piątek , 19 kwiecień 2024

Ostatnia podróż Chippy’ego. Recenzja albumu „The Last Voyage” [2017]

Wielu artystów przechodzi w trakcie swojej kariery metamorfozę, zmieniając styl tworzonej przez siebie muzyki, osobisty wizerunek, a nawet preferencje co do wyznawanej wiary religijnej. Wpływ na taki stan rzeczy ma bardzo wiele czynników, a jednym z kluczowych jest dorastanie i dojrzewanie. Tak też z pewnością stało się z Ziemowitem „Chippy” Wójcikiem. Jego ostatni album „The Last Voyage” stanowi niezwykłą metamorfozę muzyczną. Przekonajmy się zatem, jak wygląda ostatnia podróż Chippy’ego.

Gdy Ziemowit zaczynał swoją przygodę z krainą syntetycznych dźwięków, miał na swoim koncie wówczas zaledwie 12 przeżytych wiosen. Po dwóch latach samouctwa na świat przyszedł jego debiutancki album. Bardzo dynamiczny, nieco naiwny, ale za to intrygujący. W kolejnych latach ukazywały się jeszcze lepsze produkcje Chippy’ego, jednakże powoli muzyk zaczynał eksplorować nowe brzmienia. Już na „Unstable Routines” z 2015 r. słyszalny był zwrot ku spokojnym klimatom. Jednakże to, co znajduje się na najnowszym albumie Ziemowita, zaskoczy z pewnością niejednego miłośnika downtempo i ambientu.

The Last Voyage” nie stanowi kontynuacji żadnego z wcześniejszych wydawnictw Chippy’ego. Album ukazał się 3 października 2017 r. pod szyldem polskiego labelu Harmless Sounds i według informacji, jakie znaleźć można było na fanpage tegoż wydawnictwa, produkcja materiału (w którym wykorzystano 1240 sampli, 1360 ścieżek oraz cztery instrumenty) odbywała się przez cztery lata. To wystarczająco długo, by z nastolatka przeistoczyć się w mężczyznę. I z pewnością o dojrzewaniu i dorastaniu opowiada między wierszami „The Last Voyage”.

Świetnie prezentuje się okładka do omawianego wydawnictwa. Widać na niej stojącego na plaży mężczyznę, którego palec wskazujący skierowany jest w stronę zachodzącego słońca. Ilustrację narysowała Dominika „Fenek” Wiśniewska i trzeba przyznać, że wyszło jej to po prostu świetnie. Klimat rysunku bardzo dobrze wpisuje się w tematykę retrowave, wyraźnie dostrzegalną w wieloletnich dokonaniach  Chippy’ego.

Chippy - The Last Voyager. Cover autorstwa Fenka.
Chippy – The Last Voyager. Cover autorstwa Fenka.

 

Album składa się łącznie z 16 kompozycji. To największa pod tym kątem płyta wydana przez Chippy’ego. Niemalże wszystkie utwory są instrumentalne. Brak ludzkiego głosu przy poszczególnych kompozycjach jest mocno odczuwalny. Nie sposób odnaleźć tutaj dynamicznych utworów, z których znany był w przeszłości Ziemowit. W pojedynczych kompozycjach można jedynie odnaleźć odrobinę tego, co zostało w autorze z dawnych lat. To właśnie otwierający album „Prologue” ma w sobie coś, co przypomina „Blastera”. Soczysty bas, mocno wyeksponowana perkusja i delikatna melodia – w taki sposób rozpoczyna się ostatnia podróż Chippy’ego. W „Prologue” warto zwrócić uwagę na bogatą przestrzeń dźwiękową. Poszczególne instrumenty bardzo dobrze się ze sobą zlewają, nie przeszkadzając jeden drugiemu.

Romantyczny klimat eksponuje drugi na płycie utwór o tytule „The Stationary Ark”. Chwilami słuchając go można odnieść wrażenie, iż jego powstawaniu towarzyszyła inspiracja muzyką tworzoną przez Sławomira Łosowskiego. Lekko połamana perkusja i wyrazista linia melodyczna to cechy charakterystyczne tej kompozycji. Po takim obiecującym początku można było spodziewać się, że autor zaserwuje nam wreszcie coś, z czego dobrze był od kilku lat znany. Niestety, tak się jednak nie staje. „Diazepine” kontynuuje jesienną wycieczkę po klimatach downtempo i retrowave. Dopiero na czwartym z kolei utworze pt. „You Smell Like Stars Tonight (Supermeow Version)” spotykamy się z męskim wokalem, brzmiącym notabene dosyć dziwnie. Utwór sam w sobie jest klimatyczny. Uroku dodaje zawodząca partia klawiszy, przypominająca miauczenie kota (być może z tego wynika określenie „supermeow” zawarte w tytule utworu?). Chippy bardzo ciekawie eksperymentuje z brzmieniem. Dostrzegalne są tutaj nieszablonowe rozwiązania dźwiękowe, których nie znajdziemy na poprzednich albumach artysty. Nadal jednak wszystko brzmi melancholijnie i niepokojąco, a kolejne utwory wcale nie napawają optymizmem.

Intrygująco brzmi tytuł piątej w kolejności kompozycji na „The Last Voyage”. Jest nią „Like No One Else (Lurwa)”. Czyżby w tytule autor zawarł specjalnie przekręcone słowo określające jedno ze stwierdzeń uznawanych za wulgarne? Pewne jest to, że to chyba jedyny utwór na ostatniej płycie Chippy’ego, który brzmi jak „za dawnych lat”. Świetnie wypada szczególnie jego końcówka i można jedynie żałować, że została zwyczajnie wyciszona. To chyba jeden z tych lepszych numerów wyciągniętych z szuflady, które nigdy nie doczekały się właściwego zakończenia.

Point At Sunshine” jest swego rodzaju przerywnikiem i stanowi wprowadzenie do kolejnego utworu na albumie o tytule „Moments”. Chippy postanowił pokazać, jak współcześnie tworzy się muzykę w stylu retro i sięgnął po motyw przewodni z utworu „Never Never Comes” zespołu Classic Nouveaux. Trzeba przyznać, że wyszło mu to genialnie, choć kompozycja sama w sobie mogłaby być nieco dłuższa. Tym sposobem Ziemowit nawiązał do swojej słynnej przeróbki „Escape” z drugiego albumu.

Następnie mamy do czynienia z dwuczęściową kompozycją o tytule „Useless Affairs”, która sama w sobie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Może poza tym, że w drugiej części uwidoczniła się fascynacja Ziemowita odtwarzania nagrań dźwiękowych od ich końca. Im dłużej słuchamy „The Last Voyage”, tym bardziej zagłębiamy się po eksperymentalne brzmienie. Tak właśnie jest w przypadku utworów „Own Private Void”, „Ode To Her” i „Fairlight”. Chippy sięgnął w nich po wręcz ambientowe brzmienie, które dla osób nieobeznanych z tym gatunkiem muzycznym chwilami może stawać się wręcz irytujące.

Dopiero pod numerem 13 znajduje się prawdziwa perełka. „Magenta Odyssey” to utwór, który został opublikowany przez Chippy’ego jeszcze w 2016 roku. Bardzo szkoda, że w tym klimacie nie jest utrzymany cały album. Choć nadal nie jest to kompozycja szybka, to jednak zawiera w sobie ogromną porcję pozytywnego ładunku energetycznego dzięki mocno wyeksponowanej linii basu.

Ostatnie trzy utwory na „The Last Voyage” podtrzymują melancholijny nastrój całego wydawnictwa. „Easier With You” to kolejna porcja muzyki odtwarzanej wstecz. Ten techniczny zabieg wypadł autorowi bardzo ciekawie. Z kolei „Lookup Table” irytuje powtarzalnością i monotonią. Natomiast zamykający album „Verticle” faktycznie pasuje do swoistego pożegnania Chippy’ego ze swoimi fanami.

Całość nadaje się do słuchania w zadumie czy stanach lekkiego przygnębienia. „The Last Voyage” to idealny album na jesienną chandrę. Mi osobiście nie przypadł mocno do gustu tak, jak poprzednie dokonania Ziemowita, jednakże uważam, iż niespełna 47-minutowy materiał jest godny uwagi. Zapraszam zatem do zapoznania się z ostatnią podróżą Chippy’ego.

Paweł Ruczko
Szczecin, 31.10.2017 r.