Druga edycja Decrunch party odbyła się 20-22 maja 2016 r. we Wrocławskim klubie ToTu. Wzorem ubiegłorocznej imprezy na przyjezdnych czekały konkursy scenowe, a dla lokalnych gości udostępniono garść tzw. „retromaszynek” do grania w kultowe gry sprzed dwudziestu i trzydziestu lat.
Na party wybrałem się wyjątkowo w sobotę autem z mCCnExem i Miro_78. Podróż minęła nam dosyć szybko, aczkolwiek prace budowlane prowadzone na drodze S3 nieco opóźniły nasz przyjazd do Wrocławia. Na miejscu okazało się, że klub ToTu mieści się w jednej z bocznych uliczek, oddalonych kilkaset metrów od dworca głównego PKP. Przed wejściem na party place biwakowała ekipa z Amisceny, z SilentRiotem i Feiem na czele. Ich twarze skrywały lekkie zmęczenie trudami dnia poprzedniego. Przywitaliśmy się serdecznie, a następnie weszliśmy do środka budynku. Tuż przy drzwiach usadowiona była dwójka-trójka (zależnie od rotacji) osób z ekipy organizatorskiej, odpowiedzialna za sprzedaż wejściówek. Te nie były zbyt wygórowane: 65 zł za 3 dni imprezy lub 30 zł dla retrograczy albo uczestników piątkowych wydarzeń integracyjno-koncertowych.
Miejscówka na pierwszy rzut oka wyglądała schludnie. Podobno kilkanaście dni przed imprezą remontu doczekała się podłoga. Świeżo położona farba, a w zasadzie opary z niej wydobywające się, stanowiły nie lada wyzwanie dla tych, którzy tego weekendu postanowili spać na party place. Na potrzeby klimatu niemalże wszystkie okna były zasłonięte. Panujący na sali mrok moim zdaniem nie był do końca komfortowy, szczególnie dla tych, którzy w piątek i w sobotę zdecydowali się odwiedzić ToTu w celu pogrania w stare gry na Commodorkach i Amigach.
Jedną z pierwszych osób, jaką spotkałem w środkowej części sali, był Raf. Mimo kontuzji nogi postanowił zawitać na tegorocznego Decruncha i przy okazji wystawić się ze swoim mini-sklepikiem C64Power. Oferował w nim m.in. kubki, smycze i płytki na 2 SID-y do C64. Przekazałem mu 3 Commodorki, a następnie począłem rozglądać się dookoła. Wnet dojrzałem Dakotę, który odpalał z Goteka grę o tytule „Pang” na Amidze. W tle spostrzegłem osoby z lokalnej Retrogralni. Wśród wystawców nie zabrakło ekipy Dawne Komputery i Gry. Ale jakichś wybitnych tłumów przy stanowiskach z retro komputerami nie dostrzegłem. Raczej oblegali je starzy wyjadacze, bądź tzw. „lokalsi”. Sporadycznie na miejscu pojawił się jakiś rodzic z dzieckiem, ale szału jednym słowem pod tym względem nie było.
Jednym z mankamentów miejscówki było wejście. Lekko niebezpieczny próg sprawiał problemy niejednemu podchmielonemu imprezowiczowi. Niektóre wyjścia z party place były efektowne, ale na szczęście nikt nie zgubił zębów. Dodatkowy minus stanowił piach przed party place (szczególnie w strefie zadaszonej, gdzie nawet odbywały się balety). Najbardziej dał o sobie znać w momencie, gdy został buciorami naniesiony do łazienki. Po sobotniej imprezie podłoga toalety wyglądała jak po przejściu stada wielbłądów przez wodopój. Na głodnych przed wejściem czekał tzw. food truck, a rolę stołów pełniły puste beczki i palety. Podobne metalowe pojemniki znajdowały się na party place i z naklejek wynikało, że dawniej były przeznaczone do transportu chemikaliów. Oryginalnie organizatorzy rozwiązali problem śmiecenia. Do wielu stołów przyklejono duże worki na śmieci. Minusem tej operacji była potrzeba usuwania kleju z taśmy po jej odczepieniu. Gumboy i spółka mieli co robić w niedzielny poranek.
Sobotnie popołudnie spędziłem na pogawędkach z Argaskiem, Sachym, Rafem, Dakotą, Tygrysem, Tfardym, Sachym, Voicerem, Łysym (dzięki stary za miłe słowa!), Lokatym (również dzięki za miłe słowa!), Codim (wielkie podziękowania za support z transportem monitorów!) i kilkoma innymi znajomymi z dawnych lat. Ciekawą dyskusję odbyłem również z PikkuMyy, dla której było to pierwsze party komputerowe w jej życiu. Utalentowana partnerka Joka sprawiała wrażenie lekko zagubionej, ale impreza miała prawo jej się podobać. Następnie obejrzałem i wysłuchałem część prelekcji/prezentacji Cahira dotyczącej kodowania na Amidze 500. Oczywiście w wystąpieniu musiało znaleźć się lokowanie produktu (kilkukrotna prezentacja demek Ghostownu), ale mi najbardziej utkwiły w pamięci niektóre wręcz lekceważące słowa prelegenta. Na głos ze strony publiczności, iż jedno z demek Cahira nie działa na A1200, ten odpowiedział, że ma to po prostu serdecznie w duuuszy. Niezbyt przychylnie wypowiadał się odnośnie kodowania w assemblerze, co nie tylko ja, ale i siedzący na sali Sachy przyjęliśmy z lekkim zaskoczeniem. Poza tym występ drepczącego nieustannie Cahira mógł wydać się interesujący, ponieważ jego prezentacja zawierała wiele ciekawych detali związanych z programowaniem powracającej do łask Amigi 500.
Nie wytrwałem jednak do końca wystąpienia, ponieważ za kulisy wywołał mnie Mateusz, a w zasadzie AutoMateusz. Wraz ze swoim ojcem Jemasoftem/Quartet na party przyjechali motorami! Postanowiliśmy wnet udać się „na miasto”, czyli na starówkę. W ramach relaksu posiedzieliśmy trochę w ogródku piwnym, a następnie (jak na turystów przystało) zwiedziliśmy jedną z tutejszych zabytkowych budowli.
Po powrocie na party place okazało się, że nie ma co liczyć na szybkie rozpoczęcie kompotów. Był to więc czas by kontynuować rozmowy z osobami, których się nie widziało w ciągu ostatnich kilku lat. Tak więc miłą dyskusję odbyłem z Grogonem pytając przy okazji, czy jest szansa na reaktywację jego strony Startup-Sequence (niestety, raczej nie). Najciekawsze rozprawy odbyłem jednak ze Slayerem. Porozmawialiśmy o podkaście Retro Life, a także przede wszystkim o muzyce i naszych zamiłowaniach do zimnej fali.
W międzyczasie przed party place pojawił się pewien niski jegomość o pseudonimie Creonix, który jak się potem okazało, przez kłopoty, jakie sprawiał organizatorom podczas tegorocznego Revision w Niemczech, otrzymał zwyczajnie bana na Decruncha 2016. Postanowił się jednak zjawić, ale na życzliwe przyjęcie nie miał co liczyć. W rolę strażnika zasad wcielił się Fei i na kilka sposobów próbował przepędzić „intruza” z okolic party place. Doszło nawet między nimi do lekkiego zwarcia, głowa delikwenta na chwilę zetknęła się ze ścianką food trucka, ale nie było to zdarzenie pachnące grozą. Fei w pojedynkę walczył z wiatrakiem, wyganiając Creonixa aż na główną ulicę. Gdy po kolejnej próbie wrócił zmęczony, zagadałem do niego i powiedziałem mu, że to chyba nie ma sensu. W sytuację włączył się tylko jeden z organizatorów, a dla mnie największym zaskoczeniem był brak wsparcia Feia ze strony jego znajomych. Na szczęście ta nietypowa sytuacja sama się zażegnała i obyło się bez większych kwasów.
Po godzinie 22:00 rozpoczęto opóźnione kompoty muzyczne. Prac było całkiem sporo, nawet pojawiły się jakieś zaki skomponowane na SID-a. Ciekawostkę stanowiło rozłożenie wykładziny przed widownią, z pewnością dla osób chcących sobie nieco potańczyć. Z tej możliwości skorzystał nieśmiertelny Count i kilku innych śmiałków. Kompoty przeciągały się w nieskończoność. Zmęczenie całym tygodniem wyszło ze mnie nieoczekiwanie i oparty o stół w zakątku sali zwyczajnie oddałem się w objęcia Morfeusza. Przespałem całe kompoty graficzne. Gdy się ocknąłem, na big screenie powtarzano dwie grafiki z Amigi, które ponoć wcześniej wyświetliły się bez kolorów. Z relacji siedzącego obok mnie Miro_78 wynikało, że problemów z prezentacją poszczególnych prac było więcej. Ucierpiała na tym nawet PikkuMyy, której grafikę wyświetlono z błędnym podpisem. Dotrwałem do Wildów, spośród których najbardziej rozbawiła mnie praca pt. „RYJbook” (gratuluję pomysłu!). W demo compo szału nie było. Każda praca, czy Ghosttownu, czy Tygrysa, czy Sachego, zasłużyła na oddzielne uznanie. Zresztą nie były to pełnoprawne demka, ale po prostu intra. Godzina prezentacji ostatnich prac była zabójcza. Na zegarze dochodziła wówczas trzecia nad ranem.
Gdy kompoty dobiegły końca, dla najbardziej wytrwałych zaprezentowano wybrane demka prosto z Amigi. Party place stopniowo się wyludniało. Wraz z CJ Warlockiem przystąpiliśmy do ogarniania noclegu. Wykorzystaliśmy do tego komplet 15 puf, z których powstało niezłe legowisko. Niestety nasz sen zakłócały dźwięki wydobywające się z jednej z Amig (ktoś o 4:00 nad ranem ostro naparzał w Slam Tilta, a potem w Settlersów), a następnie ku naszemu zaskoczeniu jeden z pijanych scenerów (dokładniej był nim Quad) próbował dosłownie położyć się na nas i ostatecznie zasnął skulony w… naszych nogach, okryty swoim śpiworem. Cóż to był za akt desperacji!
Podrzemałem łącznie ze 3 godzinki i wstałem nad ranem wielce niewyspany. Cóż, taki urok spania na party place, ale te klimaty nie są mi obce od 16 lat. Po sali krzątali się organizatorzy, których celem było posprzątanie bałaganu (podobno do godziny 10:00 miały być zdane stoły, stąd taki pośpiech). Z biegiem czasu zaczęli pojawiać się partyzanci. W tle trwało wynoszenie sprzętów i przygotowania do ceremonii ogłoszenia wyników i wręczenia małych statuetek z nagrodami dla zwycięzców. Największego zaskoczenia wynikami nie krył Raf, chociaż trudno było nie zająć miejsca na podium, gdy w danej kategorii zostały zgłoszone tylko i wyłącznie 3 prace. W międzyczasie na party place pojawił się WiLL i chociaż ominęła go cała impreza, to miał za to okazję obejrzeć niemalże wszystkich, którzy tego poranka wystąpili przed publicznością w celu odebrania statuetki.
Po ostatnim przemówieniu Wina i jego deklaracji, że mimo tych wielu wpadek kolejna edycja Decruncha na pewno się odbędzie, party można było uznać za skończone. Prawie, bo jeszcze wykonaliśmy sobie wspólne zdjęcie na tle budynku. Przed odjazdem udało mi się spotkać z Hankiem, z którym tworzymy magazyn Hot Style. Towarzyszył nam WiLL, dzięki czemu chociaż na godzinę w nietypowych warunkach mogliśmy odbyć redaktorskie spotkanie. Nadszedł w końcu czas pożegnań. Nie ze wszystkimi zdążyłem uścisnąć dłoń, za co serdecznie przepraszam, ale gdy podjechał dyliżans, nie było czasu na cokolwiek. Po kilku godzinach jazdy dotarłem do domu i zmęczony ciężkim tygodniem poległem na łóżku.
Decrunch 2016 Party we Wrocławiu – galeria zdjęć:
Party nie było do końca udane. Przeszkadzał mi szczególnie fakt, iż po raz kolejny jako widz musiałem uczestniczyć w ogromnie opóźnionych konkursach. Źle się dzieje, gdy następne ekipy organizatorskie powielają błędy sprzed lat i nie potrafią zagwarantować stabilności przekazu audiowizualnego. Oby za rok było lepiej, bo widzę w Decrunchu spory potencjał. Powodzenia!
Paweł Ruczko (V-12/Tropyx)
Szczecin, 24.07.2016 r.