Dawno, dawno temu (9 lat) po raz pierwszy ujrzałem komodę i był to dla mnie niezapomniany dzień. Po wielu latach pracy i zabawy na nim, w moim domu pojawił się oczekiwany komputer o pseudo nazwie PC. Kupiony był z myślą o pomocy w szkole i do tego celu przede wszystkim miał służyć. Wiadomość o kupnie grzyba przyjąłem z lekką radością, gdyż nareszcie mógłbym sobie coś wydrukować itp. Jednak wrodzona wręcz (albo nabyta) miłość do komody zwyciężyła nad ogłupiającą wizją nowego komputera i w dniu zakupu mimo, iż w procederze kupna uczestniczyłem, pierwszym protestem wobec nowego komputera było to, że nie chciałem go w pokoju. Pamiętam opowiadania wielu moich znajomych z pierwszego dnia po kupnie nowego PC-ta. Zawsze ci świeżo upieczeni posiadacze grzyba spędzali przy nim cały dzień, a nawet całą noc. Ci, co mieli w domu już komodę, zapomnieli o niej. Czasami lądowała w szafie, czasami po prostu leżała i kurzyła się. W wielu takich przypadkach nawet na zawsze.
Co w sobie ma ten pecet, że pochłania sobą coraz to więcej jego użytkowników?
Po pierwsze przecież to jest komputer niefirmowy, tzw. składak. Projektanci tego stworu kierowali się tym, ażeby stworzyć uniwersalny komputer, do którego można podłączyć każde urządzenie z innej firmy przed zainstalowaniem odpowiednich sterowników. Przez co mamy w domu jeden wielki składak. Bezfirmowy, bez nazwy. Ktoś był inteligentny i nazwał to PC od skrótu Personal Computer, czyli komputer osobisty. Nawet komoda ma na klawiaturze ten napis, ale jest po prostu komodą – nasze C64. A nie jakiś no name, który tylko powierzchownie wydaje się być uniwersalnym. Ta jego uniwersalność przejawia się tym, że producenci tworzą coraz to nowsze rodzaje sprzętu, które przeznaczone dla każdego peceta w rzeczywistości działają tylko na najnowszym sprzęcie. Przecież to jest śmieszne. Kupując teraz peceta za rok możemy wyrzucić go na śmietnik. Bo za wolno chodzi, bo nowe oprogramowanie ma lepsze wymagania, bo nowy hardware wymaga wymiany całego wnętrza komputera.
Wypakowywałem nowego peceta, łączyłem kable i przysięgałem sobie, że nigdy pecet nie zawładnie moją komodą. Po zainstalowaniu wszystkich sterowników (co trwało co najmniej godzinę) narzekałem po raz kolejny na tą uniwersalność peceta. Dlaczego w komodzie tak wszystko szybko się dzieje? Jeden MHz, a po włączeniu zasilania od razu mogę sobie wgrać grę, albo co innego. A pecet? Ładuje się to wszystko do pamięci kupę czasu, zamiast stworzyć uniwersalny standard niewymagający ponownego wczytywania do pamięci (w komodzie jest to zwykły kartridż), to może wtedy lepiej by mi się patrzyło na peceta. I tak, kiedy zainstalowałem tonę sterowników, zrezygnowany wyłączyłem peceta, udając się do swojego pokoju i odpaliłem komodę. Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem, jak przeciętna osoba może tak bardzo wleźć w peceta, ażeby siedzieć przy nim po jego kupnie całe dnie. Co ten pecet ma takiego w sobie? Lepsza obróbka grafiki i muzyki i nic więcej. Nudne gry, kaszaniący się windowz. Po dziewięciu latach pracy na mojej komodzie doszedłem do wniosku, że nic nie jest lepsze, niż komoda. Nic mnie nie pociąga w pececie tak, jak w komodzie. Pecet jest tylko dobry do składowania muzyki, chociaż za tym nie jestem do końca przekonany i robię to tylko ze względów ekonomicznych. Tak samo jest z warezem z komody. Bez peceta żyłem 7.5 roku i dawałem sobie ze wszystkim radę, a teraz nic się nie zmieniło u mnie po zakupie grzyba. Moje przywiązanie do komody jest większe, niż było wcześniej i żaden głupi pecet tego nie zmieni.
Chciałbym jeszcze nawiązać do artykułu zamieszczonego w 9. wydaniu Inverse’a o tytule „8-bitowa ideologia”. Jego autor przypomina sobie stare czasy, jak to się kiedyś swapało, jak walczyło się z pocztą, jak suszyło i cheatowało się stampy i tak dalej. Jednocześnie ubolewa nad tym, że tego już nie ma. Nic mi innego nie pozostaje w tej chwili jak wybuchnąć śmiechem. Dziwne, bo ja taki stan opisywany w tamtym arcie mam od końca 1998 roku. Tak ze 3 razy dziennie suszą mi się stampy na grzejniku (w lato suszę na zasilaczu od komody!), miewało się też problemy z pocztą (teraz jest się ostrożniejszym), swap listowny się nie kończy, a nie mam pięciu kontaktów, tylko przeszło 30. Klimat nie mija, przeszkadza w tym tylko obecność pecetów i ich ingerencja w naszą scenę. Wszystko zależy przecież od nas i jeżeli tęsknisz za starymi czasami, to rusz dupę i zrób coś, napisz do mnie, bo siedzieć i nic nie robić to każdy potrafi. Przy okazji pozdrawiam serdecznie Dr.Wooky’ego, który jako pierwszy pół roku temu zrozumiał moje przesłanie. Odstawcie swoje puste pecety, szmaciane emulatory i bawcie się komodą, bo za dłuższy czas może być już za późno.
Z serdecznymi pozdrowieniami dla wszystkich prawdziwych użytkowników C64:
H.M.Murdock/Tropyx/Draco/Tide/Nostalgia on 24.02.02.
Jest to kolejny artykuł z cyklu: „Jak ja uwielbiam swoje C64”. Ponownie przedstawiłem w nim swoją ogólną niechęć do PC-tów :). Od tamtego czasu zmieniło się trochę w moim światopoglądzie i po 8 latach od zakupu blaszaka, zdecydowałem się go w końcu przenieść do swojego pokoju. Komoda na tym tylko skorzystała, bo mam ją teraz podłączoną w sieci z pecetem i przerzucam stuff za pomocą programu Warpcopy. Można zatem powiedzieć, iż w końcu złamałem moją starą zasadę dotyczącą tego, iż pecet nigdy nie stanie w jednym pokoju z komodą. No ale cóż, trzeba iść do przodu i weryfikować swoje poglądy i postawy.
Tekst napisałem 24 lutego 2002 r. przy użyciu Commodore 64 i edytora tekstowego do magazynu dyskowego Enhiridion. Ukazał się on 2 marca 2003 r. w magazynie Enhiridion #5/Samar. Oryginalną treść poddałem niewielkiej korekcie interpunkcyjnej.