W życiu niemalże każdego człowieka pojawiają się okresy, które można określić mianem przełomowych. Poszczególne wydarzenia nadają nowy kierunek życiu, zmieniają nastawienie, weryfikują własne możliwości, a nierzadko też sprowadzają na ziemię. Takim okresem przełomowym w moim życiu był rok 2002.
Przedstawianie osobistych wspomnień z dawnych lat ma to do siebie, że na pewne wydarzenia można spojrzeć z odpowiednim dystansem. W tytułowym 2002 roku skończyłem 20 lat i miałem przed sobą początek dorosłego życia. Dopiero po długim czasie uświadomiłem sobie, że był to dla mnie rok przełomowy, który przynajmniej w niektórych dziedzinach życia ukierunkował moje dalsze ścieżki rozwoju.
Początki zainteresowania socjologią i psychologią społeczną
Początek 2002 roku upłynął pod znakiem twórczości. Powstała wówczas moja trzecia praca na konkurs literacki, który pod hasłem „Tolerancja wyrazem dojrzałości” został zorganizowany przez Zespół Szkół Ekonomicznych nr 1 w Szczecinie. Byłem wówczas pod wpływem przeczytanej kilka miesięcy wcześniej pierwszej naukowej książki autorstwa C.N. Macrae, Ch. Stangor, M. Hewstone pt. „Stereotypy i uprzedzenia”, która uświadomiła mi, że humanistyczne dziedziny nauki są mi bliższe niż klimaty techniczne. Praca konkursowa okazała się moim długo wyczekiwanym sukcesem. Zaprezentowałem ją podczas sesji popularnonaukowej 15 marca 2002 r. i co ciekawe – byłem pierwszą osobą, która została zaproszona do mównicy. Spory poziom stresu na szczęście nie przeszkodził mi w wystąpieniu przed liczną publicznością. Prezentacja pracy konkursowej zakończyła się powodzeniem. Zostałem nawet uwieczniony w krótkim materiale, który nakręciła lokalna telewizja. Moja praca ukazała się jeszcze w tym samym roku w pracy zbiorowej, choć przez wiele lat nie miałem o tym świadomości.
Matura oraz zakończenie edukacji na szczeblu średnim
Rok 2002 był przełomowy dla mnie w dziedzinie edukacji. Kończyłem wówczas Technikum Łączności i wspólnie z kolegą Piotrem podczas obrony zaprezentowaliśmy komisji wzmacniacz audio z graficznym equalizerem. Nasze wystąpienie zostało docenione i obaj otrzymaliśmy po piątce. Pierwsza obrona, pierwsza napisana praca dyplomowa, pierwsze trawienie płytki drukowanej w kwasie, a także… prawdopodobnie pierwsze zakłady postawione u bukmachera po namowie jednego z kolegów z klasy… Chwilę później przyszedł czas na maturę. Po przebrnięciu przez język polski i angielski, ze świadectwem maturalnym i tytułem technika telekomunikacji cały świat leżał u moich stóp i mogłem dokonać niemalże wszystkiego.
(Nie)wymarzone studia oraz pierwszy wyjazdowy zlot komputerowy
Po zakończeniu edukacji na szczeblu średnim chciałem zostać psychologiem. W 2002 roku w Szczecinie nie było jednak jeszcze takiego kierunku na uczelniach wyższych, dlatego zdecydowałem się na specjalność doradztwo psychospołeczne na kierunku socjologia. W końcu klimaty socjologiczne okazywały się być mi bardzo bliskie, choć w tamtym czasie jeszcze do końca tego sobie nie uświadamiałem.
Będąc niemalże pewnym, że dostanę się bez problemu na studia dzienne, złożyłem stosowne papiery do Uniwersytetu Szczecińskiego. Po pewnym czasie otrzymałem informację o dacie rozmowy kwalifikacyjnej, która miała się odbyć w poniedziałek 8 lipca 2002 roku. Zanim jednak wziąłem w niej udział, wybrałem się na mój pierwszy wyjazdowy zlot komputerowy do Tuczna o nazwie Symphony 2002. Miał on miejsce w dniach od 3 do 7 lipca, czyli w zasadzie tuż przed rozmową kwalifikacyjną na studia. Pierwsze wyjazdowe doświadczenia podczas imprezy komputerowej były trudne (m.in. spanie na krzesłach lub podłodze w nieogrzewanym pomieszczeniu), ale również i pozytywne. Aby przygotować się do egzaminu na studia dzienne, zmuszony byłem wrócić wcześniej do domu. 6 lipca w sobotni ranek wyruszyłem PKS-ami w stronę domu. Na miejscu czekała na mnie okropna wiadomość. Mój ukochany pies, który towarzyszył mi od dziecka, odszedł na zawsze, umierając ze starości. Nie zdążyłem się z nim pożegnać, a ból po jego utracie pozostał gdzieś tam w głębi mojej duszy do dnia dzisiejszego.
Będąc ekstremalnie zmęczonym po trzech prawie nieprzespanych nocach, padłem na łóżko i przespałem następnych 16 (!) godzin. Obudziłem się w niedzielne popołudnie i w zasadzie mogłem już odliczać godziny dzielące mnie od rozmowy kwalifikacyjnej na (prawie) wymarzone studia dzienne. W poniedziałkowy poranek stawiłem się w budynku Uniwersytetu Szczecińskiego (mieszczącego się wtedy jeszcze przy ul. Wawrzyniaka) i z zaskoczeniem przeczytałem na ścianie informację, iż moja rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się dopiero o godzinie 19:00! Chętnych na jedno miejsce było bowiem tak dużo, że komisja postanowiła wyznaczyć poszczególnym literkom w nazwiskach różne przedziały czasowe. Gdy dotarłem po raz drugi na uczelnię, nie byłem świadomy tego, że w zasadzie wszystko jest już prawdopodobnie „pozamiatane”. Stres + przeżycia ostatnich dni spowodowały, że z rozmowy kwalifikacyjnej otrzymałem ocenę 4,5, czyli bliską ideału. Dlaczego nie 5? Nie wiem do dziś, ale byłem nie tylko zaskoczony samą oceną, ale również i tym, że w komisji, która zadawała mi pytania egzaminacyjne, siedziały panie z… sekretariatu. Zapamiętałem je doskonale, gdy składałem wcześniej podanie o przyjęcie na uczelnię…
Po kilku dniach ogłoszono wyniki. Przyjęto na doradztwo psychospołeczne tylko te osoby, które otrzymały z rozmowy kwalifikacyjnej ocenę „5”. Mając świadomość tego, że wolnych miejsc było 60, a chętnych ponad 900, biorąc udział jako jeden z ostatnich w rozmowie kwalifikacyjnej zostałem pozbawiony realnej szansy na dostanie się na studia dzienne. Na nic zdało się moje odwołanie, do którego dołączyłem dyplom otrzymany za sukces w literackim konkursie pt. „Tolerancja wyrazem dojrzałości”. Chyba nikt, kto był wtedy w podobnej jak ja sytuacji, nie dostał się na socjologię. Wtedy poczułem, że świat potrafi być naprawdę okrutny.
Wymarzone studia musiały pójść w zapomnienie. Na socjologię na Uniwersytet Szczeciński trafiłem dopiero 3 lata później, gdzie jako najlepszy student na roku zdobyłem tytuł magistra. Szkoda jednak, że nie było mi dane tego uczynić w trakcie jednolitych 5-letnich studiów, ponieważ na drodze stanęła przeszkoda w postaci 0,5 stopnia z rozmowy kwalifikacyjnej.
Próbując podnieść się z tej prawdopodobnie największej porażki w życiu, zacząłem rozglądać się za jakąś alternatywą. Pomogła mi w tym zakresie siostra, która na teletekście emitowanym na lokalnym kanale telewizyjnym (tak, wtedy taka forma przekazu treści była nadal popularna) znalazła ofertę studiów na kierunku pedagogika o specjalności doradztwo społeczne na Wyższej Szkole Pedagogicznej. Pomyślałem sobie wówczas, iż ów kierunek jest podobny do tego, na którym tak bardzo chciałem studiować dziennie. Decyzja była trudna, ale należało ją podjąć jak najszybciej, by nie zostać bez ciągłości edukacji (czego w tamtych czasach konsekwencją byłoby wcielenie do zasadniczej służby wojskowej). Wybrałem zatem studia zaoczne na nie do końca wymarzonym kierunku. Największą trudnością było dla mnie pozyskać fundusze na rozpoczęcie nauki. Czesne w wysokości 2100 zł płatne w 2 ratach przy minimalnej pensji 561,82 PLN netto w 2002 r. było nie lada wyzwaniem. Dlatego podjąłem drugą pracę w swoim życiu, a pierwszą na umowę, otrzymując wynagrodzenie w wysokości 4 zł na godzinę. Mój start w edukacji na wyższym szczeblu nie należał zatem do lekkich, łatwych i przyjemnych.
Nowe znajomości, ciekawe relacje i perspektywy
Rok 2002 upłynął mi również pod kątem zdobywania nowych kontaktów. W pamięci utkwiła mi znajomość z pewną dziewczyną o imieniu Joanna, dla której pierwszy i ostatni raz w życiu rozjaśniłem swoje włosy. To doświadczenie w połączeniu z późniejszym odrzuceniem z jej strony głęboko uświadomiło mi, że należy być sobą w każdej możliwej sytuacji i nie zmieniać się tylko i wyłącznie dlatego, by spełnić czyjąś chwilową zachciankę.
Pozytywne kontakty nawiązałem w klimatach sceny 8-bitowego komputera Commodore 64. Jeszcze w pierwszej połowie 2002 roku odezwali się do mnie dwaj bracia – Krzysztof i Grzegorz, którzy wkrótce dołączyli do mojej grupy komputerowej. Był to przełomowy okres w historii Tropyxu. Moja komputerowa twórczość zaczęła wchodzić wówczas na nowy poziom i razem z braćmi rozpoczęliśmy po pewnym czasie prace nad naszą pierwszą dużą produkcją. Mile wspominam nasze spotkania, spacerowanie po opuszczonych budynkach, nieczynnych torach i innych szalonych miejscach. Nasza znajomość sporo nas nauczyła i pozwoliła rozwinąć się przede wszystkim na płaszczyźnie muzycznej.
Pierwsza samotna podróż po Polsce
W lutym 2002 roku odbyłem moją pierwszą z dwóch podróży w głąb Polski. Po powrocie z niej napisałem przy wykorzystaniu edytora tekstów na Commodore 64 wspomnienia, które następnie przetrwały wiele lat niepublikowane na dyskietce 5’25 cala. To był bardzo emocjonalny wyjazd, uczący mnie radzenia sobie z trudnymi chwilami i relacjami z innymi osobami.
Nie był to jednak koniec moich wycieczek. Choć jako 20-latek miałem już na swoim koncie wiele różnego rodzaju podróży, to dopiero w 2002 roku mogłem odbyć tę pierwszą, całkowicie samotną. Pierwotnie przewidywałem jej rozpoczęcie jeszcze w lipcu, ale plany pokrzyżowało mi nieoczekiwane niedostanie się na wymarzone studia dzienne. Dopiero po złożeniu papierów na studia zaoczne mogłem w spokoju wsiąść w pociąg i wybrać się w daleką podróż na drugi koniec Polski. W ciągu następnych kilkunastu dni spotkałem wiele osób, najczęściej będących tak jak ja miłośnikami komputera Commodore 64. Większości z nich nie miałem okazji widzieć przez kolejnych 20 lat. Mile wspominam wizytę u Pawła, mieszkającego wówczas kawałek drogi za Chełmem. Wraz z trzecim Pawłem założyliśmy wtedy spontanicznie nasze pierwsze radio o nazwie Donkey Radio. Następnie po raz pierwszy gościłem u Mariusza (Ramosa), którego niestety nie ma już wśród nas… Miałem również okazję odwiedzić Grzegorza, o którym słuch zaginął wiele lat temu. Było też szalone spotkanie w Żorach oraz jedna z ostatnich w moim życiu możliwości spędzenia czasu z moją Babcią. A wszystko to bez udziału Internetu. Poszczególne spotkania były umawiane głównie za pośrednictwem telefonu stacjonarnego. W kieszeni walkman, na nogach glany, a w głowie pełna swoboda i beztroskie myśli.
Artykuły do magazynów komputerowych
W 2002 roku byłem nadal aktywny w dziedzinie pisania artykułów do magazynów komputerowych. Powstało wówczas wiele tekstów, a niektóre z nich trafiły do jedynego w mojej karierze piśmienniczej periodyku wydawanego na scenie PC. Był to także schyłek tego rodzaju wydawnictw w Polsce. Miałem okazję zatem brać udział w postawaniu ostatnich numerów magazynu Inverse, Enhiridion i Newspaper. Przy okazji wspomnę, iż podczas mojego pobytu u Ramosa otrzymałem od niego tytuł redaktora naczelnego swojego magazynu. Ostatni numer Enhiridiona ukazał się na początku 2003 roku i było mi niezmiernie miło, że mogłem współpracować z grupą Samar przy powstawaniu tego periodyku.
Pierwsza sieć komputerowa
W lipcu 2002 roku wspólnie z sąsiadem Sebastianem uruchomiliśmy pierwszą lokalną sieć komputerową o nazwie Longnet. To było niesamowite wydarzenie, które jednocześnie obrazowało ówczesne realia dostępu do Internetu. Jedno łącze 128 kbps (SDI) dzielone na kilka osób mieszkających od siebie nawet w odległości kilkuset metrów potrafiło czasami się zapychać, szczególnie gdy któryś z kolegów zaczynał ściągać większe pliki. Mile wspominam godziny spędzony na LanCzacie, IRC-owanie i wspólne granie po sieci w GTA 2, Quake’a i Wormsy Armageddon.
20 lat minęło jak jeden dzień…
Czas stanowi tę wielkość fizyczną, która określa odstępy między kolejnymi zdarzeniami. Perspektywa minionych 20 lat wydaje się wytyczać pewną dozę dystansu do przeszłości i pozwala spojrzeć na to, co było dawniej, z odrobiną nabytej życiowej mądrości. Jednocześnie skłania do subiektywnego stwierdzenia, iż miniony czas wyznacza stopień naszej przemijalności. Życzę zatem sobie i wszystkim moim czytelnikom, byśmy za 20 lat mogli wspominać tylko szczęśliwe momenty.
Paweł Ruczko (V-12/Tropyx)
Szczecin, 5.11.2022 r.