Dziesiąty studyjny album w karierze Sandry (jednej z ikon popkultury lat 80) ukazał się na rynku muzycznym 26 października 2012 r. zarówno w edycji regularnej, jak i dwupłytowej z rozszerzonymi wersjami poszczególnych utworów. Produkcja słynnego duetu Blank & Jones utrzymana jest stricte w synth-popowych klimatach. 11 kompozycji bardzo mocno nawiązuje do przebojów niemieckiej gwiazdy, zdobywających szczyty list przebojów ponad dwie dekady temu.
Uśmiechnięte oblicze Sandry (leżącej skąpo ubranej na plaży) to motyw przewodni okładki recenzowanego wydawnictwa. Artystka przyzwyczaiła nas do monotematycznego podejścia do tematu, albowiem na każdym coverze poprzednich albumów, czy singli, gości z reguły przyjemne dla oczu zdjęcie artystki (no, może poza „Maybe Tonight”). Wykorzystanie popularnego programu do retuszowania fotografii w przypadku projektu graficznego „Stay In Touch” jest stosunkowo bardzo widoczne. Ośmiostronicowa książeczka zawiera teksty do wszystkich piosenek. Ich tematyka dotyczy głównie miłości i bycia we dwoje. Autorem niemalże wszystkich kompozycji jest Jens Gad. Miłe zaskoczenie stanowi z pewnością ponowna współpraca Huberta Kemmlera z Sandrą zarówno od strony wokalnej, jak i kompozytorskiej. To jego głos gościł wielokrotnie w większości piosenek na trzech pierwszych studyjnych płytach artystki.
Najnowszy album w żaden sposób nie nawiązuje do poprzedniego, wydanego 3 lata wcześniej. Powstał przy powieleniu pewnego schematu, stworzonego w latach 80 przez Michaela Cretu: wstęp – zwrotka – refren – zwrotka – refren – przejście – refren – koniec. Najwidoczniej duet panów Blank & Jones uznał, że skoro ponad ćwierć wieku temu w taki sposób skomponowane utwory przyniosły Sandrze niebywały sukces, to należy go w 2012 roku powtórzyć (mowa oczywiście o wspomnianym przed chwilą schemacie, albowiem sukces, to już inna bajka). Próba kopiowania twórczości wokalistki z lat 80 tylko częściowo się powiodła. O ile klimat i motywy muzyczne mocno przypominają czasy, kiedy w dyskotekach królował synth-pop, o tyle całość brzmi stosunkowo zbyt lekko, momentami wręcz banalnie.
Tytułowy utwór „Stay In Touch” jest wbrew pozorom jednym z najlepszych na albumie. Szczególnie ciepło kontrastuje połączenie zwrotki z refrenem, co daje bardzo przyjemne pierwsze wrażenie w odbiorze. Minusem jest zlewający się wokal Sandry i Huberta. O ile w latach 80 głos pana Kemmlera był wyróżniającym się elementem, dziś brzmi mało przekonująco, bez energii i dawnego blasku. Główną rolę w tym utworze pełni linia basu – niezbyt skomplikowana, ale melodyjna i szybko wpadająca w ucho.
Drugim w kolejności na albumie kawałkiem jest „Infinite Kiss”. To właśnie do niego Sandra kręciła materiał na potrzeby teledysku podczas jednego z koncertów w Polsce. Utwór promujący najnowsze wydawnictwo artystki jest bardzo charakterystyczny, szczególnie dzięki wokalnemu „da, da” w wykonaniu Huberta. Lekkostrawna opowieść o przesyłaniu niekończącej się liczby pocałunków to słuszny wybór na piosenkę będącą wizerunkiem całego albumu i aż szkoda, że wideoklip nie jest promowany przez wszystkie polskie stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe.
„Between Me & The Moon” nie zapada niczym szczególnym w pamięci nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu. To stonowany utwór bez wyrazistej melodii wiodącej. Z kolei „Maybe Tonight” jest bezdyskusyjnie kopią kilku przebojów Sandry z lat 80, połączonych w jedną całość. Może na pierwszy rzut oka nie jest to aż tak dostrzegalne, jednakże nawiązania do „Heaven Can Wait”, „Innocent Love” czy chociażby „Stop For A Minute” są możliwe do wychwycenia dla każdego obeznanego fana w całym dotychczasowym repertuarze artystki. Najwidoczniej producenci w tym konkretnym przypadku poszli na wyjątkową „łatwiznę” stwierdzając, że skoro w latach 80 podobne utwory odnosiły duży sukces komercyjny, to warto powielić pewien schemat w czasach współczesnych.
„Moscow Nights” rozpoczyna się stosunkowo mocnym brzmieniem syntezatora, a konstrukcja utworu jest na tyle specyficzna, że pozwala bardzo szybko odbiorcy cofnąć się o 25 lat w czasie. Bez wątpienia jest to pozytywnie wyróżniający się utwór na albumie. Inaczej ma się sprawa z „Heart Of Wax”. To z kolei jedna ze słabszych kompozycji na „Stay In Touch”. Jej długie rozkręcanie się nie przynosi żadnej eksplozji emocji i melodii. A szkoda.
Siódma z kolei kompozycja „Kings & Queens” może wywoływać spore zdziwienie na twarzy odbiorców. Już pierwsze takty zdradzają, że mamy do czynienia wręcz z marną kopią „Marii Magdaleny”. Rażące podobieństwo do największego przeboju Sandry jest bardzo dostrzegalne. Trudno zrozumieć inwencję producentów w tym konkretnym przypadku, albowiem kopiowanie samego siebie nie jest mile widziane w branży muzycznej. Zdecydowanie nie w taki sposób Sandra powinna nawiązywać do swojej twórczości z lat 80.
„Angels In My Head” rozpoczyna się bardzo melodyjnie, jednakże zbyt banalny refren stanowi najsłabsze ogniwo całej kompozycji. Pozostała część utworu jest przyjemna w odbiorze. Można jednak odnieść wrażenie, że wiodąca melodia brzmi znajomo…
Kolejne nawiązanie do przeszłości odnajdujemy w kawałku „Sand Heart”. Zawarty tutaj motyw wokalny przypomina zwrotkę utworu „Innocent Love”. Jest to kolejny schematyczny wytwór Blank & Jonesa, rozpoczynający się od charakterystycznej linii basu i perkusji. Miłym zaskoczeniem dla odbiorcy jest wyjątkowe, jak na przekrój całej płyty, zastosowanie w końcówce delikatnego łamanego bitu. Aż chciałoby się prosić o więcej tego typu rozwiązań muzycznych na recenzowanym wydawnictwie.
Opowieść o miłości, która rozpoczyna się od uśmiechu, jest bezbarwna i nie zasługuje na większą uwagę. Z kolei ostatni na krążku utwór o tytule „Sun In Disguise” to jedyna ballada zawarta na „Stay In Touch”. Refleksyjne brzmienie mocno nawiązuje do twórczości Sandry z lat 80 i stanowi ciekawe zakończenie całego albumu.
Sandra – Stay In Touch (2012):
01. Stay In Touch (3:48)
02. Infinite Kiss (2:51)
03. Between Me & The Moon (3:22)
04. Maybe Tonight (3:05)
05. Moscow Nights (3:41)
06. Heart Of Wax (4:15)
07. Kings & Queens (3:16)
08. Angels In My Head (2:55)
09. Sand Heart (3:47)
10. Love Starts With A Smile (3:26)
11. Sun In Disguise (4:23)
Niespełna 40 minut synth-pop’owego brzmienia spod szyldu Blank & Jonesa to ogólnie spokojny, stonowany materiał, bez dodatku mieszanki wybuchowej. „Stay In Touch” to raczej album relaksacyjny, polecany do słuchania po ciężkim dniu pracy. Nie zawiera w sobie odpowiedniej dawki energii, która była charakterystycznym elementem większości płyt Sandry. Mocno kontrastuje z poprzednim wydawnictwem „Back To Life”, wypadając w porównaniu z nim stosunkowo słabo. Próby nawiązania do brzmienia lat 80 skończyły się w tym wypadku na wielokrotnym powielaniu pewnego schematu, a w niektórych momentach wręcz na nieudolnie zamaskowanej kopii poszczególnych przebojów z dawnych czasów.
Wydawać by się mogło, ze nowa droga muzyczna, którą obrała Sandra na albumie z 2009 r. jest słuszna. Niestety, „Stay In Touch” jest lekko rozczarowującym wydawnictwem. Nie działa pobudzająco, momentami jest zbyt przewidywalny. Brakuje przede wszystkim charakterystycznych utworów z wiodącymi melodiami, zapadającymi w pamięć już po pierwszym przesłuchaniu (poza dwoma-trzema wyjątkami). Dostrzegalny jest również brak brzmienia gitarowego, obecnego paradoksalnie na koncertach artystki. Zamiast tego odbiorca otrzymuje album próbujący naśladować muzyczne klimaty lat 80. Bez Michaela Cretu brzmi to jednak dosyć ubogo, szczególnie w powiązaniu z niskim i mało przekonującym wokalem Sandry.
Proszę nie zrozumieć mnie źle – album jest poprawny i przyjemny w odbiorze. Brakuje mu jednak pewnej dozy energii, którą odbudowano na „Back To Life” oraz „tego czegoś”. I nawet pojawienie się ponownie Huberta Kaha nie pozwoliło na stworzenie prawdziwego dzieła muzycznego. A utwory „Maybe Tonight” oraz „Kings & Queens” nigdy nie powinny pojawić się w repertuarze artystki.
Ostatnie cztery albumy Sandry pokazały, że są one całkowicie nieprzewidywalne, jeżeli chodzi o stylistykę zawartego na nich materiału muzycznego. Co nowego zatem zaprezentuje nam wokalistka w niedalekiej przyszłości? Póki co delektujmy się (mimo wszystko!) nowym-starym brzmieniem pani Menges, albowiem każdy znajdzie tutaj dla siebie coś godnego wysłuchania.
V-12/Tropyx
Szczecin, 29.11.2012 r.