Legendarna crossover’owa formacja M.O.D. (Method of Destruction) po dwudziestu latach zawitała ponownie do naszej ojczyzny. Ekipa pod dowództwem Billy Milano swój fenomenalny show muzyczny zaprezentowała wiernym fanom ciężkiego brzmienia w stosunkowo ciepły, środowy wieczór 19 lutego 2014 r. w warszawskim Klubie Progresja. Pod szyldem „Old Hard Core Style” Festival, obok amerykańskiego kwartetu wystąpiły także dwie rodzime kapele: Wounded Knee i Aterra.
Wydarzenie cieszyło się względnie dużą popularnością ze strony przybyłych gości, jednakże nie na tyle, by zapełnili oni po brzegi małą, ale zarazem obszerną salę koncertową (tzw. Noise Stage) Klubu Progresja. Z drobnym poślizgiem czasowym, na scenie jako pierwsza zameldowała się stołeczna formacja Wounded Knee. To stosunkowo młody zespół (istniejący zaledwie od 2012 roku), posiadający jednak w swoim składzie doświadczonych muzyków. Są nimi Eryk (wokal), Sławek (gitara i wokal), Wiktor (bas i wokal) oraz Mixer (perkusja).
Szybkie, dynamiczne kompozycje Wounded Knee poczęły stopniowo, aczkolwiek skutecznie pobudzać publikę zgromadzoną pod sceną. W szaleńczym pogo brali udział najbardziej aktywni fani ciężkiego brzmienia, którzy jednocześnie z bliska mogli podziwiać ekwilibrystyczne podskoki Eryka na scenie. A te nie należały do rzadkości – frontman Wounded Knee najwidoczniej potrzebuje być w ciągłym ruchu. Obok skakania (i robienia efektownych szpagatów w powietrzu), Eryk najczęściej krążył nerwowo pomiędzy gitarzystą a basistą, co przypominało… oczekiwanie na nadchodzącą walkę bokserską.
Niespełna półgodzinny występ zakończył się dla stołecznego kwartetu nieoczekiwaną prośbą ze strony publiczności o zagranie bisu, co według zapewnień Eryka, zdarzyło się Wounded Knee po raz pierwszy w ich karierze. Panowie udowodnili przy tym, że materiał z EP-ki „Out Of My Way” na żywo broni się znakomicie i zasługuje na większą uwagę wielbicieli mocnego grania.
Wounded Knee – 19.02.2014 r. w Warszawie – galeria zdjęć:
Jako drugi w kolejności na scenie pojawił się zespół Aterra w składzie: Michał B. (gitara), Marcin P. (gitara), Hubert B. (bas), Daniel R. (perkusja), Michał G. (sampler) i Robert P. (wokal). Dla ostatniego z wymienionych był to pierwszy (i według nieoficjalnych informacji, prawdopodobnie ostatni) występ na żywo w tejże formacji. Szóstka umięśnionych muzyków w swojej działalności artystycznej nie tylko ukrywa swoje nazwiska, ale częściowo także i twarze. Połowa składu wystąpiła w maskach. Elementem spójnym image’u Aterry były białe podkoszulki, mające zapewne podkreślać widoczne gołym okiem umięśnienie wszystkich członków zespołu.
Szeroko pojęty metal grany przez warszawski sekstet na żywo w Klubie Progresja wypadł stosunkowo dobrze, aczkolwiek specyficzne nagłośnienie nieco zepsuło odbiór poszczególnych kompozycji. W gąszczu metalowych riff’ów ginęły elektroniczne dźwięki serwowane przez Michała, podobnie było zresztą z wokalem, zlewającym się z całością metalowego hałasu. Aterra grała chwilami agresywnie, progresywnie, a najczęściej dosyć spokojnie. I to zapewne odbiło się na reakcji publiczności, która nieco mniej chętniej, jak w przypadku Wounded Knee, bawiła się przy barierkach. Aterra przygotowała na ten wieczór łącznie 8 kompozycji, w tym cover Sepultury. Ich mały show zakończył się bisem, po którym nastąpiły długie przygotowania do koncertu M.O.D.
Aterra – 19.02.2014 r. w Warszawie – galeria zdjęć:
Czynności techniczne prowadzące do umożliwienia występu gwieździe wieczoru sprowadzały się głównie do zamontowania zestawu perkusyjnego Michaela Arellano. Kiedy wszystko było zapięte niemalże na ostatni guzik, wśród tłumu fanów po lewej stronie pojawił się Billy Milano. Postanowiłem go przywitać w momencie, gdy przechodził obok mnie. Ten na hasło „Hello Billy!” zatrzymał się, podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Ta niesamowita chwila spotkania z żywą legendą hard core’owego grania pozostanie mi na długo w pamięci.
Po scenie krzątali się wspomniany przed chwilą perkusista Michael, basista Scott Sargeant oraz gitarzysta Mike De Leon. Wkrótce dołączył do nich brodaty Billy Milano, przywitany przez polską publiczność gromkim aplauzem. Swój show rozpoczął od oblania się wodą z plastikowej butelki. Zespół M.O.D. bez zbędnego testowania instrumentów rozpoczął koncert od „Aren’t You Hungry”. Publiczność w Klubie Progresja wręcz oszalała ze szczęścia i momentalnie ruszyła do wspólnego pogowania.
Sporym zaskoczeniem dla wielu osób był fakt, że Billy w setliście zawarł tylko i wyłącznie utwory z trzech pierwszych studyjnych albumów M.O.D., uzupełniając ją kilkoma numerami z debiutanckiego krążka S.O.D. W przerwach między większością zagranych kawałków wokalista urządzał tradycyjne przemówienia, poruszając w nich różnorodną problematykę. Tuż przed „Dead End” Billy wspomniał, że jest to pierwsza od dwudziestu lat trasa koncertowa po Europie, której zwieńczeniem będzie rejestracja nowej studyjnej płyty M.O.D. Zagranie „True Colours” poprzedzone zostało opowieścią o wideoklipie dostępnym na YouTube, a z kolei „Satan’s Cronies” uzyskało dedykację dla zmarłego gitarzysty Slayera Jeffa Hannemana.
Ekipa Billy’ego zaprezentowała się jednym słowem fenomenalnie. Materiał brzmiał niemalże identycznie, jak na albumach, jedynie wokal bardziej przypominał growling, aniżeli klasyczne krzykliwe śpiewanie frontmana M.O.D. Niestety pewne błędy obsługi technicznej (poprawione dopiero pod koniec koncertu) spowodowały niezbyt idealne nagłośnienie wokalu, który podobnie, jak w przypadku supportów, tonął gdzieś w otchłani hardcore’owego hałasu.
Pomimo nadchodzących rychło pięćdziesiątych urodzin, Billy Milano prezentował się na scenie bardzo korzystnie. Świetnie wykonywał poszczególne numery (wręcz z młodzieńczą lekkością), w trakcie których chętnie nawiązywał kontakt z publicznością. A ta wręcz z uwielbieniem traktowała popisy wokalne legendarnego frontmana, skandując co chwilę „M.O.D.!!!” i domagając się „I Love Living In The City”. Najbardziej aktywną postacią na scenie był jednak gitarzysta Mike. Jego piruety z wiosłem, piękna solówka w „True Colours” i ogólnie niesamowita ekspresja ruchowo-mimiczna (m.in. częste nabieranie powietrza w policzki) stanowiły jeden z najmocniejszych elementów show całego zespołu.
M.O.D. nie pozostało dłużne swoim fanom i prośbę dotyczącą zagrania coveru z repertuaru Fear spełniło w drugiej części koncertu. Co ciekawe, legenda nowojorskiego hard core’u najchętniej sięgała w setliście po numery ze swojej debiutanckiej płyty, potwierdzając przy okazji, że ani trochę się one nie zestarzały. Kolejną z opowieści, jaką Billy zaserwował swoim fanom, było wyrażenie szczerej antypatii do rządzącego obecnie w USA Barracka Obamy. Następnie rozbrzmiały w Progresji numery z początków działalności S.O.D. ze słynnym „Milano Mosh” na czele. Ekipa Billy’ego zaserwowała także dwie ballady dedykowane Scorpionsom i Quiet Riot (ze szczególną dedykacją dla ciągle nieżyjącego Kevina DuBrow’a), pomiędzy którymi doszło do prezentacji poszczególnych członków zespołu. Najwięcej śmiechu towarzyszyło przedstawieniu Scott’a, którego Billy określił mianem największego dupka, jakiego zna zarówno wtedy, gdy go poznał 25 lat temu, jak i w chwili obecnej. Wokalista zespołu zapewnił także, że po występie chętnie będzie pozował do pamiątkowych zdjęć, uściśnie z każdym dłoń, a także podpisze wszystko, włącznie z biustem czyjejkolwiek siostry.
Koncert zakończyła kompozycja „United Forces” z repertuaru S.O.D. i pomimo chóralnych okrzyków publiczności, Method Of Destruction nie zagrało żadnego numeru na bis. Publiczność w ramach podziękowania ściągnęła ze sceny Mike’a i wzniosła go na rękach, robiąc małe kółko na parkiecie przed barierkami. Billy wnet dotrzymał słowa i wyjątkowo cierpliwie pozował do wspólnych zdjęć z liczną grupą swoich fanów, sporadycznie rozdając autografy (niestety, na sali było zbyt mało kobiet, by trafił mu się biust do podpisania ;). Po chwili stanąłem oko w oko z wokalistą M.O.D., realizując jedno z wielu moich marzeń. Spotkanie było krótkie, ale Billy uścisnął ponownie moją dłoń i podziękował za przybycie. Kilka chwil później poprosiłem Billy’ego o zdjęcie z pozostałymi członkami zespołu (z wyjątkiem Scott’a, który gdzieś w tym momencie kręcił się być może po garderobie, zlokalizowanej na bodajże trzecim piętrze budynku) i takowego się doczekałem.
Setlista M.O.D. – 19.02.2014 r. w Warszawie:
1. Aren’t You Hungry
2. Get A Real Job
3. Dead End
4. No Glove No Love
5. A.I.D.S.
6. Bubble Butt
7. Let Me Out
8. Thrash Or Be Thrashed
9. Don’t Feed The Bears
10. Get Up And Dance
11. True Colors
12. Satan’s Cronies
13. Imported Society
14. Hate Tank
15. In The City
16. Kill Yourself
17. Milano Mosh
18. Fuck The Middle East
19. Pussy Whipped
20. The Ballad Of Scorpions
21. The Ballad Of Quiet Riot
22. Bubble Butt
23. United Forces
I tak magiczny wieczór z żywą legendą NYHC dobiegł końca. Pozostały piękne wspomnienia oraz chęć, by ekipę Billy’ego Milano ponownie zobaczyć na żywo. M.O.D. – respekt!
M.O.D. (Method Of Destruction) – 19.02.2014 r. w Warszawie – galeria zdjęć:
V-12/Tropyx
Szczecin, 25.02.2014 r.
Zajrzyj na oficjalną stronę promującą trasę europejską zespołu M.O.D., gdzie znajdziesz mnóstwo zdjęć, nagrań i innych ciekawostek z poszczególnych koncertów!
Pozdrowienia dla Radka, który na koncert również przyjechał ze Szczecina oraz podziękowania za wykonanie pamiątkowych zdjęć z zespołem. Podziękowania dla Mariusza za nocleg.