenie o posiadaniu systematycznego podejścia do życia. Dominuje tutaj charakterystyczna sekcja rytmiczna, a w szczególności ujmujący bas Piotra. Również eksperymentalnie brzmiący wokal Rafała nadaje tajemniczości całej kompozycji. Absolutnie nie rozumiem, dlaczego co poniektórzy „czepiają się” jego barwy głosu, akcentu czy też intonacji.

Spośród wolniejszych utworów, każdemu wielbicielowi The Cure poleciłbym kawałek o tytule „Lisbon”. Wielki szacunek należy się Stoczniowcom za tę kompozycję. To najbardziej zimna piosenka na „Water On Mars”, z jednocześnie najkrótszą warstwą liryczną (zaledwie 7 wersów), będącą metaforą podniebnego lotu bez drogi powrotnej. Również „I’m Ready” i „But Everything (Deranged)” (brzmiący podobnie, jak „Pictures Of You”) sprawiają wrażenie, jakoby mielibyśmy w dalszym ciągu do czynienia z nieznaną twórczością Roberta Smitha.

Na deser zespół zaserwował swoim słuchaczom „Firearms” – rasowego kandydata na radiowy przebój 2014 roku. „Water On Mars” zamyka trudna do jednoznacznego zaszufladkowania kompozycja „Higher Than Your Flow”, brzmiąca podobnie, jak materiał z „We Will Sea” (być może stanowi łącznik między dwoma krążkami).

Nie mogę wyjść z podziwu i zachwytu nad nową płytą zespołu The Shipyard. Nie dość, ze zaskoczyła mnie ona pozytywnie (spodziewałem się raczej zimnofalowej kontynuacji debiutanckiego materiału, bez szalonego zrywu), to dodatkowo sprawiła, iż sięgam po nią najchętniej ze wszystkich kupionych w ostatnim roku płyt wydanych w Polsce. Brawo panowie!

V-12/Tropyx
Szczecin, 20.06.2014 r.