„Back to the source” – pod takim hasłem w dniach 24-26.08.2007 r. odbyła się w Szymocicach pierwsza edycja multiplatformowego party komputerowego o nazwie Riverwash. Miejscem całego wydarzenia był ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy Aqua-Brax, wyposażony m.in. w nowoczesne domki campingowe, basen, boiska do gry w kosza i piłki plażowej oraz wiele innych atrakcji i udogodnień. Organizatorską pieczę nad Riverwashem objęli: Fei, V0yager, Tygrys oraz ja, czyli V-12 – odpowiadając tradycyjnie za zebranie stuffu i przeprowadzenie kompotów na platformę Commodore 64.
W długą i męczącą zarazem podróż wybrałem się wraz ze Spiderem i GDR! pociągiem pośpiesznym do Kędzierzyna Koźla. Tam czekała nas przesiadka na pociąg osobowy w kierunku Szymocic. Punktem startowym naszej podróży była tradycyjnie stacja kolejowa w Szczecin Dąbiu, gdzie miła pani w okienku kasowym powiadomiła nas, że nie może nam sprzedać miejscówek w wagonie z kuszetkami. Ponadto aby w ogóle móc podróżować tym pociągiem, musieliśmy nabyć inne miejscówki po 3 zł za osobę bez prawa do siedzenia… Pozostało nam więc liczyć na dobroduszność konduktora, który tuż po naszym wejściu do pociągu stwierdził, że w tej chwili nie ma żadnych wolnych miejsc leżących. Część podróży (około dwóch godzin) przyszło nam więc spędzić na korytarzu. W końcu jednak doczekaliśmy się zwolnienia miejscówek w wagonie z kuszetkami i wnet mogliśmy położyć się wygodnie, jak na cywilizowanego obywatela przystało :).
Rano dotarliśmy do Kędzierzyna Koźla, skąd uderzyliśmy pociągiem osobowym w stronę Szymocic. Po drodze czekała nas jeszcze jedna przesiadka na totalnym zadupiu, połączona z oczekiwaniem na kolejną jednostkę i w końcu po długich wojażach dotarliśmy do miejsca docelowego. Po wysiadce najpierw skierowaliśmy się w przeciwnym kierunku, ale po chwili zawróciliśmy i po kilkunastu minutach naszym oczom ukazał się ośrodek Aqua-Brax. Tam uderzyliśmy od razu do portierni i wynajęliśmy domek.
Party place prezentowało się niezwykle elegancko. Wszystko wokół było czyste i nowoczesne. Wyposażenie domków również było nienaganne. Należało jednak oszczędzać na prądzie, ponieważ na koniec imprezy spisywane były liczniki i trzeba było dorzucić kilka groszy właścicielom ośrodka na odchodne.
Po przywitaniu się z Feiem i innymi partyzantami stwierdziłem, że póki co nic konkretnego się nie dzieje. Wkrótce przystąpiliśmy do rozkładania sprzętu w małej salce, która jak się potem okazało, musiała być niestety zamykana na noc. Z biegiem czasu przybywało coraz więcej partyzantów. Każdy chętny mógł napisać coś w realtime wykorzystując do tego celu wyłożoną na party place Amigę. W międzyczasie miałem okazję po raz pierwszy w życiu (dzięki uprzejmości Tygrysa) obsługiwać ZX Spectrum 128k wyposażony w divIDE i puszczać demka na big screenie. Muszę przyznać, że jakość i klimat dem spectrumowych jest bardzo wysoka i to, co przykuło moją uwagę to dynamizm efektów i bardzo ciekawe rozwiązania dezajnowe. Przy okazji poznałem też sympatycznego człowieka o imieniu Robert, którego Amisia (ponoć 68k czy coś w tym stylu) była wykorzystana następnego dnia jako jedna z compo machines :).
Na piątkowe popołudnie i wieczór nie przewidziano zbytnio konkretnych atrakcji poza jednym istotnym wydarzeniem, jakim była prezentacja Efiki (takiego alternatywnego małego komputerka 🙂 przeprowadzona przez Stefkosa. Nie obyło się oczywiście bez przemówienia słynnego Deadmana, którego początek nawet ktoś odważył się wklepać na udostępnionego na sali żywego one-linera pod postacią wspomnianej przed chwilą Amigi :). Monolog pełen wspomnień i wzruszeń został bardzo ciepło przyjęty przez zgromadzoną w ciasnym pomieszczeniu scenowej braci, aczkolwiek niektórzy pozwalali sobie na głośne komentarze w stylu „Zwołać konwent seniorów!”, „Deadman na premiera!” lub „Pan Marszałek wyłączy mikrofon!”. Występ Deadmana zakończył się chóralnym odśpiewaniem „100 lat”, a po chwili na czele stanął nie kto inny, jak Silent Riot! W swoim jedynym i niepowtarzalnym stylu wypowiedział pamiętne słowa: „Nawet jeżeli o szóstej rano przyjedzie ZOMO i nas stąd wyp… i tak będzie to najlepsze party w Polsce w tym roku!”, które spotkały się z gorącym aplauzem ze strony scenowiczów :). Podziękował ponadto imiennie organizatorom za przedsięwzięcie, a całość została uzupełniona pokazaniem dupy przez Deadmana :).
Potem w końcu odbyła się prezentacja Efiki, po której to Fei zorganizował crazy compota o wymownej nazwie „Paulina compo”. Z tego, co pamiętam, to należało przeistoczyć się w komentatora sportowego i okraszać wylewnym opisem słownym filmik prezentowany na bigscreenie, w którym to zataczający się menel próbował wstać z ziemi :). Zadanie było utrudnione przez wymóg komentowania sytuacji w taki sposób, jakby się miało przed oczami skok Małysza :). Ogólnie było dosyć zabawnie, chociaż z biegiem czasu ludziom zaczęła kończyć się wena twórcza. Dobry klimat imprezy popsuła pewna pani z obsługi ośrodka, która stwierdziła, że nasze komputerowe pomieszczenie należy wkrótce zamknąć. Można zatem zanotować na kartach historii sceny komputerowej pierwsze party od niepamiętnych czasów, w którym to nikt nie spał na party place. Ci, co nie mieli wykupionych miejscówek w domkach campingowych, musieli liczyć na uprzejmość innych partyzantów (np. u nas schronienie znalazł Count :).
Sobotni poranek rozpoczął się od wspólnego śniadania, a w godzinach południowych Fei zorganizował szereg różnorodnych crazy compotów. Pierwszym z nich było compo o wymownej nazwie „China-Szczecina” i polegało na jedzeniu na czas paprykarza szczecińskiego pałeczkami do ryżu :). Zwycięzcą okazał się AceMan, a wyróżnienie za dokonanie trzody na stole otrzymał Count :). Kolejnym compotem była „Kamienna twarz”. Tutaj każdy miał za zadanie zjeść chipsa wzbogaconego o dosłownie kropelkę niezwykle ostrego sosu (dostarczonego przez Deadmana), zachowując przy tym niewzruszony wyraz twarzy. Jednym z dwóch zwycięzców okazał się Robert, a wśród uczestników konkursu znalazło się nawet kilku miejscowych, dla których konsumpcja sosu była czymś zwyczajnym.
Kolejnymi kompotami było: odgrywanie jakiejś melodii na tzw. trąbce jubileuszowej, „Jakie to piwo?”, „Loda compo” (lepienie oryginalnych lodów z plasteliny i kawałka wafla) oraz na koniec – zbieranie tazoo na czas. Trzech uczestników (Spider, AceMan i Voicer) miało za zadanie założyć szkockie spódnice, do których następnie należało nazbierać jak największą ilość tazoo leżących w trawie. Spider zapewne nie zrozumiał z początku zadania, ponieważ rzucił się w bieg dookoła basenu (w towarzystwie równie zdezorientowanego Voicera), a w międzyczasie AceMan samotnie zgarniał tazoo, wygrywając ostatecznie całe starcie :).
Po crazy compotach wykonaliśmy sobie zbiorową fotkę, na której większość z nas pokazuje szkocki gest (będący prawdopodobnie wyrazem groźby i stosowanym przez angielskich łuczników przeciwko Szkotom) dedykowany nie komu innemu, jak Azzaro :). Później zdaje się zaproszono partyzantów na pokaz nowego silnika graficznego o nazwie Pico Engine, prowadzonego przez Bonzaja. Następnie przyszedł czas na rozpoczęcie kompotów muzycznych. Najpierw V0yager puszczał prace w poszczególnych kategoriach na PC, a następnie przyszła kolej na mnie. W kategorii Msx Chip poleciały 3 zaki z C64 (mój, Klaxa i Surgeona), a w Msx oldskool odpaliłem 2 sample (mój i Vegety). Ważnym wydarzeniem było uczczenie 20-lecia Amigowego edytora muzycznego o nazwie Soundtracker. W odpowiednio wydzielonej do tego celu kategorii zgłoszono 4 prace, które zostały odtworzone (z małymi problemami technicznymi) na maszynie Roberta. Wszystko na szczęście odbyło się z powodzeniem, a jedynym minusem była niska frekwencja partyzantów biorących udział w odsłuchu.
Po kompotach muzycznych nastąpiły przygotowania do koncertu zespołu Większy Obciach, który miał się odbyć kilkadziesiąt metrów dalej, w ogródku przy jadłodajni. Dreamweb i spółka poderwali wnet sporą ilość ludzi do szaleńczej zabawy, a mój kapelusz w międzyczasie posłużył do zbierania datków :). W tle Count podrywał jakieś dwie kobiety, a z jadłodajni zainicjowano serwowanie obiadu. Ku mojemu nieszczęściu ktoś skonsumował moją porcję, ale jakoś to przebolałem :). Kręcąc się później po ośrodku wczasowym znalazłem przypadkowo identyfikator Dreamweba i oczywiście oddałem mu bez chwili wahania :). Przy okazji nabyłem od niego demówkę i button Większego Obciachu oraz składankę punkową o tytule „Irokez Vol. 2” :).
Po koncercie pociągnęliśmy dalszą część kompotów. Poleciały zatem najpierw grafiki, w tym 3 prace narysowane na C64, a następnie nieoczekiwanie puszczono Wildy. Po nich publiczność cieszyła swoje organy percepcyjne intrami i demami. W Demo compo dwie prace były napisane na PC, jedna na Macintosha (co zostało przyjęte z lekką pogardą przez niektórych 🙂 oraz jedna autorstwa Kiera na Amigę (o nazwie „Nameless”).
Punktem kulminacyjnym było przeprowadzenie kompotów w debiutującej kategorii o nazwie Kwit Compo. Tutaj należało wykopać ze swojego (bądź czyjegoś) archiwum niepublikowane nagranie bądź zdjęcie, prezentujące scenera (scenerów) w niecodziennej sytuacji :). Totalnie freestyle’owe podejście do tematu zaowocowało różnorodnymi kwitami. Jednakże niekwestionowanym zwycięzcą okazała się osoba Londżiego, którego wyjątkowy skok do basenu został uwieczniony przez Zuzę pod nazwą „Wyjście z progu” i kwit w postaci zdjęcia z tego wyczynu powalił wszystkich ze śmiechu na ziemię :).
Po kompotach co poniektórzy zdecydowali się ostudzić zapały kąpiąc się po ciemku w basenie (chociaż teoretycznie ponoć było to zabronione), a ja powędrowałem do domku na zasłużony odpoczynek. W międzyczasie partyzanci mogli przystąpić do głosowania na produkcje z kompotów. Do identyfikacji służył ident, na którego odwrocie był kod paskowy (wprowadzony do pamięci komputera przy rejestracji).
Rano dosyć szybko musiałem się ewakuować z party place, ponieważ zostało mi to narzucone przez taki, a nie inny rozkład jazdy PKP. Wraz ze Spiderem i GDR’em pożegnaliśmy się z kim popadło i udaliśmy się na stację kolejową w Szymocicach. Jak się później okazało, ominęły nas dwa niedzielne crazy compoty. Pierwszym z nich była symulacja lotu plastikowym samolocikiem z gry River Raid, gdzie należało przelecieć pod mostkiem :). Drugim crazy compotem było… pranie w rzece! A dokładniej w strumyczku przepływającym przez ośrodek. Czwórka partyzantów (w dwóch parach) stanęła w szranki o to, kto lepiej wypierze legendarne skarpetki Voicera, których fetor powaliłby na ziemię nawet niedźwiedzia :). Starcie wygrał ponoć Bonzaj, który był dopingowany przez żonę Kingę :).
Party bez wątpienia mogę uznać za bardzo udane, przede wszystkim dlatego, że wyjątkowo nie mieliśmy żadnych poważniejszych problemów z przeprowadzeniem wszystkich kompotów (z czego każdy z nas-organizatorów był bardzo zadowolony :). Nie zawiodła także frekwencja, albowiem na Riverwashu pojawiło się ogółem kilkadziesiąt osób, w tym także kilka zaginionych w akcji twarzy :). Było to także pierwsze party, na którym nie czyniono jakiegokolwiek szeroko pojmowanego zła, zapewne ze względu na ekskluzywny charakter ośrodka, jak i dużej liczby wczasowiczów krążących wszędzie w tym samym czasie.
Na koniec, zamykając temat wspomnień z pierwszej edycji Riverwasha, chciałbym jedynie zacytować siebie samego z Realtime textu pisanego na party na Amidze :).
„Pozdrowienia dla RaV’a, który swego czasu sprzedał mi kartę graficzna, która wczoraj mi się zjarała 😛 Pozdrowienia tez dla człowieka meen Tomasza, który nie chciał przybyć ze mną prac w rzece tutaj ;] I reszta cieniaków, którzy woleli jechać na śluby ;] i reszta którym się nie chciało. No i pozdro dla big meena SilentRiota (ssijlonta;) jak nie będzie Symphony 2008 to mi się nie pokazuj w Szczecinie na uczelni ;)”.
Riverwash – Galeria zdjęć. Autorzy: Dreamweb, Gorzyga, MCR, MoVeR i Stefkos
Swoje wspomnienia z małym poślizgiem spisał:
V-12/Tropyx
Szczecin, 5.03.2010 r.