Niniejszą publikacją otwieram cykl felietonów, w których będę zawierał moje przemyślenia na tematy bieżące, jak i uniwersalne. Chciałbym tym samym nawiązać do tekstów mojego mentora, Jacka Prętkiego, który przed laty swoimi „Bredzeniami o wszystkim i o niczym” inspirował mnie do twórczego pisania.
Skaryfikacja – popularyzacja terminu w przestrzeni językowej
O skaryfikacji do niedawna słyszeli tylko znawcy tematu. Przeciętny Kowalski znał bowiem tylko tatuowanie, ewentualnie piercing jako popularne obecnie metody „upiększania” ludzkiego ciała. Za sprawą pewnego młodego chłopaka o skaryfikacji stało się niezwykle głośno. Czym jest zatem ta nieprzeciętna forma samookaleczenia?
Skaryfikacja to nic innego jak celowe uszkadzanie skóry w celu uzyskania określonego, mniej lub bardziej artystycznego wzoru. To bolesny sposób piętnowania, którego jednym z zagrożeń jest możliwość wystąpienia infekcji. Skaryfikację bowiem wykonuje się np. poprzez nacięcie lub całkowite usunięcie danej części skóry.
Dawniej tego rodzaju modyfikacja ciała była typowa dla określonych grup etnicznych i kojarzyła się z buszmenami, czy innymi członkami plemion zamieszkujących odległe zakątki Afryki. Dziś po skaryfikację sięgają młodzi ludzie, czego przykładem jest historia pewnego Karola. Idąc w ślady swojego idola muzycznego, wykonał sobie ogromną bliznę po prawej stronie twarzy w kształcie litery „X”. Podobną trzy lata wcześniej zamówił sobie Popek, raper z formacji Gang Albanii. Wrzucając do sieci zdjęcia własnej skaryfikacji Karol spotkał się z falą krytyki ze strony tysięcy użytkowników Internetu. Wiele serwisów internetowych nagle zaczęło publikować artykuły dotyczące mało znanej do tej pory formy modyfikacji własnego ciała. Sieć zawrzała. Byli i tacy, którzy wychwalali odważny czyn Karola. On sam zaprezentował swoje (nieco wulgarne) stanowisko w specjalnym „komunikacie” opublikowanym w postaci filmiku na YouTube. Jest „sławny”, chociaż takim być nie chciał.
Przeglądając całkiem przypadkowo informację na temat wyczynu Karola byłem lekko przerażony tym, co nastąpiło. Zacząłem bowiem zastanawiać się, w którą stronę zmierza kultura XXI wieku? Dlaczego pojawia się w niej coraz więcej tak drastycznych form ekspresji własnej osoby? Czy tatuaże, kolczyki, tunele w uszach to za mało dla współczesnej młodzieży? Prawdopodobnie tak, aczkolwiek nikogo nie powinno dziwić zachowanie Karola, w końcu my sami w przeszłości też upodabnialiśmy się do swoich idoli. Ale nie aż w taki drastyczny sposób!
Dla psychologów jest to znaczący sygnał, iż współczesne symptomy nieprawidłowej osobowości zaczynają przybierać coraz to bardziej drastyczne formy ekspresji. Dla przyszłych rodziców (i tych, którzy stali się nimi niedawno) to przykład, jak niebezpieczny może być dla dziecka brak miłości, więzi i opieki. Opowieść o Karolu, który chciał zostać drugim Popkiem, pozwoliła nam poznać, czym jest skaryfikacja, kto to jest Gang Albanii (i że nie jest to żadna zorganizowana grupa przestępcza na Bałkanach) i wreszcie kim jest Popek. Czy jednak nauczyła nas czegoś więcej?
Życzę sobie i wszystkim tym, których obchodzi jakość społecznego życia w Polsce, aby tego rodzaju wydarzenia nie miały więcej miejsca w otaczającej nas rzeczywistości.
Samobójstwo czternastolatka w Bieżuniu. Lekcja życia dla sprawców poniżania?
Pozostając przy tematach bieżących, chciałbym odnieść się do sytuacji, która miała miejsce pod koniec czerwca bieżącego roku. Media obiegła wówczas wstrząsająca informacja na temat samobójczej śmierci czternastoletniego Dominika z miejscowości Bieżuń (woj. mazowieckie). Był on dręczony, poniżany przez swoich rówieśników tylko i wyłącznie za swój wygląd. Nosił bowiem obcisłe spodnie (tzw. rurki, bardzo modne wśród nastolatków), jak i dbał o swoją fryzurę. Przez to był nawet określany mianem „pedzia”. Nawet nie wiadomo, czy miał inną orientację seksualną. Zresztą czy to było w tym momencie istotne? Stał się kozłem ofiarnym, uczestnikiem typowego mechanizmu dla grupy społecznej, czującej jakieś zagrożenie. Zagrożenie przed czym? Przed nowoczesnością? Przed modą na dbanie o siebie ze strony chłopca, a nie dziewczynki?
Za taki stan rzeczy odpowiadają przede wszystkim rodzice i ich nowoczesny system wychowania. Jako że Bieżuń to bardzo mała miejscowość, pewną rolę mogą odgrywać tutaj także propagatorzy dominującej w Polsce religii katolickiej. Księża z ambon grzmią na temat zgubnych skutków ekspansji homoseksualizmu i ideologii gender. Kto wie, może właśnie piętnowanie genderyzmu sprawiło, że Dominika nie ma wśród nas? Pojęcie tolerancji jest całkowicie wykluczone ze świadomości części zaślepionej społeczności z umysłami zatrutymi PRL-em. Przekazują swoim dzieciom nieuzasadnioną nienawiść do wszelkich odmian kulturowych i światopoglądowych, a te nie pozostają dłużne na oczekiwania swoich żywicieli. Tak w skrócie mógł wyglądać mechanizm kozła ofiarnego, jakiemu uległ Dominik. Jego jedynym nieszczęściem było to, że musiał wychowywać się w małej miejscowości, w której trudno o prawdziwą anonimowość i poczucie braku zagrożenia ze strony nietolerancyjnych jednostek. Nie wytrzymał presji środowiska (podobno udział w tym mieli także nauczyciele) i popełnił samobójstwo.
Niepokojący jest fakt, iż dyrektor placówki, do której uczęszczał Dominik, neguje to, jakoby mogły docierać do niego sygnały odnośnie nieprawidłowych zachowań przejawianych wobec ofiary. Tymczasem nauczyciele uzyskiwali bezpośrednio informacje na temat zła, jakie siały dzieci i młodzież w tamtejszej szkole. Nie reagowali, podobno.
W całym tym zdarzeniu na uwagę zasługuje jeden wniosek: dzieci modelują zachowania dorosłych, jak i w większości przypadków przejawiają konformizm. Jeżeli rodzice są nietolerancyjni wobec przedstawicieli innych mniejszości narodowych, etnicznych czy wyznaniowych, prezentują ostentacyjnie swoje niezadowolenie np. wobec obecności „czarnego” na ekranie telewizora, to ich dziecko bardzo szybko pojmie, że tego rodzaju zachowania są pożądane w społeczeństwie (mimo tego, że tak naprawdę nie są!). Zaczną wkrótce traktować źle każdego, kto odbiega od przyjętego stereotypu „prawdziwego” chłopca czy dziewczynki. Takie sytuacje dzieją się codziennie w wielu polskich szkołach i obawiam się, że samobójstwo Dominika nie będzie ostatnim, jakie miało miejsce w następstwie ataków personalnych, gnębienia i poniżania nieschematycznych jednostek.
Najbardziej jednak martwi mnie to, co nastąpiło bezpośrednio po tragicznym wydarzeniu. Internet zalała fala nienawiści w kierunku… nieżyjącego Dominika. Dosadne komentarze młodych internautów wskazujące na zadowolenie z faktu, iż doszło do samobójstwa, są po prostu przerażające. Nie szukajmy winnych takiego stanu rzeczy wśród rodziców dzieci, którzy są autorami tego rodzaju wpisów na stronach internetowych. Spójrzmy na siebie, czy przypadkiem podobnie nie zachowujemy się w obliczu komentowania spraw bieżących. Młodzi chłoną jak gąbka to, co czytają w Internecie i to od nas, starszych wiekiem, uczą się słownej nienawiści wobec innych ludzi.
„Polityka w Polsce sięgnęła bruku”…
Takiego sformułowania użył 12 lat temu (!) mój mentor Jacek Prętki, z którym przez kilka lat współpracowałem przy tworzeniu magazynu Inverse. Jeżeli w 2003 roku polska polityka sięgnęła bruku, to z czym teraz mamy do czynienia? Piszcie! Autor najbardziej trafnego sformułowania zostanie wymieniony z imienia w kolejnej odsłonie felietonu „Nie na każdy temat”.
Osobiście nie jestem zwolennikiem polityki. Nigdy nie byłem. Kojarzy mi się ona od lat z jednym wielkim oszustwem. Polityka prowadzona jest nie dla społeczeństwa, ale dla rządzących. Obserwując to, co dzieje się na scenie politycznej w Polsce, można odnieść wrażenie, jakoby już dawno temu zostało ustalone, kto, gdzie i kiedy będzie rządził. W końcu te same twarze pojawiają się co chwilę w kolejnych resortach, a zmiana przynależności partyjnej nie jest czymś, co można by uznać za sensacyjne. Zakłamanie polityków powoli zdobywa najwyższe szczyty, a przynajmniej już teraz osiągnęło pułap godny rekordzisty we wspinaczce wysokogórskiej na czas.
W to wszystko postanowił wmieszać się Paweł Kukiz. Gdy jednocześnie przed trzema laty promował swój solowy album „Siła i honor” i stronę internetową zmieleni.pl, media wówczas albo ignorowały, albo próbowały pokazać go w negatywnym świetle. W końcu nie jest trudno zrobić z kogoś oszołoma, wystarczy do tego sprytna manipulacja. Z tym także mój imiennik walczy od dłuższego czasu, wytykając co rusz niekompetencje poszczególnych dziennikarzy.
Jego start w wyborach prezydenckich początkowo uznawano za żart. Media ignorowały ten fakt, zresztą nie przejmowały się losem pozostałych „mniej znanych” kandydatów na prezydenta. Z biegiem czasu nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Tysiące osób dostrzegło, że jest w Pawle jakaś nadzieja. Że może zmienić polityczną rzeczywistość naszego kraju. Jego wynik niespełna 21% był najlepszym w historii wyborów prezydenckich w Polsce dla tych, którzy zajmowali w nich trzecie miejsca. Trzy miliony głosów nadziei o lepsze jutro. Wystarczyło kilka godzin po ogłoszeniu wyników, by liczba polubień oficjalnego profilu Pawła Kukiza na Facebooku się podwoiła. Można było przypuszczać, że jego wynik mógłby być jeszcze lepszy, gdyby kampania trwała dwa tygodnie dłużej.
Ostatecznie wybory wygrał Andrzej Duda. Bronisław Komorowski otrzymał czerwoną kartkę m.in. za to, że nie stawił się na pierwszą debatę w TVP oraz za to, że podpisał wiele krzywdzących dla całego społeczeństwa ustaw (m.in. za sześciolatki w szkole, podwyższenie wieku emerytalnego i podatków). W dalszym ciągu szokujące jednak było to, że kilka milionów ludzi oddało na niego głos, argumentując to m.in. tym, że „jest źle, ale stabilnie”, albo „lepiej, żeby PiS nie doszło znowu do władzy”. Z takim podejściem wybór niezmiennej przyszłości naszego kraju był po prostu nieuzasadniony.
To, co najbardziej zaskoczyło mnie w trakcie wyborów prezydenckich w 2015 roku, to fakt wypłynięcia na światło dzienne informacji na temat wielce prawdopodobnych kolaboracji zadymiarzy spod Pałacu Prezydenta (tzw. „obrońców krzyża”) z Platformą Obywatelską. Po czasie dowiedzieliśmy się, że akcje prowokacyjne z krzyżem w tle mogły być ustawione. Wśród wielu moich znajomych wynik drugiej tury wyborów wywołał nieuzasadnioną niczym racjonalnym reakcję, jakoby nagle na Polskę miała spaść fala klęsk, Sodoma i Gomora, tornado, trzęsienie ziemi i totalna hegemonia Prawa i Sprawiedliwości pod znakiem władzy kościelnej. Ci sami ludzie zapomnieli jednak, że osobiście niejako dokładają cegiełkę do tego, co trwa od lat (nasz kraj jest przecież bez względu na to, kto rządzi, uwikłany w zależność z instytucją Kościoła). Chrzczą swoje dzieci w imię konformizmu i schematów społecznych, biorą śluby kościelne i przynajmniej raz w roku udają, że są przykładnymi katolikami. Nagle przeszkadza im fakt, że wykształcony doktor nauk prawnych zostaje prezydentem Polski. Strach przed PiS-em chyba jednak powoli wygasa, bo inaczej Bronisław Komorowski sprawowałby swój urząd w nieskończoność.
Powracając do Pawła Kukiza, życzę mu, aby osiągnął sukces na miarę XXI wieku. Jeszcze większy, niż dotychczas. By zmienił oblicze polskiej polityki. By nie poddawał się w swoich zamierzeniach. By nadal był odporny na głupotę i niekompetencję dziennikarzy i redaktorów. By wreszcie osiągnął to, o czym marzymy od dawna. O prawdziwie wolnej Polsce, w której polityka nie będzie uprawiana na poziomie bruku.
Sceno komputerowo. Dokąd zmierzasz?
12 lat temu Jacek Prętki zadał pytanie: „Dlaczego na scenie brak nowych twarzy?”. W swoich „Bredzeniach” opisywał ówczesną rzeczywistość scenową, która zresztą skłoniła go do zaprzestania wydawania Inverse’a i porzucenia klimatów C64. Nie dziwię się mu po części, ponieważ tworzenie określonych produkcji wymaga dużego nakładu energii i czasu, którego im jesteśmy starsi, tym coraz bardziej nam go brakuje.
Deficyt nowych twarzy na scenie komputerowej to efekt zmian technologicznych, jakie nastąpiły na początku XXI wieku. Szybki wzrost zainteresowania nowoczesnym sprzętem spowodował, że komputery ośmiobitowe straciły na znaczeniu. Dawniej komputer był czymś, co łączyło wiele osób w grupy, klany. Nie tylko granie, ale programowanie czy tworzenie muzyki i grafiki, stanowiło jedno z określonych sposobów spędzania czasu wolnego młodzieży lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dziś u dzieci szczytem ambicji jest wyrabianie kciuka na smartfonie. To nie do końca ich wina, że przyszło im żyć w świecie zdominowanym przez urządzenia z ekranem dotykowym. Warto jednak pokazywać im inne, bardziej kreatywne zajęcia i wzbudzać tak cenną dla rozwoju potrzebę samorealizacji.
Czynnikiem warunkującym zainteresowanie się danym zjawiskiem (w tym przypadku scenowaniem) jest doświadczenie. Jeżeli stary komputer przewijał się gdzieś w dzieciństwie (np. u starszego brata, kuzyna), to jest szansa, że dzisiejszy dwudziestolatek przypomni sobie o tym fakcie i sięgnie po coś, co po prostu nie jest mu obce. W przeciwnym wypadku możliwość obcowania z komputerem z dawnej epoki będzie możliwa tylko i wyłącznie na specjalnych eventach (a te rosną jak grzyby po deszczu na imprezowej mapie Polski).
Samo wejście na scenę w dzisiejszych czasach jest moim zdaniem trudniejsze niż kiedykolwiek. Wszystko za sprawą tzw. feedbacku. Czasami jest to loteria, czasami łut szczęścia, czasami nieprzewidywalny zbieg okoliczności. Jeden debiutant z prostym interkiem wzbudzi czyjeś wspomnienia i zostanie pozytywnie oceniony, inny z kolei będzie „zjechany” za brak ambicji i prostotę w kodowaniu. To niesprawiedliwe. Powinniśmy wyciągnąć pomocną dłoń każdemu, kto chce postawić pierwsze kroki na scenie.
Nie tylko w Polsce, ale i na anglojęzycznych forach i serwisach dostrzegam tendencję „niszczenia” poszczególnych jednostek na scenie. Pod falą krytyki muzycy, a nawet koderzy z długim stażem scenowym, znikają nagle z pola widzenia. Ktoś kiedyś powiedział, że scena, bez względu na platformę, to jedna, wielka rodzina. Nieprawda. Jeżeli już, to rodzina patologiczna. Z wyjątkami oczywiście.
Od krytyki (bądź „hejtu”) gorsza jest chyba tylko ignorancja. Stosuje ją tzw. „elyta”, czyli reprezentanci kółek wzajemnej adoracji. Między sobą zachwycają się w nieskończoność na temat danej produkcji, a inne kompletnie ignorują. Nie wiadomo tak do końca, co nie pozwala im na wypowiadanie się na dany temat, gdy w innym są nieocenionymi znawcami. Ale nie ma się tym co za bardzo przejmować. Każde wzajemne adorowanie musi prędzej, czy później, popaść w destrukcyjną pętlę.
Nie jest jednak tak, że na scenie nie ma nowych twarzy. Cieszy mnie fakt, że pojawiają się wśród nas takie postacie, jak KaiN i Kemoiz. Życzę im wytrwałości w tworzeniu na C64. Za granicą scena zdobywa co jakiś czas nowego uczestnika. Część z nich dawniej tworzyła na innych platformach. Niektórzy są „koloryzowani”, bo nie mają prawdziwego sprzętu przed nosem i tworzą stuff na pececie. Ale scena się jakoś kręci i nie ma na co narzekać. Czasami dowiadujemy się o czyimś powrocie. Szkoda jednak, że tak mało Polaków wraca na scenę. Oby się to zmieniło w niedalekiej przyszłości.
Wieczny odpoczynek na 20 lat
Chciałbym poruszyć kwestię, która wywołuje we mnie od wielu lat uzasadniony sprzeciw moralny. Mam na myśli przedmiotowe i komercyjne traktowanie miejsca pochówku. Zgodnie z Ustawą z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (z późn. zmianami), na cmentarzach komunalnych zwykłe (niemurowane) groby mogą być zlikwidowane po upływie dwudziestu lat od pochówku i jednoczesnym braku uiszczenia opłaty na kolejny okres „dzierżawy”. Co więcej, nie ma obowiązku bezpośredniego informowania rodziny o tym, że grób ich bliskiego zbliża się do końca „terminu ważności”. To absurd, z którym co roku zmierzać się musi nawet kilka tysięcy Polaków.
Dlaczego wspominam o tym fakcie? Ponieważ wielokrotnie brałem udział w akcjach sprzątania niemieckich cmentarzy, tworzenia lapidariów. Grupa osób, z którą współpracowałem, wychodziła z założenia, że każdemu zmarłemu, bez względu na pochodzenie, należy się szacunek. Nie można w sposób nieetyczny zaburzać wiecznego odpoczynku, ani niszczyć miejsca czyjegoś pochówku.
Dawniej o zapomnianych mogiłach przypominali sobie mieszkańcy danej miejscowości przy okazji dnia Wszystkich Świętych. Nawet na bardzo starych grobach z czasów przed i powojennych pojawiały się pojedyncze lampiony, świeczki. Dziś takie mogiły likwiduje się w imię poszukiwania brakujących miejsc pochówków. Zamiast tworzyć nowe cmentarze czy poszerzać istniejące, eksploatuje się obecne do granic wytrzymałości. Nie wiadomo nawet tak naprawdę, co dzieje się ze szczątkami zmarłego, którego grób został zlikwidowany.
Obecny system komercyjnego podejścia do miejsc grzebania zmarłych powinien zostać zmieniony. Co prawda od dwóch lat nasi nieudolni politycy próbują coś w tym temacie stworzyć, ale póki co projekt utknął w… martwym punkcie. Osobiście uważam, że każdemu należy się szacunek po śmierci. Nie oznacza to oczywiście, że jakiekolwiek miejsce pochówku ma pozostać nietknięte, jednakże w przypadku cmentarzy nie może być tak, że wieczny odpoczynek stawiany jest niżej od zarobku za „dzierżawę” miejsca wiecznego spoczynku.
Gwarancją powyższego jest opłata uiszczana co 20 lat bądź postawienie murowanego grobowca rodzinnego. Ewentualnie kremacja i wstawienie urny do kolumbarium, za co również trzeba odpowiednio zapłacić. Śmierć kosztuje… wieczność.
Pomnik Lecha Kaczyńskiego w Szczecinie? Za co?!
W ostatnich dniach rozpętała się burza w Internecie odnośnie pomysłu radnych miasta Szczecin na postawienie pomnika upamiętniającego tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I słusznie. Obywatele powoli mają dość tego, że niewielka grupa polityków decyduje niemalże o wszystkim, co nas otacza. Przestrzeń miejska powinna służyć społeczeństwu. Lokalizowanie w niej symboli i obiektów, mogących wywoływać kontrowersje i sprzeciwy, jest moim zdaniem nie na miejscu.
W zasadzie pomnik można by było postawić każdemu, kto wniósł coś pozytywnego do świadomości społecznej lub odznaczył się istotną zmianą w danej kulturze. Mógłby to być np. Michael Jackson, Eddie Murphy albo Sandra Bem. No dobra, niech będzie chociażby prezydent Ryszard Kaczorowski. Problem polega na tym, że pomnik stawiać się powinno na czyjąś cześć, czyli w celu oddania hołdu, okazania pamięci i szacunku. Podobnie zresztą czyni się by upamiętnić ważne dla danej grupy osób wydarzenie. Pozwólmy zatem wypowiedzieć się mieszkańcom miasta, co sądzą o postawieniu pomnika. Kolejnego.
Szczecin boryka się z wieloma problemami natury organizacyjnej. Błędy w zarządzaniu, brak profesjonalizmu (co wykazał opóźniony w publikacji raport NIK), a nawet potwierdzone wyrokiem sądowym łamanie praw człowieka przez prezydenta pokazują, że stolica województwa zachodniopomorskiego traci być może bezpowrotnie szansę na powrót do swoich lat świetności. Przy ogromnej skali opóźnień niemalże wszystkich miejskich inwestycji prowadzonych w ostatnich latach śmiem stwierdzić, że nawet postawienie pomnika odbędzie się grubo po zaplanowanym czasie…
Czy nieżyjący Lech Kaczyński zasługuje na pomnik? Jeżeli wziąć za miarę chęć oddania mu hołdu, upamiętnienie jego różnorodnych dokonań, głównie politycznych, to jak najbardziej tak. Jednakże jego monument czy obelisk, znajduje się już w kilku miastach w Polsce (m.in. w Siedlcach i Grudziądzu). I tutaj polemizowałbym na temat zasadności stawiania kolejnego symbolu upamiętniającego jednego z prezydentów naszego kraju. Ponadto moim zdaniem pomnik powinien czcić wybitne postacie, a takową z pewnością Lech Kaczyński nie był. Bo gdyby był, to by doczekał się niejednego obelisku za swojego życia.
Nie może być tak, że tragiczna i symboliczna zarazem śmierć kogoś znanego miałaby być jedynym wyznacznikiem stawiania komuś pomnika. Osobiście jestem zwolennikiem, by w przestrzeni miejskiej pojawiało się jak najwięcej zieleni. Miasto ma uśmiechać się do nas w każdy możliwy sposób. Pomnik to tylko i wyłącznie produkt kultury, który w przypadku np. zmiany ustroju można łatwo obalić, zniszczyć, zrównać z ziemią. Dlatego apeluję do wszystkich decydentów: zacznijcie słuchać głosu społeczeństwa. Oddajcie nam prawo do decydowania o wspólnej przestrzeni. Niech o zasadności postawienia pomnika ku czci Lecha Kaczyńskiego zadecydują mieszkańcy Szczecina, a nie garstka pseudo radnych, których jedyną ambicją była zmiana historycznej nazwy jednej z ważniejszych ulic miasta i próba „uwalenia” legendarnego Pasztecika. W takiej postaci, w jakiej jest to obecnie forsowane, pomnikowi mówię stanowcze „nie”.
Tym optymistycznym akcentem kończę pierwszą część cyklu felietonów pod tytułem „Nie na każdy temat”. Zapraszam do wspólnej dyskusji, przesyłania swoich uwag i sugestii.
Paweł Ruczko (V-12/Tropyx)
Szczecin, 21-22.07.2015 r.
Felieton ukazał się 31 lipca 2015 r. w drugim numerze magazynu dyskowego Hot Style.
Jest to pierwszy felieton z cyklu „Nie na każdy temat”, który prowadziłem na łamach magazynu Hot Style. Teksty miały na celu nie tylko uświadamiać, ale i zachęcać do polemiki. Ze względu na brak reakcji czytelników na poruszane przeze mnie tematy, zaniechałem kontynuacji cyklu w kolejnych numerach wspomnianego magazynu po napisaniu drugiej i trzeciej części felietonu.