sobota , 21 grudzień 2024

Riverwash 2010 – 3-5.09.2010 r. w Warszawie [raport]

Czwarta edycja multiplatformowego party komputerowego o nazwie Riverwash 2010 odbyła się w dniach 3-5 września 2010 r. (podobnie jak rok wcześniej) w warszawskim undergroundowym klubie muzycznym „No Mercy”. Na przybyłych czekało jak zwykle wiele atrakcji, zagwarantowanych przez grupę organizatorów w składzie: V0yager, Fei i Gorzyga, przy wsparciu takich osobowości, jak Willy, Ubik, Deadman, Szymon „Nabij”, Yans, MoVeR oraz Tygrys.

Na party wybrałem się w piątkowe przedpołudnie, wyruszając jak zwykle pociągiem interREGIO w kierunku Warszawy Zachodniej. W Krzyżu dosiadł się do mnie Data/De-Koder/Tropyx i wspólnie dotarliśmy do celu około godziny 19-tej. Podróż wypełniona była rozmowami o scenie i pomysłami na nowe produkcje, a także ogólnym podziwianiem krajobrazów z pierwszego piętra dwukondygnacyjnego wagonu.

Kiedy dotarliśmy do klubu „No Mercy”, naszym oczom ukazała się liczna gromada scenowiczów, którzy żywiołowo dyskutowali na różnorodne tematy i raczyli się złocistym trunkiem. Zaczęliśmy się więc witać ze wszystkimi, a ja od kilku osób zebrałem gratulacje za zeszłoroczny raport, jak i ogólnie za inicjatywę, jaką jest projekt River’s Edge. 🙂 Było mi niezmiernie miło, że moja piśmiennicza twórczość o charakterze dokumentalnym nie pozostaje bez żadnego odzewu ze strony odbiorców.

Po wejściu do środka rzuciliśmy okiem na tzw. Drop Zone, gdzie każdy mógł zostawić niepotrzebne mu przedmioty. Porównując do lat ubiegłych, inicjatywa tym razem nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem, jednakże moim łupem padły 3 kasety magnetofonowe z muzyką Ska, a w zamian dorzuciłem do kupki 4 nowe single zespołu Ziyo. Tuż obok na parkiecie Willy rozkładał swoje Kaossilatory, przygotowując się do live act’u pod szyldem Zorandom. Pokręciłem się trochę po party place, wykonałem pamiątkową fotkę z Carmazine’m, a następnie przystąpiłem do zarejestrowania części występu Czarnego Jobacza.

Wnet rozpoczął się show, podczas którego można było oglądać na projektorze różne wytwory graficzne w 3D i bawić się przy trudnej do zaszufladkowania muzyce, tworzonej w czasie rzeczywistym przez Willy’ego. Publika bawiła się doskonale, czego dowodem było chociażby niesamowite zwarcie Carmazine i AceMana na podłodze, po którym drugi z wymienionych zmuszony był zbierać swoje zgubione pieniądze. 😉 W ruch poszły oczywiście plastikowe artefakty pod postacią nieśmiertelnej nogi oraz twarzy manekina, która co chwilę zmieniała tymczasowego właściciela. 🙂 Co pewien czas szalejąca ekipa skandowała hasło „Gdzie jest krzyż”, które stało się motywem przewodnim całego party.

Zorandom Live @ Riverwash 2010.

 

Gwiazdą piątkowego wieczoru był oczywiście zespół Krzyż:Kross, który wyjątkowo wystąpił w jednoosobowym składzie. Zabrakło Rudego, uwięzionego i zniewolonego przez świeżo poślubioną żonę. 😉 Marco Finito powitał mnie bardzo serdecznie i w żartach stwierdził, że zagram z nim koncert. 🙂 Po rozłożeniu sprzętu i podpięciu Commodore 64 do aparatury dźwiękowej, Krzyż:Kross odbył próbę i zagrał kawałek „Dysko”. Następnie usłyszeliśmy przemówienie, podczas którego dowiedzieliśmy się o okoliczności braku Rudego na tegorocznym Riverwashu. Co chwilę jednak ktoś dopychał się do mikrofonu (m.in. Borys i Carmazine) i bełkotał coś niezrozumiałego, bądź skandował slogan „Gdzie jest krzyż!”.

Ze względu na obecność rozwieszonego na wysokości sceny big screen’a (na którym w dalszym ciągu prezentowane były różne wytwory w trójwymiarze), Marco Finito (i poprzednio Zorandom) był zmuszony występować na parkiecie. Miejsca do tańczenia było tak mało, że z początku rozszalała wataha scenowców zaczęła skakać za plecami artysty. Skończyło się to interwencją Silenta, który przegonił wszystkich do przodu. Była to jak najbardziej słuszna decyzja, albowiem o mały włos nie zadeptano i wyrwano z wtyczek kabli leżących na podłodze.

Zabawa dalej trwała na całego, czego efektem był upadek Dantego (ex. Informera) na drewniany stolik (podczas szalonego baunsowania przy utworze „Ch… w d… konikowi”), który pod jego ciężarem rozleciał się na kawałki. Aż trudno uwierzyć, że niewielkie stanowisko muzyczne Marco Finito przetrwało napór szalejących scenerów! Krzyż:Kross zaprezentował swój cały dotychczasowy repertuar, w tym m.in. takie klasyki, jak „Zerżnij mnie”, „Hellstyler”, „Don’t fear diabełka”, „BMW”, „Twoja Lorelei”, a także „Ruda” i „Konkubent”. Publiczność miała także okazję posłuchać nowego kawałka „Samogwałt przy kostusze”, który po raz pierwszy został zagrany na żywo!

W trakcie występu na parkiecie pojawiły się dwie dziewczyny, które zwróciły uwagę nie kogo innego, jak samego Counta. 🙂 Na nic się zdały jednak jego misterne sztuczki – po chwili do akcji wkroczył Carmazine i porwał do tańca jedną z nich. A ta nie opierała mu się zbytnio, uwiedziona pewnie jego wdziękiem i pozwalała mu na prawie wszystko. 🙂 Zabawa trwała na całego, a występ Krzyż:Krossa trwał grubo ponad godzinę. Sporadycznie w chórkach udzielał się sam SilentRiot, który krążył nieustannie z mikrofonem w ręku.

Setlista zespołu Krzyż:Kross

1. Zerżnij mnie
2. Dysko
3. BMW
4. PKS
5. Ch… w d… konikowi
6. Ruda
7. Hellstyler
8. Szatanta
9. Twoja Lorelei
10. Dosko
11. Samogwałt przy kostusze
12. Szatańskie wertepy
13. Zwykła dziwka
14. Pójdziesz do piekła
15. Don’t fear diabełka
16. Aniołki czarnego

Krzyż:Kross Live @ Riverwash 2010.

 

 

 

 

 

V-12 i Marco Finito z zespołu Krzyż:Kross.

 

Po zagraniu ostatniego kawałka Marco Finito wcielił się w rolę DJ’a i zaczął puszczać wszelakiej maści kawałki z pogranicza Synth-Pop, EBM i Darkwave. Usłyszeliśmy zatem i bawiliśmy się m.in. przy dwóch kawałkach z repertuaru zespołu Welle:Erdball, które zostały puszczone specjalnie dla mnie. 🙂 Chętnych do zabawy nie brakowało i jeszcze przez długi czas ludzie pląsali i skakali na parkiecie. Sielanka jednak nie mogła trwać w nieskończoność i w końcu nadszedł czas na uspokojenie emocji. Kiedy Marco Finito zwinął swój sprzęt, mogłem w końcu z nim pogadać i powspominać zwłaszcza stare czasy, gdy gościnnie zagrałem z nim w 2003 roku na Symphony party. W międzyczasie spotkałem także Rafa, który stosunkowo późno przybył z SuperNoisem na tegoroczne Pranie w rzece. Porozmawiałem także z Deadmanem, który w towarzystwie swojej dziewczyny pierwszy raz od X lat zachowywał trzeźwość umysłu.

Po wykonaniu kolejnej pamiątkowej fotki postanowiłem udać się na zasłużony odpoczynek. Przy wejściu na party place natknąłem się na blondynkę, ubraną w niebieską bluzę, krótkie spodenki i podarte rajstopy. Sprawiała wrażenie osoby szukającej towarzystwa i sporadycznie zaczepiała któregoś ze scenowców. Nieopodal stała grupka kobiet, które jak się potem okazało, były jej znajomymi i przyszły w odwiedziny do swoich koleżanek-barmanek wprost z jakiegoś wieczoru panieńskiego. Swoją drogą, jeżeli już wspomniałem o barmankach, to należy w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że właściciele baru wymusili na organizatorach ponowny „przymus” sprzedaży żetonów na alkohol i ustalili przy tym wysoką kwotę obrotu, jaki musiał być osiągnięty przez cały weekend naszego pobytu w „No Mercy”. Dochodziło ponoć nawet do kuriozalnych sytuacji, w których z powodu braku wspomnianych przed chwilą żetonów, scenowcom sprzedawano alkohol za pieniądze, wbrew wcześniejszym ustaleniom. Pomimo tego faktu limit sprzedaży piw został osiągnięty, a organizatorzy wyszli na tym na czysto.

Carmazine i V-12.
Grogon i V-12.
Ekipa z Deadmanem na czele.

 

Po chwili skierowałem swoje kroki do hotelu robotniczego i na tym skończył się mój pierwszy dzień pobytu na Riverwashu 2010. Ponownie na party place pojawiłem się o 10:00 rano i na powitanie któryś z chłopaków (Silent?) zaserwował na big screenie nieśmiertelny przebój Mig – Co ty mi dasz. 🙂 Tak więc na przebudzenie poskakaliśmy sobie przy tym klasyku, co można uznać za pewnego rodzaju tradycję na Riverwashu. 🙂 Po chwili moim oczom ukazała się śpiąca na kanapie kobieta, którą spotkałem w nocy przy wyjściu z klubu „No Mercy”. Scenowcy twierdzili, że ma na imię Nina i jak się okazało, nieoczekiwanie została na party place, nie płacąc za wejściówkę. Wkrótce jednak po przebudzeniu zniknęła z pola widzenia, a w międzyczasie do klubowego baru dowieziono dostawę beczek z piwem.

Czas mijał sobie beztrosko i nic ciekawego nie działo się na party. Fei walczył z poprawnym uruchomieniem systemu głosowania, a Grogon robił wywiady ze scenowcami (w tym m.in. ze mną, Rafem i niziutką Babyneko z Finlandii). Następnie z Silentem poszliśmy na pobliską stację paliw Orlen, gdzie niebawem dołączył do nas Bloodman i Dixie, dzięki czemu spotkała się nasza paczka organizatorska z ostatnich edycji Symphony. Nie zabrakło także Deadmana, który paradował w dużym, skórzanym kapeluszu kowbojskim. W orlenowskiej ubikacji scenowcy również pozostawili po sobie ślad, wpisując grupę Madwizards do karty czystości toalety. 🙂

W międzyczasie na party place prawdopodobnie odbyła się destrukcja uszkodzonego Xboxa, a w głównych rolach wystąpili Gumboy i Dante. Warto wspomnieć o drugim z wymienionych, który w rozmowie ze mną stwierdził, że jest pierwszy raz na party. 😉 Kiedy wróciliśmy do „No Mercy”, okazało się, że nic konkretnego nie dzieje się ani wewnątrz klubu, ani przed wejściem. Stąd też sporo czasu spędziłem na dysputach ze Scarabem, którego przybycie na party było dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem. Marcin również nie krył swojego zdumienia faktem, że bardzo dobrze kojarzyłem jego sylwetkę ze sceny Commodore 64. Tak więc mieliśmy okazję podyskutować na wiele ciekawych tematów, a zwłaszcza powspominać stare, dobre czasy. 🙂

Commodorowcy @ Riverwash 2010. 🙂
Kiedyś, dawno temu, organizowaliśmy wspólnie Symphony Party…
V-12 i diXie – dawni współorganizatorzy Symphony.

 

Pod wieczór na party place pojawił się Reiter, jednakże nie zabawił zbyt długo, ponieważ był przeziębiony i po kilkudziesięciu minutach pojechał do domu. Wewnątrz klubu do występu przygotowywał się Ziomuś z Psar a.k.a. Grill Attack. Wnet rozpoczął się koncert, podczas którego część scenerów balowała pod sceną, śpiewając refreny piosenek, skandując pseudonim wokalisty, bądź inne hasła w stylu „Pokaż klatę!” itp. Ziomuś był niezwykle miło zaskoczony tak ciepłym przyjęciem, czego nie ukrywał podczas przemówień pomiędzy kolejnymi utworami. Przez ponad godzinę publiczność bawiła się m.in. przy „Grill Maj Lajf”, „Grill of Jamaica” oraz wielu innych piosenkach o grillowaniu i jedzeniu. 🙂 Po koncercie można było zakupić 2 płyty Ziomusia, otrzymać autograf oraz wykonać pamiątkowe zdjęcie. Chętnych nie brakowało, przez co niektórzy mówili, że na tegorocznym Riverwashu Ziomuś zrobił interes swojego życia. 🙂

Ziomuś z Psar a.k.a. Grill Attack – Live @ Riverwash 2010.

 

V-12 i Ziomuś z Psar a.k.a. Grill Attack.

 

W oczekiwaniu na kompoty muzyczne wykonywaliśmy sobie ze starymi znajomymi pamiątkowe zdjęcia, w tym m.in. z Cobrą, która zawitała do nas dosłownie na chwilę. Interesujący był popis umiejętności gry FlapJacka na gitarze, który wykonał m.in. niebanalną interpretację piosenki dla dzieci pt. „Zuzia lalka nie duża”. Kompoty muzyczne trwały w najlepsze, a ja zamiast w nich uczestniczyć, to wolałem podyskutować o klimatach gotyckich ze Slayerem. Na parkiecie Count tańczył z plastikową nogą, a pozostali w napięciu oczekiwali na występ Gargaja.

 

Pamiątkowa fotka z Willym i Cycem.
Kolejne spotkanie starych znajomych. 😉
Ekipa Commodorowców w składzie: Raf, Cobra, Data, V-12 i Scarab oraz Cycu na dokładkę.

 

W końcu nadeszła wiekopomna chwila… Zwijany do góry bigscreen odsłonił człowieka z Węgier, stojącego przy laptopie i mikserze. Rozpoczął się wielki show, przepełniony ciężką, breakbeatową muzyką. Nie zabrakło także części hardstyle’owej oraz potężnej mieszanki nowoczesnego Gabberu. Całość trwała chyba z 1,5 godziny, a chętnych do zabawy pod sceną nie brakowało. Jedni tańczyli, a inni, pomimo dużego hałasu, spali w najlepsze. 🙂

Gargaj Live @ Riverwash 2010.

 

 

Po miażdżącym secie Gargaja nadszedł czas na wyciszenie… Ludzie porozsiadali się przed big screenem, którego początkowo nikt nie potrafił ponownie spuścić na dół. Z pomocą przyszedł niezastąpiony Gorzyga, który dwoił się i troił, by wszystko poszło sprawnie i gładko. Wnet ruszyły kompoty graficzne, a po nich intra. Były pewne problemy z uruchomieniem pracy Gargaja, którą ostatecznie V0yager pokazał na małym ekranie. Nieco mniejszego pecha miał Kierownik, albowiem jego demo początkowo wystartowało bez dźwięku. Po jego głośnych protestach nastąpiło przerwanie projekcji i naprawienie zastanego błędu.

Ciekawostką była prezentacja pierwszego dema na Amigę autorstwa Nitro. Nie wzbudziła ona jednak większych emocji, albowiem najpierw kilka minut trwało rozpakowywanie plików, następnie mozolna konfiguracja emulatora, zakończona kilkukrotnym jej powtórzeniem. Dopiero po tych monotonnych zabiegach demo ruszyło i raczej nie doczekało się większego zainteresowania ze strony publiczności. Inaczej było z kolei z demkami w 3D, których projekcja została powtórzona po kompotach ze względu na fakt, że niewiele osób posiadało wówczas okulary do ich oglądania. Było przy tym lekkie zamieszanie, ale na szczęście warto było poczekać cierpliwie na pomyślne rozwiązanie sytuacji. Problemy techniczne nie zniechęciły scenerów, którzy skupieni na małej przestrzeni klubu „No Mercy” cierpliwie czekali na kolejne produkcje.

 

SuperNoise i V-12.
Kolejne spotkanie starych znajomych. 😉
Memberzy Tropyx’u @ Riverwash 2010.

 

Moda na kwity chyba już przeminęła, albowiem w tej kategorii wystawiono zaledwie cztery prace. Największą popularnością cieszyła się produkcja BBD o tytule „Why so serious”, a wśród wildów – „Teza” oraz „Killing Myself”. Pomimo mocnej konkurencji ze strony pecetowych dem w trójwymiarze, zwycięzcą demo compo okazało się demo Elude o nazwie „Dust”. Prac na Commodore 64 praktycznie nie było, poza dwoma utworami w pliku .sid oraz invitce, puszczonej z pliku .avi.

Po kompotach część osób ewakuowała się w celu wypoczynku, a pozostali raczyli się złotym trunkiem. Ja wnet swoje kroki skierowałem ku Mar-Granowi, po drodze zgarniając lekko zawianego Counta i odprowadzając go bezpiecznie w miejsce noclegu. Po niespełna czterech godzinach snu wstałem i udałem się w kierunku dworca Warszawa Zachodnia, gdzie tuż po ósmej odjeżdżał pociąg w kierunku Szczecina. Podróż powrotna była niezwykle nudna i monotonna, ale na szczęście przebiegła bez żadnych problemów. Na tym zakończyła się moja wizyta na tegorocznym Riverwash party.

Chciałbym w tym miejscu podziękować Dacie za wspólny trip na party place, V0yagerowi, Feiowi i Gorzydze za zorganizowanie party, Scarabowi i Slayerowi za ciekawe dysputy o muzyce oraz pozostałym za miłą atmosferę i dobrą zabawę. Do zobaczenia na kolejnych partiesach!

Riverwash 2010 – Galeria zdjęć autorstwa V-12:


Pamiątkowy ident z Riverwasha 2010.

V-12/Tropyx
Szczecin, 5.10.2010 r.