sobota , 21 grudzień 2024

Olimpijska przygoda

Małe pomieszczenie. Krzesła, szafki, porozrzucane w nieładzie koszulki i ręczniki. Ciszę przerywa jedynie brzęczenie zawieszonej na suficie świetlówki. Siedzę i spoglądam nerwowo wokół siebie zastanawiając się jednocześnie, co ja tutaj robię? „Pamiętam, że jeszcze wczoraj byłam w szkole, przed oczami mam uśmiech mojej koleżanki Moniki, która jak zwykle jest wesoła jak nigdy, pamiętam jak wracałam do domu, zjadłam kolację i położyłam się spać. Jak to się stało że teraz jestem w nieznanym dla mnie pomieszczeniu? I skąd to dziwne ubranie na mnie?” Biało-czerwona koszulka z wielką liczbą 2049, koślawym napisem „Sydney 2000” oraz dziwnym znaczkiem przypominającym olimpijski znicz.

Po krótkiej analizie sytuacji, w której się znalazłam, coś zaczęło mi świtać w mojej głowie, która na dodatek była opatrzona w zieloną opaskę. Przypomniałam sobie, jak zeszłego dnia zażarcie z koleżankami dyskutowałam na temat biegaczy olimpijskich, w końcu nasza dysputa zatrzymała się w martwym punkcie, przeistaczając się w komedię! Albowiem Agnieszka oponowała za tym, żeby mnie zgłosić na ogólnoszkolne zawody, a jak się nie zgodzę, to wpakują mnie za karę do samolotu i wyślą na olimpiadę. Czyżby to wszystko okazało się prawdą? Setki myśli na minutę krążyły w mojej głowie.

Rozglądałam się nerwowo szukając w nadziei jakiejkolwiek informacji, która mogłaby wytłumaczyć takie, a nie inne moje położenie w tejże chwili. Nagle drzwi otworzył z hukiem pewien wysoki mężczyzna, ubrany w strój sędziego i stwierdził: „Czas się rozgrzewać, niedługo startujesz! Za chwilę twój trener po ciebie przyjdzie. Startujesz na torze ósmym.” Po tym stwierdzeniu zatrzasnął za sobą wielkie białe drzwi, aż kwiatek stojący na szafie poruszył swoimi liśćmi, pędzonymi niespodziewaną falą wiatru. A mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz i jedna myśl męczyła mnie nieprzerwanie: „Więc to jednak prawda!”. Gorączkowo rozpoczęłam poszukiwania drogi ucieczki. „Przez drzwi jest najłatwiej ale co, jeżeli ktoś mnie zauważy? Może by się przebrać? Ale nie widzę swoich ubrań.” Nie skończyłam swojego planu ucieczki, kiedy ponownie jedyne drzwi tego pomieszczenia zostały otwarte i pojawił się w nich, jak się za chwilę okazało, mój trener. Skądś go już znałam, odniosłam wrażenie że jest podobny do mojego brata, tyle że jest o wiele starszy. Kiwnął na mnie palcem i stwierdził: „Już czas, w Tobie jedyna nadzieja na uratowanie honoru Polski.”

W drodze na stadion dowiedziałam się, że polska reprezentacja radzi sobie kiepsko na tej olimpiadzie, jedynie 2 srebrne i jeden brązowy medal zdobyliśmy. Jednak na wieść, że jestem faworytką kolejnej konkurencji, jaką ma być bieg na 800 metrów, osłupiałam… „Jak to możliwe??? No fakt, w szkole w biegach radziłam sobie świetnie, ale tutaj? Wśród starszych ode mnie osób?” Zatęskniłam w jednej chwili za ciszą z pomieszczenia, z którego mnie tak nieoczekiwanie zabrano. Wokoło słychać było przytłumione krzyki i śpiewy publiczności. Korytarz, w którym się przemieszczaliśmy, był słabo oświetlony, dopiero w oddali widać było jasne światełko, niczym w tunelu. Wraz z każdym krokiem to światełko zbliżało się do mnie, a serce podchodziło mi do gardła. Pośród krzyków kibiców rozróżniałam skandowanie wyrazu „Polska!”. Wreszcie z trenerem wkroczyliśmy na płytę stadionu. Tłum szalał. Trener pokierował mnie na miejsce startu. Musieliśmy jeszcze chwilę odczekać, gdyż akurat w tym momencie odbywał się inny bieg – na 400 metrów. Strach mijał z każdą sekundą, świadomość tego, iż biorę udział w największym wydarzeniu tego roku dodawała chęci do działania. „To niewiarygodne, jestem tutaj i za chwilę zmierzę się z najlepszymi!” – pomyślałam. W oczekiwaniu na swoją kolej oglądałam triumf młodej – 20 letniej Szwedki, która zwyciężyła bieg na 400 metrów.

Po chwili ciemnoskóry sędzia wskazał mi pole startowe nr 8. Po lewej stronie stało siedem kobiet różnego pochodzenia, przy nich wyglądałam bardzo komicznie. Zresztą one same dziwnie się na mnie spoglądały, nieumiejętnie próbując ukryć tą nutkę ironii, która pojawiała się na ich twarzach. Nie zważając na ich gesty pozawerbalne przystąpiłam do krótkiej rozgrzewki. Kilka skłonów, przysiady, biodra… Czułam, jak fala ciepła i energii zalewała stopniowo moje ciało. Sędzia kazał się nam przygotować na stanowiskach. Nie zwracałam uwagi na szum świdrujący w powietrzu, kątem oka zauważyłam tylko mojego trenera, który w oddali uśmiechał się i pokazywał kciukiem, że wszystko będzie dobrze. Sędzia dał znak, wystrzelił i ruszyliśmy! Jednak nim zdążyłam przebiec 10 metrów, usłyszałam podwójny huk. To oznaczało, że któraś z nas popełniła falstart. Zatrzymałam się i podenerwowana wróciłam na stanowisko. Okazało się, że to Norweżka na stanowisku trzecim zapragnęła wystartować szybciej, niż pozostałe zawodniczki. Za ten wyczyn sędzia przytwierdził do jej stanowiska jedną małą czerwoną flagę. „Za drugim razem wyleci” – pomyślałam z uśmiechem. Mina Norweżki nie była wesoła… Chwila rozluźnienia, kilkanaście głębokich oddechów przy zamkniętych oczach rozluźniło mnie ponownie. Po chwili cała ósemka była już gotowa do startu. Sędzia ponownie dał znak, wystrzelił i ruszyliśmy. Po chwili przekonałam się, że opaska na mojej głowie jest bardzo użyteczna, przynajmniej moje bujne włosy nie wchodzą mi na oczy! Pędziłam jak szalona starając się utrzymywać równe tempo. Byłam po pierwszym okrążeniu czwarta. Biegnąc nie widziałam nic, ani nie słyszałam nikogo, przed oczami miałam jedynie bieżnię, a w głowie jeden cel – dobiec! Postanowiłam przyśpieszyć, nagle nieprzyjemny ból przeszył moje wnętrze. Niespodziewanie zawodniczka z Anglii uderzyła mnie łokciem w brzuch. Straciłam na chwilę orientację, jednak tak mocny impuls nieoczekiwanie zadziałał. Z wściekłą furią rzuciłam się w pogoni za winowajczynią, jak i pozostałymi trzema zawodniczkami.

Pozostawało coraz mniej metrów do finiszu. Dogoniłam Angielkę, nie myślałam nawet, żeby się rewanżować. Widząc moją determinację straciła na pewności, co pozwoliło mi ją wyprzedzić. Czułam wiatr, który muskał moją twarz i falował moimi włosami. Powoli zbliżałam się do Niemki, na ostatnich 100 metrach przegoniłam ją, jak i również Japonkę. Zbliżyłam się do liderki – czarnoskórej amerykanki i w ostatniej chwili, kiedy przed oczami miałam już biały pasek oznaczający metę, wyprzedziłam ją nieznacznie. Mignęły setki fleszów, rozgromił krzyk publiczności. Jednak marzenie stało się rzeczywistością! Mój trener jak oszalały przybiegł do mnie i zaczął mnie ściskać i gratulować. Tak, pierwsze miejsce! Ktoś wręczył mi biało czerwoną flagę, inni rzucali kwiaty, a ja stałam osłupiała ze szczęścia niedowierzając temu, co się przed chwilą wydarzyło. Publiczność zaczęła skandować moje imię, trener podał mi ręcznik, niektóre współzawodniczki zaczęły mi gratulować… Uwolniłam się od tych wszystkich osób i szczęśliwa podążyłam do mojej szatni, wcześniej wstępując do łazienki umyć spoconą twarz. Potem przez godzinę, siedząc w znajomym mi już pomieszczeniu, próbowałam ochłonąć z tego, co uczyniłam. Trener zawiadomił mnie, iż niebawem odbędzie się dekoracja. Udałam się ponownie na płytę stadionu, publiczność niezmiennie szalała na trybunach, flagi powiewały, pojawiła się nawet meksykańska fala.

Rozpoczęła się dekoracja. Przy okazji dowiedziałam się, iż Angielka, ta która mnie uderzyła łokciem w trakcie biegu, została zdyskwalifikowana… Po chwili na trzecie miejsce podium weszła Japonka, otrzymała oczywiście brązowy medal, kopertę oraz bukiet kwiatów. Podobnie było z Amerykanką, która nie była tak zadowolona, jak jej poprzedniczka, stojąca trochę niżej. W końcu przegrała ze mną o zaledwie 10 setnych sekundy! Po otrzymaniu srebrnego medalu, kwiatów i koperty, nadszedł czas na mnie. Usłyszałam swoje imię i nazwisko przeczytane przez lektora i rozbrzmiewające w gigantycznych głośnikach, ustawionych na całym stadionie. Mój trener się uśmiechnął, publiczność szalała… Po chwili, mając na szyi złoty medal, z uśmiechem szczęścia na twarzy pozowałam do pamiątkowego zdjęcia. Nagle… Poślizgnęłam się i spadłam z podium… Zrobiło mi się czarno przed oczami, świat wokoło zaczął wirować i po chwili zniknął całkowicie, a ja wpadłam w czarną przepaść…

Zerwałam się z łóżka zlana zimnym potem. Przez dłuższą chwilę, próbując dojść do siebie i wytrzeszczając oczy ze zdziwienia zadręczałam się jednym pytaniem: „Co się przed chwilą wydarzyło?” Kiedy wskazówka zegara wykonała dwa obroty wokół własnej osi, ja już wiedziałam że to był tylko sen… Sen, ale jaki! Niesamowity, niezapomniany… Może się kiedyś zrealizuje, ale oby jego zakończenie było o wiele przyjemniejsze!

Done By Murdock exclusively for Ania :]

Opowiadanie stworzyłem na prośbę mojej koleżanki Ani. Tylko wtajemniczeni będą wiedzieć, dlaczego w treści pojawiła się liczba 2049 :).

Tekst napisałem 4 marca 2003 r. i ukazał się on 21 grudnia 2003 r. na scenie Commodore 64 w magazynie dyskowym Newspaper #9/Exon w dziale Opowiadania. Oryginalną treść poddałem minimalnej korekcie interpunkcyjnej.