piątek , 22 listopad 2024

Agnieszka…

Wszystko zaczęło się 7 czerwca 2001 roku od niewinnego pamiątkowego podpisu, jaki podarowałem wówczas nieznajomej mi dziewczynie… Rzecz działa się w sklepiku szkolnym. Siedząc tam wraz z kilkoma dziewczynami z drugiej wówczas klasy licealnej, zaofiarowałem się jednej mojej koleżance, również o imieniu Agnieszka, że jej się podpiszę w segregatorze. Zgodziła się i po chwili to uczyniłem. Zapytałem się wówczas, czy ktoś jeszcze chce mój autograf i nagle niespodziewanie jedna dziewczyna, której jeszcze nie znałem, podała mi kartkę z zeszytu z zapiskami z francuskiego, na którym poprosiła mnie o podpis. Spytałem się, gdzie mam to uczynić, a potem spytałem się jak ma na imię… Odpowiedziała „Agnieszka”… Od tego pierwszego naszego kontaktu bardzo zainteresowałem się jej osobą. Zauważyłem, że trochę odbiega od reszty klasy, mało rozmawia, jednak całkowicie się od niej nie izoluje. Również zainteresowała mnie jej niepowtarzalna i wyjątkowa uroda no i fakt, iż ona sama zainteresowała się moją osobą, co uważałem wtedy za niebywałe.

Postanowiłem więc poznać ją bliżej. Towarzyszyłem jej dalej przy przemieszczaniu się jej klasy po szkole. I tak minął pierwszy dzień naszej znajomości. W następny dzień, czyli w piątek, miała miejsce jedna z niewielu naszych rozmów, jednakże jak wielce niezapomniana. Skończyłem już lekcje i nawet nie pamiętam dokładnie, dlaczego siedziałem jeszcze w szkole na ławce, może miałem okienko, albo po prostu jakoś nieświadomie chciałem zobaczyć Agnieszkę… No i na długiej przerwie ujrzałem ją jak wyszła z sali matematyki i z uśmiechem stwierdziła „Ja nie podejdę”. Heh, też się uśmiechnąłem i powiedziałem, że ja to uczynię i za chwilę rozmawialiśmy o sobie. Od tej rozmowy rozpoczęło się moje wielkie szczęście, jakie kiedykolwiek przeżywałem. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy .Nie sądziłem, jak niewiele wystarcza mi do szczęścia, jak rozmowa z taką osobą, jaka jest Agnieszka. Powiedziała mi, gdzie mieszka i po chwili skojarzyłem to miejsce. Kiedy powiedziałem, że mieszkam w Wielgowie, bardzo się ucieszyła mówiąc, że jest mile zaskoczona. Albowiem mieszka tam jej chrześnica, o ile dobrego użyłem nazewnictwa. Od razu powiedziałem, że fajnie by było, gdyby mnie odwiedziła i że z chęcią za każdym razem ją zapraszam. I obiecała, że mnie odwiedzi! Nawet zadeklarowała się wziąć ze sobą swoją malutką chrześnicę, ale ja stwierdziłem, że lepiej by było, ażeby była sama…W podświadomości pewnie krążyła mi myśl, że w takim przypadku by była bardziej zajęta tamtym małym dzieckiem niż mną… No ale rozmowa przeszła na nas samych. Kiedy przyznałem, że nie piję w ogóle alkoholu jak i nie palę papierosów etc. i że nawet nie używam wulgaryzmów, uśmiechnęła się i powiedziała, że mam u niej plusa! Na moje pytanie, jak się przedstawia ta sama sytuacja w jej przypadku, odpowiedziała, że tak samo, więc ja również przyznałem jej plusa z wielką uciechą, albowiem to baaardzo cenię u dziewczyn. Ona zaraz przyznała mi drugiego plusa i ja również się zrewanżowałem. Ach, nie potrafię opisać tego uczucia szczęścia, jakie wtedy czułem… Już wtedy nie spodziewałem się, że to wszystko dla mnie się skończy… Potem zostałem jeszcze w szkole, siedząc w sali 204 i wychodząc na przerwy, ażeby ją zobaczyć i czasami zamienić słówko. Nawet wtedy myślałem, ażeby zaproponować jej odprowadzenie do domu, ale jednak jej klasa jakoś wcześniej skończyła, niż przewidywałem, więc jej już więcej tego dnia nie zobaczyłem. Po weekendzie w środę kierując się już do wyjścia ze szkoły, zobaczyłem znowu Agnieszkę. Płakała. Podszedłem i próbowałem się dowiedzieć, dlaczego płacze i czy mogę jej jakoś pomóc. Ale nie powiedziała dlaczego płacze. Ponieważ jechałem do kolegi, pożegnałem się i odszedłem. Uderzyła mnie wtedy jej wielka wrażliwość, mimo iż nie znałem powodu jej płaczu. 15. czerwca uświadomiłem sobie, że wreszcie jestem wolny od depresji. Czułem się pierwszy raz bardzo dobrze, tak swobodnie i lekko. To było nawet motywacją do skomponowania jednego modułu samplowego, którego nazwałem „Never More Depression” i chciałem go wystawić na North Party, które zresztą się nie odbyło. Wierzyłem wtedy, że będę wreszcie szczęśliwy, już wtedy byłem bardzo szczęśliwy, bo po raz kolejny przekonałem się, że tak niewiele potrzeba mi do szczęścia – akceptacja drugiej osoby. Wtedy też nie spodziewałem, że to moje nowe szczęście tak szybko może się skończyć. Weekend spędziłem na rozmyślaniach oraz oczekiwaniu na poniedziałek, w którym to dniu chciałem znowu zobaczyć Agnieszkę. Dziewczynę, która tak wiele zmieniła w moim życiu, sama tego nie będąc świadoma. Pewnie do dzisiaj nie może albo i nie chce sobie uświadomić, ile szczęścia może mi dać jednym uśmiechem, jednym słowem.. .A zamiast tego spotykam się tylko z jej posępnym wizerunkiem, a jej postawa wobec mnie jest jakby karą…

Co było dalej? Nadszedł wreszcie najszczęśliwszy dzień w moim życiu kiedykolwiek. 18. czerwca. Rano pojechałem do kafei, bo byłem umówiony z kolegą, ażeby zagrać w Quake’a. Potem postanowiłem pojechać do szkoły z nadzieją, że zobaczę Agnieszkę. Jednak szkoła była pusta, kręciło się tylko kilku znajomych. Kiedy zrezygnowany już kierowałem się do wyjścia, nagle ją ujrzałem, jak wchodziła po schodach w pięknym odświętnym stroju z różą w ręku. Za chwilę się dowiedziałem, że przyszła odebrać certyfikat z anglika. Oczywiście nie opuszczałem jej ani na krok. Rozmawialiśmy sobie od czasu do czasu o różnych rzeczach. Kiedy dołączyli inni, poszliśmy na cmentarz w celu zaopatrzenia się w jakiegoś kwiatka (Nasza szkoła mieściła się naprzeciw Cmentarza Centralnego, przy którego bramach prowadzi się sprzedaż kwiatów i zniczy.), gdyż jedna z koleżanek go nie miała. Wtedy rozmawiając z Agnieszką dowiedziałem się, że ona ma podobny stosunek do szkoły i ludzi ze szkoły, tak jak ja. Również nie przejawia sympatii do osób z własnej klasy, owszem są ludzie, których lubi, ale jest ich mało. Bardzo spodobała mi się jej opinia. Poszliśmy odebrać certyfikat. Po wyjściu ze szkoły zaproponowałem Agnieszce odprowadzenie jej do domu. Zgodziła się, oczywiście na pieszo, bo wiedziała, że lubię spacery, bo sam jej o tym mówiłem. Właśnie marzyłem o tym, ażeby kiedy mnie odwiedzi, byśmy sobie pospacerowali… Jeszcze Agnieszka powiedziała mi, że ma pewne problemy z sercem i dlatego ona wręcz musi spacerować. Więc szczęśliwy udałem się wraz z nią przed siebie. Znowu rozmawialiśmy o sobie. Agnieszka mówiła mi, że ma bodajże 3 koleżanki z podwórka, z którymi nie można sobie fajnie pogadać, bo najczęściej rozmawiają tylko o kosmetykach. Sama również przyznała, że ich nie używa, bo to niszczy cerę. Spojrzałem się na nią i przytaknąłem i stwierdziłem, że to świetnie, bo jest bardzo piękna. Podziękowała za mój komplement. W drodze krótko nawet przedstawiłem swoje troski i smutki, ale aby jej nie zanudzać, dużo tego nie wymieniałem. W końcu byłem szczęśliwy! Kiedy doszliśmy do jej domu zaproponowała mi gościnę. Bardzo się ucieszyłem i się zgodziłem. Po chwili byłem już w jej domu, przywitałem się z jej ojcem i bratem i rozgościłem się w jej pokoju. Od razu poczułem ten cudowny klimat poniemieckich domów. Piec kaflowy… Ach, kto tego sam nie poczuł to nie wie, jak to jest… Rozglądałem się po jej pokoju, patrzałem na jej książki, rozmawialiśmy… Pokazała mi swoje zdjęcia z chrzcin tamtego małego dziecka, co jest matką chrzestną i kiedy miała długie włosy. Porównałem oba wizerunki i stwierdziłem, że teraz w krótkich wygląda piękniej. Siedząc tak na łóżku i patrząc na nią uświadomiłem sobie, że ją kocham. Pierwszy raz czułem prawdziwą miłość do dziewczyny. Nie jakieś zauroczenie, czy co… Po prostu przekonanie, że to jest to, na co się czekało. Układałem sobie w myślach nadzieje na przyszłość. Miałem nadzieję, że będziemy widywali się w wakacje i wspólnie spacerowali. Wtedy, gdyby mnie lepiej poznała, zaproponowałbym jej bycie razem. Czułem, że mam jakieś szanse u niej po tym, jak mnie traktowała. Najpierw chciała ode mnie podpis, potem przyznała mi dwa plusy i obiecała, że mnie odwiedzi, a na koniec zaprosiła mnie do własnego mieszkania… Przecież nie robiła tego z litości? Często mi się teraz wydaje, że tak… Nie zamierzałem z niczym wyskakiwać. Wiedziałem, że na prawdziwą miłość trzeba poczekać. Chciałem jak dotychczas spędzać z nią czas. Czułem do niej nieopisaną sympatię przede wszystkim dlatego, że nie zdemoralizowała się, ani nie zdegenerowała, tak jak większość dziewczyn. To zawsze było dla mnie najważniejsze. I tak siedziałem i rozmawiałem z nią, patrzałem na jej piękną dla mnie twarz i byłem szczęśliwy. Wiedziałem, że jest trochę skryta w sobie, przez co ja swoją obecnością chciałem ją uszczęśliwić i przy okazji uszczęśliwić siebie. Nie chciałem, ażeby natrafiła na jakiegoś chama, który by jeszcze próbował ją zdemoralizować… Chciałem ją po prostu od tamtego momentu chronić, chronić przede wszystkim od tego okropnego świata. Zapytałem się więc, na którą jutro ma lekcje i okazało się, iż wcześniej, niż ja zaczyna. Zapytałem się, czy mogę przyjechać specjalnie wcześniej, jednak powiedziała, żebym tego nie robił. Przypomniałem sobie, że w tym dniu miałem spotkanie z IRC-a, ostatnie planowane. Tak się jakoś złożyło, że zadzwoniła do mnie jedna koleżanka i się po prostu z nią umówiłem, ażeby się wreszcie poznać. No i spotkanie miałem na szesnastą. Powiedziałem o tym Agnieszce jednocześnie mówiąc, że ja nie chcę iść na to spotkanie. Pierwszy raz chciałem to zrobić! Jednak ona mnie przekonała, żebym poszedł, bo tamta osoba może się źle potem poczuć etc…

Tak więc Agnieszka odprowadziła mnie jeszcze na przystanek. Tam powiedziałem jej, że ze mną zawsze może pogadać o czym chce i że nigdy nie będę zły na nią, jeżeli czegoś nie będzie wiedziała etc. Bardzo się wtedy ucieszyła i powiedziała, że po raz drugi jest przeze mnie mile zaskoczona… A ja tylko marzyłem, że chciałbym być z nią. Ona jest cudowna. Nigdy takiej dziewczyny nie poznałem. Wręcz ideał dla mnie. Pożegnaliśmy się i ja dotarłem na spotkanie z lekkim poślizgiem, gdzie zamiast jednej osoby, czekały na mnie cztery. Dwie znajome mi a dwie nie. Od tamtego dnia zacząłem się kumplować z Rafałem (Ropostą) z którym rozmawiając wtedy doprowadziliśmy do płaczu ze śmiechu dwie nasze koleżanki. Wtedy byłem bardzo szczęśliwy dzięki Agnieszce i to pozwoliło mi być wtedy takim wesołym. Umówiłem się z Rafałem na środę na spotkanie. We wtorek 19. czerwca moje szczęście już na zawsze legło w gruzach. Pamiętałem o tym, żeby nie przyjeżdżać wcześniej do szkoły, jednak to zrobiłem, przez przypadek. Wyjechałem specjalnie wcześniej do Szkoły, ażeby przed lekcjami załatwić bodajże 3 sprawy, w tym chciałem kupić sobie buty. Pech chciał, że nic nie załatwiłem, a że miałem jeszcze zapas czasu, to pojechałem do szkoły. Po wejściu do niej ujrzałem Agnieszkę rozwiązującą wykreślankę. Podszedłem do niej i przywitałem się mówiąc, że spotkanie się udało i zamiast jednej osoby, czekały na mnie cztery, że było wesoło… Agnieszka spytała mnie o której odjeżdża autobus z Wielgowa po ósmej, bo to miałem sprawdzić i jej powiedzieć ale pech chciał, że zapomniałem i nie podałem jej więc tego. Potem jakąś głupotę palnąłem na temat jej wykreślanki, że jest prosta i Agnieszka się zdenerwowała. Za chwilę podeszła jedna z nauczycielek i zapytała się, kto by powiedział wiersz na zakończenie klas zawodowych i jakoś wypadło na Agnieszkę, która miała pójść na górę do jednej sali. Wahałem się, czy pójść z nią, ale jednak nie poszedłem widząc jej zły humor. Potem czekałem na nią, ażeby się dowiedzieć, co jej się stało, ale przestała się do mnie odzywać. Spytałem się więc Marzeny, co się stało Agnieszce i czy to z mojej winy ona ma doła. Ale Marzena zapewniła mnie, że to nie z mojej winy… Dlaczego kłamała? W taki sposób człowiekowi się nie pomaga oddalając od niego złą wiadomość, Marzena zresztą we wrześniu znowu robiła to samo tylko ze względu na mnie, co uważam za śmieszne. Odniosłem też wrażenie, jakby Marzena skutecznie pomagała Agnieszce w tym, ażebym się od niej odczepił. Lekko załamany odprowadziłem Agnieszkę na przystanek próbując się dowiedzieć, co jej się stało, ale ona odpowiedziała zdenerwowana, coś w rodzaju „Paweł, daj mi spokój”. W takim stanie wróciłem do szkoły, ale w głowie latały myśli, że skoro to nie ja ją zdenerwowałem, czy też zdołowałem, to jej przejdzie i będzie wszystko dobrze. I ta myśl skutecznie mnie podbudowała w nadziei. Jednak nadaremnie. W środę spotkałem się z Rafałem (Ropostą) i przedstawiłem mu swój problem, wysuwając również swoje domysły i przypuszczenia. Wybraliśmy się na przejażdżkę, bo chcieliśmy powtórzyć spotkanie z poniedziałku. Ropo wziął rower, ale z powodu bolącego tyłka dał mi do prowadzenia. Przy urzędzie miejskim nagle spotkałem Agnieszkę wraz z jej tatą. Przywitałem tradycyjnie jej tatę a ją optymistycznym „Cześć!” jednak w odpowiedzi usłyszałem to samo słowo wypowiedziane w apatyczny sposób, bez żadnego uśmiechu. Agnieszka zapewne odbywała codzienny spacer… No cóż, po raz kolejny popsułem sobie lekko humor. W piątek było zakończenie roku szkolnego. Przezorny wyjechałem ciut wcześniej, ażeby uniknąć tłoku w tramwaju i po wyjściu z niego spotkałem dwie Agnieszki. Bo zaznaczę tutaj, że w klasie Agnieszki jest pięć dziewczyn o tym imieniu, wszystkie znam. Udaliśmy się więc do ich klasy, gdzie tam nawet zrobiłem sobie z nimi zdjęcie. Czekałem cierpliwie, aż ujrzę Agnieszkę i kiedy wreszcie przyszła, nie miała dobrej miny. Tak samo ponura, od wtorku. Podszedłem do niej i wręczyłem jej wydruk o prawdziwym przyjacielu, podziękowała. Potem chciałem sobie z nią pamiątkowe zdjęcie zrobić, ale się nie zgodziła. Potem próbowałem zagadać, chciałem się spytać, kiedy będzie w Wielgowie, ale zdenerwowana rzuciła tylko znowu, ażebym dał jej spokój. Znowu załamany wyszedłem z klasy i udałem się na salę gimnastyczną. Zaraz potem przysiadłem się do trzech Agnieszek, wśród których była ta jedyna i zapytałem się przez inne, co jej się stało, ale dostałem dziwną odpowiedź, że ona chce mnie lepiej poznać. Po zakończeniu roku szkolnego wzrokiem odprowadzałem ją, jak szła na przystanek… Czułem się piekielnie. Wszystkie marzenia i nadzieje legły w gruzach. Od następnego tygodnia zacząłem pracować. Postanowiłem napisać list do Agnieszki i wysłałem go nie dostając żadnej odpowiedzi, czego w sumie się spodziewałem. Na początku lipca postanowiłem pójść do niej. Zadzwoniłem do domofonu i usłyszałem głos jej ojca lub brata… Spytałem się o Agnieszkę i za chwilę usłyszałem dźwięczny wyraz wypowiedziany przez nią samą „Kto?”. Odpowiedziałem, że tu Paweł i czy możemy się zobaczyć. Padła stanowcza odpowiedź „Nie”. Potem moje próby dowiedzenia się chociażby przyczyn jej działania również spotykały się z odpowiedzią „Nie”, jednak Agnieszka cierpliwie odpowiadała wciąż „Nie” nie kończąc tej rozmowy. Zrezygnowany i sfrustrowany maxymalnie, pożegnałem ją i poszedłem na przystanek. Akurat jest on tak usytuowany, że ławka stoi pod lekkim kątem do jej okna. Jak się potem okazało, ta ławka stała się moim ulubionym miejscem. Zacząłem tam przesiadywać. Bez celu. Nie miałem co robić w swoim życiu i kilka razy na początku lipca siedziałem tam wielokrotnie spoglądając w jej okno. Widziała mnie. Wiedziałem, że tym nic nie wskóram, chciałem tylko pokazać moją wytrwałość. Żeby uwierzyła, że nie jestem taki sam, jak inni.13. lipca, notabene w piątek, spotkałem niespełna 13’letną Kamilę, z którą w desperacji od 20. lipca do 20. sierpnia chodziłem, chociaż słowo chodzenie zastąpiłbym komedią. Oczywiście nie będę tego tutaj opisywał, bo to temat na odrębne opowiadanie. Przez ten miesiąc nie dołowałem się przez Agnieszkę, ale przez Kamilę. Zamiast poprawić sobie sytuację, jeszcze ją bardzo pogorszyłem. Po dwudziestym sierpnia znowu kilka razy siedziałem pod domem Agnieszki bo wiedziałem, że żadna inna nie jest lepsza od niej. Nie potrafię innej pokochać. Widziała mnie kilka razy. Raz, jak tkwiłem do chyba 21’ej, ona też tkwiła w oknie patrząc się wielokrotnie w moją stronę. Rozpoczął się rok szkolny. Ja ubrany na czarno wparowałem do szkoły, a przed wejściem stała Agnieszka i na mój widok odwróciła z rezygnacją wzrok, tak jakby mówiła „Znowu on”. Pierwsze dni szkolne były nudne. Załamany szwędałem się po korytarzu. Marzena oraz inna Agnieszka, widząc moje załamanie postanowiły porozmawiać z Agnieszką, czego wynikiem był list, który napisała. Ale zamiast zmieniać sytuację, to był jeszcze bardziej dobijający. Pisała tam, jak ja do tego doszedłem, że ona mogłaby być ze mną, że siedzenie pod jej domem nic by nie dało i że ona nie lubi ludzi, którzy nad sobą się użalają i że ona raz już na litości się dobrze przejechała i że nie lubi jak ktoś się wokół niej kręci… Ehm załamany po tym byłem tradycyjnie. Marzena wtedy zachowywała się dziwnie. Wyczułem, że przeczytała ten list zanim mi go dała i moją reakcję przyjęła tak, jakby się jej spodziewała. Potem Marzena po kolejnej rozmowie z Agnieszką powiedziała, że ona ze mną porozmawia, ale jak sam podejdę. Ja nie wierzyłem w to, obawiając się jednocześnie, że ta rozmowa źle się dla mnie skończy. I bałem się… Agnieszka w międzyczasie napisała mi list, ale Marzena nie dała mi go ze względu na mnie. Wreszcie się przemogłem i podszedłem do Agnieszki. Nie zignorowała mnie tylko powiedziała, ażebym mówił o co mi chodzi. Ja poprosiłem o spotkanie na neutralnym gruncie korzystając z tego, że mam dwa dni wolnego, bo nauczycieli nie było. Zgodziła się. Spotkanie trwało 20 minut, w czasie którego tłumaczyłem swoje działania, czym były motywowane i poprosiłem o przebaczenie. Przebaczyła mi. Wiedziałem od Marzeny, że powodem zachowania Agnieszki była moja nachalność, zresztą sam do tego doszedłem interpretując moje zachowanie w czerwcu .Agnieszka się spytała, jakie miałem założenia, więc odpowiedziałem, że chciałem być szczęśliwy, ale nie sprecyzowałem tego. Zdenerwowała się i powiedziała, ażebym wyrażał się jaśniej, więc przyznałem, że chciałem być z nią. Na kolejne pytanie, jakie mam teraz założenia, również odpowiedziałem, że chciałbym być z nią. Źle wtedy zrobiłem. To było zawsze moim marzeniem, a nie celem. Moim założeniem wciąż było odzyskanie z nią kontaktu. Jedyne, co ją denerwowało we mnie, było to, że się powtarzam. Spytała się mnie, czy czytałem jej drugi list, ale odpowiedziałem, że Marzena ze względu na mnie mi go nie dała. Agnieszka wtedy nie powiedziała pewnej rzeczy, może nie chciała skłamać? Lepiej jest kłamstwo napisać niż powiedzieć? Odchodząc nie ryzykowałem pytania, czy mogę ją odprowadzić. Powiedziała na pożegnanie, że przemyśli to sobie wszystko i da odpowiedź. Podbudowało mnie to leciutko. Zawsze jakaś nadzieja jest na lepsze. Po tym spotkaniu Marzena skutecznie dobiła mnie dwukrotnie. Raz w rozmowie z nią stwierdziłem, że nigdy nie przestanę kochać Agnieszki, może tylko wtedy, gdy będę miał pewność, że nigdy z nią nie będę, a na to Marzena stwierdziła, że mogę mieć tą pewność… Dół na maxa. Potem w poniedziałek dobiła mnie totalnie wyznając, że Agnieszka ma kogoś, że jej na nim bardzo zależy, że go kocha i że go poznała na wakacjach, jak gdzieś wyjechała. Potem poprosiłem, ażeby przyniosła mi drugi list od Agnieszki. Kiedy wreszcie z opóźnieniem go dostałem, przeczytałem go… Gdyby nie tamto spotkanie, to nie przyjąłbym tego listu lepiej. Agnieszka w nim przyznała, że ma kogoś, na kim jej bardzo zależy. Wyznała też swoją drugą zasadę życiową. Pierwsza to była, że nie spotyka się z nikim ze szkoły w czasie wakacji, którą napisała mi w pierwszym liście. Druga to, że nigdy nie wiąże się z nikim ze szkoły. Raz ją ktoś wziął na litość i to bardzo przebolała. Pisała tam również, że od tej pory ona dla mnie nie istnieje. No cóż, załamka była wciąż .Czasami miało się lepszy humor… Agnieszka w końcu przestała mi mówić „Cześć”, zresztą tych okazji było niewiele, może ze 3 razy. A że znam 3/4 jej klasy, więc w trakcie, kiedy witałem się z innymi koleżankami, jej też mówiłem cześć. Raz odburknęła swoje powitanie i zaraz poszła pogadać z Marzeną. Przy następnej okazji przechodząc koło niej i witając się z nią, już mi „Cześć” nie odpowiedziała. Potem rozmawiałem z Marzeną, a ta przyznała, że jej Agnieszka powiedziała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Wiele razy w międzyczasie siedziałem pod jej domem sfrustrowany… Kiedy pewnego dnia odrabialiśmy w sobotę 1. listopada, podeszły do mnie dwie Agnieszki. Zaczęła się rozmowa. Druga Agnieszka pełniła rolę przywódczą. Wygarnęła mi, że siedzę pod domem Agnieszki i że rodzice jej o tym wiedzą i że ona miała z tym iść do pani pedagog (ja sam z jej powodu chodzę co tydzień) i że przeze mnie płakała na lekcjach. Bardzo ją to denerwowało, jak siedziałem pod jej domem. Przyjąłem to z lekkim zdziwieniem, bo Agnieszka wiele razy też tkwiła w oknie, zamiast olać sprawę. Potem zacząłem się tłumaczyć, że rozmawianie z Agnieszką było dla mnie najcudowniejszą rzeczą, że to jest teraz dla mnie najważniejsze. Agnieszka wtrąciła się do tego, że ze mną nie da się gadać (!). Kiedy brnąłem dalej w potoku wyjaśnień, na moje stwierdzenie, że wakacje miałem w plecy, Agnieszka wybuchnęła „I co, pewnie przeze mnie!” i się popłakała…”Nie przez Ciebie” rzekłem, chociaż to nie była w 100% prawda. Agnieszka zaraz odeszła, a ja zostałem z tą drugą, która rzekła, że nie może pozwolić, ażebym się marnował i chce zmienić moje podejście do życia… Dzień wcześniej też miałem nieciekawą sytuację. Na przerwie tuż przed kolejną wizytą u pani pedagog stałem w pobliżu Agnieszki i rozmawiałem żartując sobie z kumplem. W pewnej chwili on zabrał Agnieszce identyfikator. Ja stając w jej obronie odebrałem mu go i podając go Agnieszce stwierdziłem, żeby więcej jej nie ruszał. Ale Agnieszka wybuchnęła zaraz wściekłością, stwierdzając mniej więcej coś takiego „Paweł, nie mówiłam ci, ażebyś dał mi spokój?!!!”. Eeeh, załamany polazłem do pani pedagog… Wieczorem siedziałem pod jej domem 12 minut i wszystkie okna w jej domu były ciemne. Podejrzewam, że czekali na mnie jej rodzice, ażeby przekonać się o tym, że ja tam przesiaduję. Dlatego też w sobotę spotkała mnie tamta rozmowa.

Dnie sobie upływały dalej. Czasami mówiłem Agnieszce „Cześć”, ale nie odpowiadała. Coraz rzadziej siedziałem pod jej domem. Jednego dnia przy rozmowie znowu z tym samym kumplem, wynikło pytanie, czy ja jestem normalny. Łukasz spytał się jej, czy on jest normalny i ona odpowiedziała, że tak. Na to samo pytanie w stosunku do mnie odpowiedziała „nie”, co mnie znowu zabolało. Postanowiłem zrobić sondę na ten temat, której wyniki na szczęście mnie uspokoiły. Potem napisałem sześciostronicowy list formatu A4 do Agnieszki i przekazałem przez Marzenę, jednak Agnieszka zaraz mi go oddała mówiąc ,że go nie będzie dalej czytać. Poczułem się wtedy tak podle, tak odrzucony, że załapałem kolejnego doła i nie odzywałem się do nikogo. Od tamtego też dnia mam problemy ze snem i budzę się w nocy i nie mogę spać. Agnieszka od pewnego czasu pomaga wieszać kurtki w szatni. Ostatnio jej nie podałem kurtki. Przedwczoraj jednak podałem. Potem było przedstawienie i patrzałem się na jej piękną twarz żałując wszystkiego, co utraciłem. Od czasu do czasu znowu siadam pod jej domem. Ostatnio znowu mnie widziała… W szkole, kiedy ją widzę, zawsze ma ponury humor. Czasami, jak z kimś rozmawia, to lekko się uśmiecha. Ale mam wrażenie, że jej humor nie zmienił się w ogóle od dnia 19 czerwca. Tak jak wtedy stała się ponurą dziewczyną, tak jest cały czas. Ale dlaczego? Czy to przeze mnie? Czy ona myśli, że wszyscy są tacy sami? Naprawdę nie ma słów by wyrazić to, co czuję… Walczę sam ze sobą i chyba nigdy tej walki nie wygram. Mam tak zniszczoną psychikę i przez Natalię (depresja), przez Kamilę i przez Agnieszkę, że teraz jest mi wszystko jedno. Czasami myślę o śmierci, ale nigdy nie potrafiłbym się zabić. Nie mam odwagi, by żyć zarówno i nie mam odwagi by umrzeć. Nigdy nie spodziewałem się, że takie coś mnie spotka. I to z rąk takiej wyjątkowej osoby. Dowiadywałem się co nieco o niej i wiem, że kiedyś była nawet zalotna. Coś czuła do chłopaków z jej klasy, nawet jednego kolegi z mojej… Widocznie to wtedy na kimś się przejechała. Wziął ją na litość i ośmieszył… Przez to Agnieszka myśli, że wszyscy są tacy sami. Przez jakiegoś gnojka ja muszę cierpieć. Na dodatek te jej zasady. Zwłaszcza ta druga. Jak najbardziej nielogiczna. Przecież każdy mógłby być z naszej szkoły. Co to jest za dyskryminacja i ignorancja? Ja przyznaję, że popsułem sprawę kilka razy, ale sam nie jestem winny. Dużo winy leży po jej stronie. Bo przecież tak się spraw nie załatwia, stając do kogoś plecami. Takie zachowanie może wskazywać na niedojrzałość. Najbardziej boli mnie to, że ja z niczym nie wyskakiwałem, że chciałbym z nią być. A ona nagle, bo niby byłem nachalny, zerwała ze mną kontakt… Często moja tzw. nachalność wynikała z przypadku losu… A ona sama niestety zaprzecza sobie. Zwłaszcza mówiąc, że ze mną nie da się gadać, zapominając o czerwcu. Ona lubi samotność, ja również. Mamy wiele wspólnych cech charakteru. A odrzucenie znajomości, zanim kogoś się dobrze nie poznało, świadczy tylko i wyłącznie o tamtej osobie… I co ja mam teraz zrobić? Włóczę się jak duch po korytarzu. Czasami ją widzę. Serce mi się wtedy kraja… Jak dziewczyny są nieczułe. Czy wszystkie są takie same? Po tych rocznych przeżyciach, jak na razie uważam, że tak.

Załamany Paweł Ruczko
H.M.Murdock/Tropyx/Draco/Tide/Nostalgia on 14-29.11.2001

Opisując historię znajomości z dziewczyną nie sądziłem, że stanie się ona tak popularna, zwłaszcza na scenie Commodore 64. Pierwotnie Jackobe (główny redaktor magazynu dyskowego Inverse) zadecydował, że tekst nie zostanie opublikowany. Ostatecznie jednak (być może dzięki sugestii Bzyka) zmienił zdanie, przez co artykuł zamieszczony w internetowym wydaniu magazynu przyniósł mi wówczas niechlubną sławę. Tekst jest niezwykle osobisty i ujawnia niewielki fragment mojego życiorysu. Zaliczam go więc do cyklu opowieści w temacie „kim byłem w przeszłości”. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć tylko jedno, że było to młodzieńcze zauroczenie, a nie prawdziwa miłość. Jestem od wielu lat kompletnie zdystansowany do tamtych wydarzeń i ich wspomnienia nie wywołują we mnie kompletnie, ale to kompletnie żadnych emocji. Tekst opublikowałem na łamach River’s Edge tylko i wyłącznie ze względów archiwalnych.

Artykuł napisałem w okresie od 14-29 listopada 2001 r. i ukazał się on 20 czerwca 2002 r. w magazynie dyskowym Inverse #10/Oxygen64 w dziale Inne, a także w wersji online na nieistniejącym już portalu emu64.pl. Oryginalną treść poddałem licznej korekcie interpunkcyjnej.