niedziela , 6 październik 2024

Świat, który mnie otacza…

Krótki wstęp do długiego rozważania

Jeszcze nie rozpocząłem na dobre pisemnej prezentacji otaczającego mnie świata, a już nasuwają mi się pierwsze refleksje. Czy moja praca wyraziście ukaże wszystkie moje myśli, opinie i obserwacje? Czy nie będzie przesycona zbyt przesadnym pesymizmem? Czy jej odbiorcy zrozumieją moje przesłanie? I wiele innych pytań, jak na razie pozostających bez odpowiedzi. Może nie czas teraz na ich zadawanie, pora zagłębić się w lekturę o świecie – świecie, w którym każdy z nas żyje, a żyje tylko w innym otoczeniu. Mimo według powszechnej opinii, iż „Każdy ma swój świat” to, co nas otacza, jest wspólne dla każdej jednostki, nie każdy jednak może (lub chce) to wszystko zauważyć. To piękno przyrody, architektury, a jednocześnie brzydotę – szare smutne i zaśmiecone ulice, codzienne ludzkie tragedie……

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Codziennie rano wstaję z tego samego łóżka, w tym samym pokoju, w tym samym domu. I tak się dzieje już przez prawie dwadzieścia lat. Dom położony jest w peryferyjnej dzielnicy Szczecina o nazwie Wielgowo. Nie wiadomo dokładnie, skąd powstała i co oznacza nazwa naszego osiedla. Jedno jest pewne, że wcześniej nazywała się Wielichowo. Do krótkiej charakterystyki tego osiedla należy zaliczyć duże zalesienie, świeże powietrze (o ile sąsiedzi nie rozpalą w piecu), spokój i ciszę. Oczywiście aż tak kolorowo nie jest, jakby się to wydawało. W rankingu osiedli Szczecina Wielgowo zajęło jedno z ostatnich miejsc pod względem wszystkiego. Najbardziej skupiano uwagę na bezpieczeństwie i czystości. Racja, czysto to tu raczej nie jest (dzikie wysypiska, brak kanalizacji) a i bezpiecznie też nie (kradzieże). Tak, jak wszędzie i tutaj swoje plony zbiera degeneracja społeczeństwa. Narkotyki to hobby dla młodocianych. Pojawiające się coraz częściej rysunki liścia marihuany z różnymi podpisami, m.in. z żądaniem ich legalizacji, co najmniej irytują moją osobę. I to robią dzieciaki, które jeszcze od ziemi nie odrosły. Kiedy ja kończyłem szkołę podstawową, panował spokój i nawet alkohol nie był wtedy tak popularny wśród rówieśników. Z biegiem lat to wszystko posunęło się drastycznie coraz niżej, jeżeli chodzi o próg wiekowy dzieciaków zaczynających ćpać i pić alkohol, nie mówiąc już o paleniu papierosów. Zdawałoby się, że w takim spokojnym osiedlu nie będzie aż to tak widoczne. Tutaj jednak też demoralizacja pochłania coraz więcej swoich ofiar. A dla mnie to rodzinne strony, tu się wychowałem, uczyłem i wciąż mieszkam. Nie narzekam, że jest mi źle, albowiem mogłem mieć jeszcze gorzej. Kiedy codziennie wstaję z łóżka i przechadzam się po pokoju, następnie wchodzę do łazienki, gdzie jest najzimniej z całego domu, to czuję się jak jercewski więzień, który przy wielkim mrozie musiał pracować w lesie. Trzęsę się z zimna, no cóż nie każdemu się powodzi. Ale to jest mój dom i w nim jest mi najlepiej.

W tę i z powrotem…

Codziennie ta sama trasa, ten sam monotonny autobus, często te same twarze szarych ludzi. Siedząc tak sobie w standardowym środku lokomocji obserwuję wszystko, co się dzieje dookoła. Jak zmienia się wizerunek naszego miasta, czasami jakiś wypadek drogowy, czasami jakąś inną tragedię. Bo tego coraz więcej można spotkać na ulicach Szczecina. Po kolejnych obserwacjach przychodzą konkluzje i zaduma: dlaczego muszę żyć w takim podłym świecie? Czasami się zastanawiam, czy gdybym miał możliwość wyboru, czy chcę się urodzić ponownie, czy nie, to czy nie wybrałbym tej drugiej możliwości. Myśli wszelakiego rodzaju przelatują mi przez głowę, czasami psują mi nastrój, czasami wprowadzają w stan apatii, innym razem w stan frustracji. No tak… Czy ja jestem taki zły, czy ten świat mnie otaczający?

Edukacja

Dwa miejsca: szkoła i dom. W domu moje pogłębianie wiedzy jest możliwe tylko dzięki mojej silnej woli i przekonaniu, że sam sobie kreuję przyszłość (nie pochodzę z bogatej rodziny). Sama nauka przychodzi mi z dużym oporem. Stan lenistwa towarzyszący mi w tej dziedzinie bardzo często, jak stwierdzili naukowcy, jest czymś normalnym w moim wieku. No, na pewno jest to normalne, dopóki sam się zmuszam do nauki. Ponieważ minione półtora roku przyniosło mi bardzo dużo cierpienia, te okropne przeżycia miały duży wpływ na moją psychikę, oraz podejście do nauki. Teraz nauce towarzyszy mi obojętność, brak pasji, ani ambicji. Uczę się tylko dlatego, że jestem uczciwym człowiekiem i byłoby to bezsensowne – oszukiwać samego siebie. W domu oczywiście odrabiam lekcje i przygotowuję się na następny dzień w swoim pokoju. Dosyć obszernym (w porównaniu np. z pokojami w bloku, to mam duży pokój) i przestrzennym. A w szkole, to chyba każdy wie, jak rzecz się miewa…

Szkoła

Taaak, jest miejscem wielu udręk, kłopotów, straty czasu i nerwów przeciętnego jej ucznia, który na starość dzięki niej posiada bogaty worek wspomnień. Szkoła wypełnia swoją ingerencją część naszego życiorysu. Ja powoli kończę swój drugi etap nauczania – w Technikum Łączności. Potem planuję studia. Nasza szkoła wielokrotnie była dla mnie tym, co napisałem na samym początku. Na pewno również jest i dużym źródłem cierpienia i bólu. Nie tylko dlatego, że chodzi do niej pewna dziewczyna, która swoim zachowaniem, a konkretnie „olaniem” mojej persony odebrała mi jedyną możliwość bycia uśmiechniętym, a zwykła znajomość z nią dawała mi tyle radości…

Również stosunek co poniektórych osób z młodszych klas (dziewczyn) bardzo źle na mnie wpływa. Wyśmiewanie się ze mnie, wypisywanie obraźliwych tekstów na ławkach to tylko czysta nietolerancja. czy po prostu problemy z myśleniem? I dlaczego akurat ja, przecież jest tyle osób… Jakoś los nigdy nie był dla mnie przychylny. Rozpoczynając edukację w tej szkole już na samym starcie spotkałem się z nową, brutalną wówczas dla mnie rzeczywistością. Wiele przykrości mnie spotkało nawet od osób z własnej klasy. Dopiero po latach to się zmieniło, koledzy mnie poznali, jaki jestem naprawdę i nawet teraz nie mam żadnych problemów z kontaktowaniem się z osobą, od której dwa razy dostałem w twarz w pierwszej klasie. Teraz już jestem w piątej, ostatniej klasie i obserwuję na innych uczniach, co się takiego dzieje z młodzieżą w tym nowym wieku. Analiza tych obserwacji jest bardzo wstrząsająca.

Szkoła jest miejscem, do której uczęszczają osoby pijące więcej alkoholu od swoich rodziców. Zresztą jest bardzo mało osób takich jak ja, które są całkowicie wolne od wszelakich używek. Narkotyki to również chleb powszedni. Sam byłem świadkiem, jak trzy osoby zażywały amfetaminę. Tak, u nas w szkole. Ponieważ nie należę do takiego towarzystwa, to niestety nie wiem, co innego wyprawia się tutaj w miejscu, gdzie uczę się już tyle lat. Nie chcę być donosicielem, może to i dobrze, że nie wiem, co się dzieje, bo dzięki temu unikam kolejnych konkluzji na temat upodlenia społeczeństwa. Ale bardzo mnie to irytuje, że w tak bliskim mi otoczeniu, jakim jest szkoła, muszę spotykać się z takimi sytuacjami. A co na to nauczyciele? Nie widzą, albo i nie chcą widzieć tego, co się dzieje. Sami są bezsilni. Zresztą grono nauczycielskie, złożone z pewnego procenta osób dwudziestokilkuletnich, w ogóle nie ma zamiaru interweniować w takich sytuacjach. Ba! Nawet pozwalają sobie brać udział w towarzyskich spotkaniach z własnymi uczniami. A ja się potem ciężko zastanawiam, dlaczego inni mają takie dobre oceny… Niestety, napierającej fali demoralizacji młodzieży nie jest w stanie nic zatrzymać. Nauczyciele są bezsilni. Nawet pogadanki na temat szkodliwości narkotyków nie pomagają. Obecnie coraz bardziej popularne jest powiedzonko: „Nie pij, nie pal i nie ćpaj – umrzesz zdrowy”. I dlaczego ja muszę żyć w takim świecie? Zbudowanym tylko na chęci zysku, w pogoni za pieniądzem, kosztem biednego człowieka… Żyję w wielkiej niewiedzy. Te niewielkie informacje audialne i wizualne pozwalają mi poznać bardziej to, co się dzieje z tym światem. Ale i tak nigdy nie będę wiedział więcej, niż przeciętny imprezowicz, który prezentując swoją szpanerską postawę powoduje to, że słowo „człowiek” traci na wartości. Codziennie w szkole patrzę na te twarze, zastanawiam się – a może ona ćpa, a może pije, może pali? Przeważnie doznaję zawodu. Ogarniam wielką sympatią te osoby, które potrafią myśleć i potrafią dbać o swoje zdrowie, niestety praktycznie nie mam kogo tak ogarnąć. Otacza mnie masa znajomych i pseudokolegów, którzy poza wyrazem „cześć” nie znają żadnego innego. Każdy z nich zaliczył pewnie już tzw. „zgon” po alkoholu. Wiele osób w szpanerski sposób chwali się, ile ostatnio wypiło. Bardzo irytuje mnie taka postawa. Ponieważ mam dar nawiązywania łatwo znajomości, przez to znam wiele osób z wielu warstw i grup społecznych. W wielu z nich przeciętni ich reprezentanci nie potrafią o niczym innym rozmawiać, jak o tym, ile się wypiło, ile się wypaliło „jazzu” i ile to się nowych filmów obejrzało. Taki żałosny obrazek na przykład towarzyszył mi przez całe wakacje, gdzie pracowałem jako elektryk wraz z dwoma absolwentami naszej szkoły. Zastanawiające jest, czy większość takich ludzi jest rzeczywiście ograniczona umysłowo, czy to używki zniszczyły ich cenny organ, jakim jest rozum. Nie dyskryminuję, ani nie ignoruję takich ludzi. Ale na pewno nie darzę ich największą sympatią. Chyba znikną niebawem czasy, kiedy można było spotkać uczciwych ludzi. Bo żeby nawet w tak ważnej w życiu dziedzinie, jaką jest edukacja oszukiwać samego siebie? Dziwi mnie, dlaczego ta dzisiejsza młodzież nie potrafi sobie uświadomić, że uczy się dla samej siebie. Nauka jest prosta, pochłania tylko dużo czasu ale dzięki niej można być kimś w przyszłości (no chyba, że ma się dobry start materialny). I tacy są otaczający mnie koledzy i koleżanki. Skończy się technikum, a wraz z nim skończą się opowieści o… (wiadomo czym). Ale zaczną się studia. Kolejne zawody, kolejne stracone zaufanie. Kolejne rozczarowanie…

W poszukiwaniu utopii…

Co pewien czas, tuż po zakończeniu kolejnego dnia edukacji w szkole, postanawiam bliżej przyjrzeć się wszystkiemu, co mnie otacza. Odbywam w tym celu podróże środkami lokomocji, oraz spaceruję po znanych i nieznanych mi ulicach Szczecina. Raz jadąc tramwajem przez godzinę obserwowałem wypadek samochodowy. Jakiemuś człowiekowi widocznie się śpieszyło i z tego powodu przebiegał pewnie przez ulicę na samym środku mostu. Siedząc tak w tramwaju i obserwując pomoc innych ludzi, czynności policji i pogotowia ratunkowego, przechodziły mi przez głowę różne myśli. Jak jednocześnie człowiek jest mądry i dąży do ułatwienia sobie życia, chociażby przez wynalezienie czterokołowego środka lokomocji, a jednocześnie jaki jest głupi, dążąc do samounicestwienia. Jakoś rok, albo dwa lata temu, minęła rocznica 100 lat od pierwszego śmiertelnego wypadku samochodowego. Rosnąca masowo liczba aut na naszych ulicach nie tylko powoduje powstawanie korków, przyczynia się również do urealnienia powiedzenia, że „Śmierć czai się wszędzie”. Stojąc niewinnie na przystanku autobusowym w jednej chwili możemy stać się źródłem zysku dla firmy pogrzebowej. Tak ważne poczucie bezpieczeństwa zakorzenione głęboko w każdym z nas jest na każdym kroku narażane na zatracenie. Człowiek koniecznie chce sobie ułatwić życie. Jednak o dziwo niewiele takich wynalazków technicznych nie pozostaje bez żadnych skutków ubocznych w ich użytkowaniu. Niosące śmierć wszelakie środki lokomocji, ogłupiająca telewizja, Internet i telefony komórkowe, wszystko to powoduje, że człowiek tylko technicznie jest nowoczesny, inteligencją natomiast nie przerasta swoich przodków. Takie rozważania przynosi jeden prymitywny obrazek wypadku drogowego. Obrazek, który na co dzień na ulicach naszego miasta widywany jest kilkanaście razy. Dlaczego niewinni ludzie muszą płacić życiem za to, że ktoś nie potrafi posługiwać się czymś, co powinno ułatwiać im życie?

Jadąc dalej tramwajem oglądałem szare ulice, szarych przechodniów i zastanawiałem się, dokąd oni tak zmierzają. Nagle do tramwaju wsiadło czterech, prawdopodobnie bezdomnych. Trzech z nich (w tym jedna kobieta) zaczęło atakować tego czwartego, jeden nawet to robił swoją kulą. Interwencja współpasażerów spotkała się z niecenzuralnymi wyzwiskami skierowanymi w ich stronę. Podejrzana czwórka wysiadła na najbliższym przystanku, a wśród nich ofiara ich agresji, która odgrażała się, że zawiadomi policję. Więcej już ich nie zobaczyłem kontynuując moją podróż. Zastanawiałem się wówczas nad podobnymi sytuacjami. Jeżeli ktoś zauważy, że kogoś biją, lub okradają, co ten człowiek wówczas powinien zrobić? Najczęściej znieczulica wygrywa nad bezinteresowną pomocą, ale po obserwacji wyżej opisanego wypadku drogowego i ofiarnej pomocy niektórych kierowców wnioskuję, że na szczęście są jeszcze ludzie o dobrym sercu na tym świecie. No niestety nastały takie czasy, w których lepiej siedzieć cicho, niż narażać się na pobicie, czy kradzież. Ale czasami warto pomóc bo w momencie, gdy sami staniemy się ofiarą pobicia, a nikt nam nie pomoże, będziemy uważać, że wszyscy są tacy sami. Wszelakie słowne komunikaty, jak chociażby „Pragniesz czystości, zachowaj ją sam!” wyraziście ukazują to, że wszystko zależy od nas. Jednak kogo to obchodzi? Każdy żyje swoim życiem nie uświadamiając sobie, że jego działania mogą doprowadzić nawet do tragedii.

Spotkałem pewnego dnia kolegę, który oznajmił mi, że właśnie został okradziony ze swojego portfela. Opisał mi krótko całe wydarzenie, jak to będąc z kolegą zostali zwabieni do jednej z bram, a tam pozbawiono ich portfeli i telefonu komórkowego. Był bardzo wściekły. Nie wiadomo na kogo, czy na siebie za to, że dał się tak zrobić, czy na złodziei, których to na tym świecie przybywa z dnia na dzień coraz więcej. Ja stałem bezradny samemu zastanawiając się, dlaczego mnie jeszcze takie coś się nie przytrafiło. Przecież często przechadzam się ulicami Szczecina, jeżdżę komunikacją miejską i jakoś do tej pory nie spotkałem na swojej drodze złodzieja. Poza jednym wyjątkiem -kradzież w drugiej klasie znaczka z biletu sieciowego – na dodatek uczyniła to osoba z własnej klasy. Po tym zostały mi złe wspomnienia mimo, iż pieniądze przez kolegę zostały zwrócone. Mogę się tylko domyślać, kto to zrobił, bo wiele osób pewnie wie, kto to uczynił, ale woli grać fair wobec złodzieja, a nie wobec poszkodowanego. I tak będąc sobie zwykłym człowiekiem, nie wadzącym nikomu, można jednego dnia zwyczajnie idąc ulicą zostać okradzionym, pobitym, porwanym, zgwałconym, zamordowanym lub przejechanym przez samochód. Nie ma znaczenia, jaki to dzień w kalendarzu, nikt nie jest pewien, czy dożyje jutra. A największym paradoksem w tym jest fakt, iż do takiego stanu rzeczy doprowadził sam człowiek, nikt inny.

I tak przemierzając ulice naszego Szczecina zastanawiam się, czy istnieje gdzieś coś doskonałego, idealny świat, gdzie ludzie się nie kłócą, nie zabijają, po prostu żyją w zgodzie i harmonii. Może w Kanadzie, przecież panujący stereotyp o Kanadyjczykach, że są bardzo kulturalni, mógłby być akurat trafnym w tym problemie. Jednak nie, nigdzie nie zaznano utopii, gdziekolwiek pojawił się człowiek, tam pojawiła się śmierć i zagłada. Utopia pozostanie nam tylko w marzeniach.

Aż tak źle?

Wydawać by się mogło, że to wszystko, co się dzieje wokół nas, nie napawa zbyt wielkim optymizmem co do wizji przyszłościowej. I racja, jak tu można myśleć o przyszłości, mając na uwadze destrukcyjne działanie człowieka – dziura ozonowa, niszczenie Puszczy Amazońskiej, zanieczyszczanie rzek – w konsekwencji powstawanie coraz częstszych kataklizmów, na dodatek polityka wielkich mocarstw, która prowadzi do kolejnych wojen a co za tym idzie kolejnego zagrożenia życia. System rządzący światem powoduje to, że ludzie głodują na ulicach, liczba bezdomnych wciąż się wzrasta, państwa mają więcej długów, niż pieniędzy na świecie, a zdzierając złotówki z biednego społeczeństwa nigdy nie doprowadzą do stabilizacji finansowej. Człowiekowi z dnia na dzień żyje się coraz gorzej. Czy rzeczywiście jest aż tak źle?

Dopóki żadna tragedia nie wtargnie brutalnie w nasz życiorys, funkcjonujemy normalnie i przeważnie nie przejmujemy się tym, co się dzieje w naszym najbliższym otoczeniu. Każdy z nas ma coś, co mu sprawia radość. Dla mnie to programowanie, słuchanie muzyki, czytanie książek i oczywiście spacery (chociażby po mieście). Zapominam wtedy na chwilę o wszelakich troskach, które mnie męczą na co dzień, odrywam się od nich i nie muszę się martwić, co będzie jutro. Każdy z nas pewnie też tak postępuje. Albowiem nie wystarczy tylko nie myśleć o kłopotach, należy też czymś się zająć.

Bywa tak jak w moim przypadku, że przeżyte cierpienia nie pozwalają teraz normalnie funkcjonować. W wielu czynnościach, które wykonuję np. przy czytaniu książki, nie potrafię się skupić, moje myśli rozlatują się we wszelakie strony, albo rozpamiętując to, co się wydarzyło, albo wychylając się poza bramy przyszłości, która wobec otaczającej mnie rzeczywistości rysuje mi się w czarnych barwach. A taki stan spowodowała jedna, dwie osoby… Mimo tego wszystkiego, co przeżyłem, co mnie otacza i co nastąpi, nie uważam, że jest już aż tak źle, że gorzej już być nie może. Ale w momentach zwątpienia zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdyby mnie już na tym świecie nie ujrzano więcej…

Końcowe refleksje

Patrzę przez okno i widzę padający śnieg. Tak świat pięknie wygląda wówczas, kiedy jest cały w bieli. Moje oczy się cieszą, że chociaż raz w roku nie muszę oglądać tej monotonnej szarości otoczenia. Ta szarość jest widoczna każdemu. Otaczający nas świat jest dla nas wspólny, każdy jednak postrzega go inaczej. Opisując tutaj swoje obserwacje, spostrzeżenia i konkluzje miałem na celu naświetlić choć po części to wszystko, co jest wokół mnie, może nie zrobiłem to w sposób precyzyjny, ale w końcu jest to praca z serca, nie z książki. Nie ma słów, by wyrazić to, co czuję… Tego wszystkiego jest tak dużo, że kilkustronicowe przemyślenia na ten temat nie pomogą przedstawić wszystkiego. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję na lepsze jutro. Ale kto mi zdradzi receptę – jak to zrobić?

Paweł R.
H.M.Murdock/Tropyx/Draco/Tide/Nostalgia 30.12.2001

To moja druga praca konkursowa, którą napisałem będąc w ostatniej klasie szkoły średniej. Z tego co pamiętam, konkurs ogłosiła na lekcji nasza wychowawczyni-polonistka, jednakże nie wiem, kto był jego organizatorem. Postanowiłem spróbować swoich sił i napisałem długą pracę, w której zawarłem swoje różne przemyślenia o tematyce egzystencjalnej. Tym razem jednak zdecydowałem się na zastosowanie tzw. podtytułów do kolejnych części całej pracy. Tekst jest niezwykle osobisty i dosyć pesymistyczny. Zawiera także wiele życiowych rozważań, które jak na dwudziestolatka były bardzo dojrzałe, a jednocześnie zaskakujące. Po oddaniu pracy na konkurs nie doczekałem się żadnych wyników, ani tym bardziej informacji na ten temat. Prawdopodobnie byłem jedyną osobą, która wzięła udział w konkursie, przez co nigdy nie został on rozwiązany.

Pracę napisałem 30 grudnia 2001 r. i ukazała się ona jako artykuł 20 czerwca 2002 r. w magazynie dyskowym Inverse #10/Oxygen64 w dziale Inne, a także w wersji online na nieistniejącym już portalu emu64.pl. Oryginalną treść poddałem drobnej korekcie interpunkcyjnej.