17 października 2012 r. był z pewnością jednym z najtrudniejszych dni w życiu rodziny Kępińskich, zamieszkałych nieprzerwanie od czterech pokoleń w zabytkowej Willi Grüneberga przy ul. Batalionów Chłopskich 61 w Szczecinie. Przeprowadzona od godziny 9 rano eksmisja była zdaniem mieszkańców i osób wspierających niezgodna z prawem. Utracona w wyniku egzekucji nieruchomość, była paradoksalnie nadana przodkom rodziny w 1947 r. za zasługi dla miasta. Nie pomogły protesty sąsiadów i przyjaciół. Ten dzień z pewnością przejdzie do niechlubnej historii stolicy Pomorza Zachodniego.
Jako pierwsi tuż po godzinie 8:00 przed Willą pojawili się fotoreporterzy i dziennikarze różnych mediów, nie tylko lokalnych. Jako cel swojego działania upatrzyli sobie w pierwszej kolejności pana Mariusza Łojko oraz pana Janusza Ławrynowicza, będącymi na wydarzeniu całkowicie prywatnie (wbrew temu, na co wskazują inne media, nie reprezentowali tego dnia stowarzyszenia „Ocalmy Zabytek”). Z biegiem czasu pod bramą wjazdową do posesji zaczęło zbierać się coraz więcej ludzi. Wśród nich byli zarówno przyjaciele rodziny, sąsiedzi, a także zwykli ludzie, poruszeni tym, co za chwilę miało nastąpić. Przeważali jednak kamerzyści i fotoreporterzy, żądni sensacji i gorącego materiału do swojej gazety, programu telewizyjnego bądź serwisu internetowego. Wbrew niektórym komentarzom internautów, nikt nie miał zamiaru przykuwać się łańcuchami do zabytku, ani siłą nie dopuścić do egzekucji.
Kilkanaście minut później pojawili się urzędnicy miejscy, wraz z wiceprezydentem Bogdanem Jaroszewiczem na czele. Asekuracyjnie stanęli w pobliżu wjazdu na ulicę Jaśminową, obserwując bacznie to, co się dzieje dookoła. Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej napięta. W celu zapewnienia bezpieczeństwa, z ruchu został wyłączony fragment ulicy Batalionów Chłopskich w obrębie zabytkowej Willi.
O godzinie 9:00 na horyzoncie pojawił się komornik (a dokładniej rzecz ujmując, pracownik Wydziału Egzekucji Administracyjnej Urzędu Miasta Szczecin) i po przeciśnięciu się przez gąszcz stojących ludzi, wyczytał nazwiska osób, których poprosił o opuszczenie budynku. Ten rytualny czyn spotkał się z brakiem odzewu, ponieważ wykonywany był w kierunku… drzew i pustego placu przed zabytkiem.
W tym samym momencie działający z upoważnienia mieszkańców Willi, pan Mariusz Łojko wraz z panem Januszem Ławrynowiczem, próbowali przekazać egzekutorowi pisma, wśród których znalazły się złożone w ustawowym terminie odwołania do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, Sądu Administracyjnego, jak i premiera Donalda Tuska. W powyższych pismach rodzina Kępińskich wskazywała na łamanie ich praw ze strony urzędników Miasta Szczecin. Mimo faktu, iż mieszkańcy złożyli dokumenty, dotrzymując przy tym określonych terminów, do dnia dzisiejszego żadna z instytucji nie odniosła się do ich argumentacji.
Należy zauważyć, że Sąd Administracyjny, zgodnie ze specustawą, miał rozpatrzyć odwołanie w terminie dwóch miesięcy (do sierpnia bieżącego roku). Mimo przysługujących praw mieszkańcom odnośnie procedur odwoławczych wobec decyzji prezydenta zezwalającej na wykonanie eksmisji oraz terminom narzuconym urzędom przez ustawy, żadne z pism nie zostało rozpatrzone (co wskazuje na lekceważenie przysługujących praw mieszkańcom Willi). Przedłożenie tych dokumentów przez pana Mariusza miało na celu powstrzymanie egzekucji na czas rozpatrzenia skarg (złożonych, co warto jeszcze raz podkreślić, zgodnie z prawem).
Niestety, komornik nie chciał przyjąć, ani przeczytać jakichkolwiek dokumentów. Całkowicie ignorował to, jakie pisma miałyby do niego trafić, nie bacząc na fakt, że wśród nich mogłoby znaleźć się np. zarządzenie Sądu Administracyjnego, bądź Samorządowego Kolegium Odwoławczego, nakazujące do wstrzymania egzekucji. Jego zachowanie wskazywało na jednostronne kierowanie się racjami urzędników. Po chwili odszedł na bok w celu wezwania policji, której zadaniem było siłowe utorowanie drogi do Willi. Stojący w szeregu ludzie nie chcieli dobrowolnie opuścić miejsca zdarzenia. Padały wówczas okrzyki typu „jesteśmy przeciwni łamaniu praw człowieka”, „ZOMO”, „precz z eksmisją”. Bierny opór kilkunastu osób bardzo szybko poskromiono, jedynie pewien mężczyzna został brutalnie powalony na ziemię i obezwładniony. Ze słowami na ustach brzmiącymi mniej więcej w sposób następujący: „To dom mojego kolegi, nikt go nie będzie ruszać”, został następnie odprowadzony przez dwóch policjantów do radiowozu.
Stojący po drugiej stronie ulicy urzędnicy bez emocji obserwowali całe zdarzenie. Zapewne przywykli do tego rodzaju spektakularnych akcji, które stały się dla nich rutyną. Za doprowadzenie do takiego stanu rzeczy, oberwało im się słownie od pana Mariusza Łojko. Na podawane przez niego argumenty odpowiadała mu grobowa cisza oraz zaczerwienione oblicze pana wiceprezydenta. Z pewnością każdy z nich miał świadomość swoich urzędniczych czynów, które niewiele miały wspólnego z ludzką humanitarnością, a także niekoniecznie zawsze musiały się trzymać określonych norm prawnych. W konsekwencji doprowadziły do rodzinnego dramatu i niebywałej sensacji medialnej.
Przez kolejnych kilka minut egzekutor oczekiwał na otwarcie bramy wjazdowej, zamkniętej na kłódkę i łańcuch. Żelazne zabezpieczenie zostało wnet przerwane i na teren posesji wkroczyli upoważnione do wykonania czynności związanych z eksmisją jednostki wraz z grupką wybranych przedstawicieli mediów. Zastali jednak na miejscu zamknięte drzwi wejściowe. Wezwanie do opuszczenia budynku pozostawało bez żadnej reakcji. Akcja przedłużała się o kolejne minuty, a interwencja wezwanego ślusarza i jego czynności polegające na wywiercaniu dziury w zamku zakończyły się niepowodzeniem. W końcu komornik postanowił dostać się do budynku przez boczne drzwi kuchenne. Były one również zamknięte i pomimo swojej zabytkowości, nie spotkały się z łagodnym potraktowaniem. Włamanie do Willi Grüneberga stało się faktem. Do jej wnętrza przez kuchnię wdarli się nie tylko egzekutor i mundurowi, lecz także wynajęty przez służby hycel (sytuacja wymagała bezpiecznego transportu znajdujących się w budynku psów). Negocjacje trwały krótko. Pani Elżbieta i pani Barbara opuściły dom rodzinny w asyście funkcjonariuszy. Druga z wymienionych pań udzieliła krótkiego wywiadu mediom, wyjaśniając przebieg całej eksmisji. Zgodnie z jej słowami, wywłaszczone rodziny zostały zmuszone do przyjęcia lokalów tymczasowych (zaledwie na miesiąc!) w Podjuchach i Centrum. Obie mieszkanki przetransportowano niebawem do miejsc docelowych.
Do drobnego incydentu doszło kilkanaście minut później, kiedy jeden z mieszkańców Willi próbował się do niej dostać mimo oporu służb mundurowych. Funkcjonariusz policji zastosował wobec niego siłę, spychając go na ostre zdobienia metalowej bramy. Ranny w rękę mężczyzna został następnie wylegitymowany oraz pobieżnie opatrzony. Nie został jednak wpuszczony do swojego rodzinnego domu.
Niebawem pod Willę zajechał samochód ciężarowy w celu załadunku mebli i rzeczy osobistych eksmitowanych osób. Wynoszenie dobytku trwało bardzo długo. Pani Barbara Kobylnik dopiero po godzinie 14:00 mogła względnie kontrolować pierwszy transport dobytku do tymczasowego mieszkania przy ul. Krzemiennej. Z kolei pani Elżbieta trafiła na ul. Jagiellońską. W obu lokalach nie było prądu, ani gazu. Zimne, ciemne pomieszczenia, pozbawione możliwości przyrządzenia obiadu, czy chociażby zagotowania wody na herbatę, pogłębiały z pewnością rozpacz wyeksmitowanych osób.
Zamieszkałe w domu rodzinnym z tradycją dwie familie, zostały poprzez działania urzędników (na granicy prawa) wywłaszczone i jednocześnie rozdzielone. Wbrew założeniom prawnym, nie otrzymały przysługującej im rekompensaty za ich własność, ani mieszkań zamiennych o równorzędnym standardzie (część rzeczy osobistych trafiła do magazynu na koszt osób wyeksmitowanych ze względu na brak miejsca w lokalach tymczasowych). To nie koniec ich dramatu, albowiem w dalszym ciągu trudno przewidzieć, co wydarzy się za miesiąc. Niemniej jedno jest pewne – nikt z nas nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji, z jaką musieli się zmierzyć mieszkańcy Willi Grüneberga w Szczecinie.
Eksmisja mieszkańców byłej Willi Grüneberga w Szczecinie – galeria zdjęć:
Paweł Ruczko
Sz-n, 18.10.2012 r.
Projekt River’s Edge solidaryzuje się z eksmitowanymi rodzinami z byłej Willi Grüneberga w Szczecinie.
Podczas eksmisji zginęło kilka przedmiotów osobistych (m.in. mikrofalówka) oraz masywny, zabytkowy magiel, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Do dnia dzisiejszego kwestia ta nie została w żaden sposób uregulowana.