Długo planowana i oczekiwana moja podróż w Polskę wreszcie doczekała się realizacji. 12 sierpnia w poniedziałek wieczorem wybrałem się w 12-godzinną wyprawę pociągiem do Lublina. Sam początek podróży nie zapowiadał się zbytnio interesująco. Dosiadłem się w przedziale do pary młodych zakochanych, którzy wracali do domu z Kamienia Pomorskiego. Ja oczywiście z nudów słuchałem sobie walkmana i patrzałem przez okno na uciekający mi przed oczami krajobraz. Dosiadł się do nas również jeden gość, z którym jak się okazało potem, podróżowałem aż do samego Chełma, oraz jeden gość po dwudziestce w dresie z komóreczką.
Po kilkudziesięciu minutach podróży, kiedy już wydawało mi się, że nic ciekawego się nie wydarzy, na stacji w Stargardzie Szczecińskim usłyszałem wesołe komentarze jednego gościa z sąsiedniego przedziału do śpiącego na ławce żołnierzyka. Ponieważ texty te były wręcz rozwalające, postanowiłem przerwać moje słuchanie muzyki i wyjść na korytarz, by przyjrzeć się zaistniałej sytuacji. Oprócz dwójki współpasażerów z mojego przedziału, przy oknach znajdowało się również dwóch osobników po lewej stronie, po prawej natomiast trzech żołnierzyków w cywilu. A tym czasem biedny samotny żołnierzyk w mundurze spał i kiwał głową na ławce dworca głównego. Oj, było wesoło! Leciały texty w stylu „Żołnierzyku, dokąd jedziesz? Do Szczecina?”. Za chwilę zakręciło się dwóch miejscowych i od razu poleciały texty: „Panowie, gdzie można tutaj kupić tanie winko?”. Oboje, jakby zainteresowani tym pytaniem, zaczęli odpowiadać, że tu niedaleko, jeden natomiast chciał papierosa i przybić piątkę pytającemu. Następnymi ofiarami były dwie młode dziewczyny, czekające zapewne na pociąg do Szczecina. „Sikoreczki! Chodźcie do nas do wagonu!”. Nie dało się wszystkiego spamiętać, jednak gwarantuję, że było bardzo wesoło. Zebraliśmy się tak w 6 osób, w tym był jeden żołnierzyk w cywilu, który zdemaskował się w momencie, gdy próbowano obudzić tamtego śpiącego na dworcu. Kilka godzin podróży upłynęło na opowiadaniu różnych historyjek życiowych, kawałów itp. Za jakiś czas gość w dresie z mojego przedziału się ulotnił. Na kolejnych stacjach znowu było wesoło. Na jednej z nich zaczepialiśmy kolejne dwie sikoreczki, które były bardzo podirytowane. Wołaliśmy jedną, kiedy okazało się że ma na imię Maja, wszyscy zgodnie chórem zaśpiewaliśmy „Tę pszczółkę którą tu widzicie zowią Mają!”. Na innej stacji lider naszej grupki pytał się, czy to Warszawa :). Kiedy para zakochanych wysiadła, czwórka z nas została w moim przedziale, jeden pozostał natomiast w przedziale obok, gdyż jechał z dwoma rosjankami (!).
Po kolejnej dawce opowieści, grupka się rozproszyła, a ja zostałem z jednym gościem, który jak się okazało, również jechał tak samo jak ja do Chełma. A że mieliśmy luzy w przedziale, to mogliśmy się rozwalić każdy po swojej stronie. Resztę podróży spędziłem na słuchaniu muzyki i lekkim drzemaniu. Współpasażer po przebudzeniu wyglądał jakby nie spał z tydzień i rzeczywiście powiedział, że balował ostatnie dni i mało spał. Na stacji w Lublinie pożegnaliśmy naszych dwóch znajomych, i udaliśmy się na pociąg osobowy do Chełma. Po 12 godzinach pośpiesznym czekała nas jeszcze godzina osobowym. Znowu drzemanie i słuchanie Welle: Erdball, dopóki mi się bateria nie wyczerpała. I tak trzymała się dzielnie około 10 godzin. Wysiedliśmy w końcu w Chełmie, najpierw musiałem sprawdzać, czy nie muszę przypadkiem wysiadać w Chełmie-Miasto ale na szczęście nikogo tam nie było po mnie. Pożegnaliśmy się, a ja za chwilę ujrzałem Pawła, który pod ksywką Rea jest na scenie obecnie w grupach Tropyx i Draco. Oczywiście nie poznałem go na pierwszy strzał, gdyż nie pamiętałem jego twarzy ze starego zdjęcia. No, ale łatwo można było się domyślić, jak idzie ktoś do mnie i się uśmiecha i nie ma kilkudziesięciu lat 🙂 .
Po przywitaniu się czekaliśmy w poczekalni na PKS-a. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ja będąc bardzo zmęczony podróżą raczej nie miałem siły na dłuższą konwersację. Potem ponad półgodzinna podróż do Woli Uhruskiej, w drodze wsiadł jego tata i tak we trójkę dojechaliśmy do celu. Potem jeszcze kilkunastominutowa przechadzka do Bytynia i już byliśmy w domu, gdzie poznałem mamę Rei i potem mogłem rozłożyć swoje manatki. Zauważyłem, że Rea ma blaszaka, o czym mi nie powiedział przez telefon… Niedługo po tym rozłożyliśmy komodę i przeglądaliśmy najpierw mój stuff, a potem Rea pokazywał mi swoje efekty. Po południu zmęczony podróżą zasnąłem na 2 godziny. Następnego dnia również odpaliliśmy komodę i przeglądaliśmy różne rzeczy, bawiliśmy się też samplami przerzuconymi z peceta. Okazuje się, że dzięki rejestratorowi dźwięku w Windowzie, można konwercić sample bez użycia żadnego innego programu. Przyszedł też trzeci Paweł, a wieczorem wybraliśmy się na przechadzkę po wiosce :). Natknęliśmy się na Luizę, w której jak się okazało, trzeci Paweł jest zakochany i oboje zachowywali się dosyć dziwnie. Paweł robił sobie wiele nadziei, bo Luiza pozwalała mu się obejmować, jednocześnie sama jak gdyby nie wiedziała, co chce i tak nieświadomie raniła Pawła. Udaliśmy się na tzw. „Karierę” (nie wiem, czy dobrze zapamiętałem nazwę) – wieżę obserwacyjną z bardzo stromymi schodami, zbudowaną z drewna na łące tuż przy lasku.
W drodze powrotnej było bardzo wesoło, gdyż udawałem osobę podchmieloną, a potem śpiewałem różne piosenki. Wcześniej natomiast umyślnie wywołałem w wyobrażeniu Luizy, opowiadając o dewastacji miotaczem ognia, obraz własnej osoby jako lubiącej wszystko niszczyć :))). Oczywiście potem jej wytłumaczyłem, że to tylko takie testy. Oj, było bardzo wesoło dzięki moim textom. To było najdłuższe spotkanie, bo trwało do około czwartej nad ranem. Dużo czasu też spędziliśmy przed domem Luizy, obserwowałem zachowanie pozostałej trójki, co pozwoliło mi nabyć kolejnego doświadczenia odnośnie osobowości ludzkiej. Następne dni spędzaliśmy podobnie. Zawitał po południu Marek – (nazwany przez samego siebie podczas trzeciej sesji Radia Donkey Bobkiem, a zwany przeze mnie nieświadomie Wojtkiem) kuzyn Rei. Wieczorem z trzecim Pawłem wybraliśmy się znowu w nasze ulubione miejsce (wcześniej oczywiście zahaczając o Luizę), ale niestety ktoś tam się przypałętał i poszliśmy stamtąd w kierunku domu Marka. Trzeci Paweł dziwnie się zachowywał, postanowiłem więc porozmawiać z Luizą, gdyż znałem dokładnie takie zachowanie, jak również i jego przyczyny. Dziwiło mnie jednak tylko, dlaczego osoba w wieku 16-tu lat (mowa ofkoz o trzecim Pawle) popada w takie stany, jakie ja miewałem w wieku 18-19? Rozmawiałem więc z Luizą, wytłumaczyłem jej co nieco. W międzyczasie nasz trzeci Paweł po prostu znikł! Nie mogliśmy go znaleźć. Poszliśmy po Marka, Rea poszedł go zawołać, a ja znowu rozmawiałem z Luizą. Mimo, iż jest w moim wieku, nie wie jeszcze o pewnych sprawach, dopiero doświadczenie pozwoli zrozumieć jej niektóre błędy, jakie popełnia. Poszliśmy więc szukać Pawła, następnie strzeliliśmy sobie 2 zdjęcia w ciemnościach, a potem czekaliśmy na niego na skrzyżowaniu. Wkrótce się zjawił. Porozmawiał chwilę z Reą, a następnie wykonaliśmy sobie kolejne 2 wspólne fotki w ciemnościach. Potem zdecydowaliśmy się wrócić do Woli Uhruskiej. Usadowiliśmy się na terenie pobliskiej szkoły podstawowej, na którym również rozbiły swoje namioty dzieciaki z Chełma, rezydujące tutaj z tytułu półkolonii. Trzeci Paweł najpierw rzucał małymi kamyczkami w okna szkoły, potem poszedł obejrzeć długą linę zwisającą z drzewa. Rea poszedł za nim w obawie, żeby czegoś sobie nie zrobił. Przy okazji lekko pobrudził sobie swoje jasne dżinsy :). Sytuacja powoli zaczęła się stabilizować, a my obserwowaliśmy, jak to młode dziewczynki polowały na chłopaka i chciały go wrzucić do taczki. Jedna z nich non stop jeździła tą taczką. Oczywiście od razu nazwaliśmy ją „Driver”. Postanowiliśmy zaznajomić się z nimi, nawet zaofiarowaliśmy się, że mogą nas przewieźć taczką, jednak wiadomo, dziewczyny są słabe i Driver nie potrafił udźwignąć taczki ze mną :))). Trzeci Paweł potem już tak, jak dawniej, siedział na ławce obejmując Luizę, ja natomiast strzeliłem pamiątkową fotkę całej czwórce w momencie, gdy Rea szamotał się z Wojtkiem. Wróciliśmy potem do domu, a Marek nocował u nas.
W sobotę bodajże, w piątkę znowu gościliśmy na Karierze, tym razem ktoś zostawił po sobie nieugaszone ognisko i przy jego świetle spędziliśmy tradycyjnie kilka godzin. Ja najpierw z Markiem rozmawiałem o różnych problemach na piętrze wieży, potem zdecydowaliśmy się zejść na dół, by rozniecić ogień. Szukaliśmy suchego drzewa, wreszcie postanowiliśmy łamać świeże gałęzie. W jednej z takich akcji Marek poleciał wraz z gałęzią na plecy, następnie spadł do ponad metrowego dołka, ale na szczęście nic mu się nie stało. Dzięki nam ogień palił się w miarę regularnie i mogliśmy przy jego blasku rozmawiać sobie i żartować. Z początku było trochę niemrawo, na szczęście wszystko potem się rozkręciło i jak zwykle było wesoło. Luiza ponownie chciała, żebym śpiewał jakieś piosenki, no i bez tego by się oczywiście nie obyło.
Następnego dnia, dokładnie w niedzielę 18. sierpnia, podczas robienia czegoś przy pececie, Rea pochwalił się, że ma do niego mikrofon za 15 zł własności jego kuzyna Marka. I tak powstała idea założenia radia. Akurat w momencie, gdy zaczęliśmy nagrywać pierwszą sesję, pojawił się trzeci Paweł i tak powstała pierwsza sesja, notabene najdłuższa i najlepsza. Paweł przybrał sobie xywkę Dj Death & Peace, sam też chwalił się, że był Dj’em w pobliskiej dyskotece. Na wieczór umówiliśmy się na kolejny wypad na Karierę, który rozpoczął się dość dziwnie. Byliśmy umówieni z Pawłem, że do niego przyjdziemy, w drodze do niego zauważyłem, że ktoś przy płocie się chowa. Stwierdziłem to głośno, a w odpowiedzi usłyszałem text „niezręczna sytuacja” wypowiedziany przez, jak się okazało, gościa ze spuszczonymi gaciami srającego sobie bez żadnych zahamowań :). Po dotarciu do celu okazało się, że Pawła już w domu nie było. Informację tą przekazała nam jego siostra Ewa i wtedy też miałem okazję ją zobaczyć pierwszy raz. Przyznam, że od razu wpadła mi w oko. Skoro Pawła już nie było w chacie, wysnuliśmy hipotezę, iż oboje mogą być na Karierze i tam się udaliśmy. Na miejscu okazało się, że ich jeszcze tam nie ma, ale za chwilę do nas dołączyli. W zasadzie był to już nasz ostatni pobyt na Karierze. Rozpaliliśmy ognisko, tym razem Rea próbował pilnować ognia, niestety nie za bardzo mu to wychodziło. A ja sobie siedząc obok Luizy i patrząc na Pawła, który ją tradycyjnie obejmował, badałem jej reakcje na moje zachowanie :). Potem rozładowywałem atmosferę bawiąc się patykiem przy ognisku.
Następnego dnia po odespaniu kolejnej zarwanej nocy, nagraliśmy drugą sesję Radia Donkey. W tle można usłyszeć Marka, który przybył do nas z niezbyt ciekawą wieścią na temat jego niezdanego prawa jazdy. Następnie po nagranej sesji udaliśmy się wraz z Markiem do domu trzeciego Pawła. Ja miałem okazję podziwiać jego elektroniczny warsztat oraz sprzęt audio, jaki sam stworzył. Potem miałem również okazję poznać jego siostrę – Ewę, z którą zrobiłem sobie zdjęcie. Następnego dnia Rea zabrał mnie na dyskotekę, na której wynudziłem się jak mops. Powiedziałem mu później, że tylko dzięki mnie był na tej dyskotece i że więcej na nią nie pójdę. Najbardziej rozwaliło mnie to, że w całej wiosce wszyscy mają tą samą wersję Tatu „Nas Ne Dogoniat” zgraną wprost z telewizora i nawet w dyskotece ktoś nagrał ją na audio i emitował! Brat DJ-a Death & Peace puszczał również muzykę. Inny gościu, który również zabawiał młode kilkunastolatki swoją muzyką, pragnie mieć licencję DJ-a. Ale coś mu nie wychodziło zbytnio mixowanie kawałków i bawienie się poziomem głośności. Wyszliśmy o pierwszej w nocy. Rano dowiedziałem się, że jakiś gościu schodząc ze schodów, spadł i rozbił sobie głowę na własnej butelce, którą trzymał w ręku, upuścił i zbił. Stracił przytomność. Właściciel dyskoteki kazał wywlec go na chodnik. Dopiero ktoś z ulicy wezwał pogotowie.
Po jednym dniu bez nagrywania sesji Radia Donkey postanowiliśmy kontynuować naszą pracę i tak oto nagraliśmy w środę trzecią sesję, najkrótszą ze wszystkich (z przyczyn osobistych) i do tej pory ostatnią. Tego dnia reprezentacja Polski grała w Szczecinie sparing, a ja koniecznie chciałem odwiedzić trzeciego Pawła, by poznać lepiej Ewę. Ona sama również chciała wykonać ze mną drugie zdjęcie, gdyż jak twierdziła, do tego pierwszego nie była dobrze przygotowana. Rea był w tym czasie na korepetycjach z matmy, a ja w międzyczasie rozmawiałem z Ewą, poznając się nawzajem. Marek kręcił się z pokoju do pokoju, a Dj Death & Peace zapewne coś lutował. Po jakimś czasie przybył z korków Rea, zastając mnie przytulającego się do Ewy i trzymającego ją za rękę. No na pewno był zaskoczony tym faktem, potem jednak wraz z trzecim Pawłem znalazł sobie z tego tytułu powód do drwiny i ironii. Mimo tego to były moje najcudowniejsze chwile spędzone tam w Bytyniu. Oglądałem mecz, co chwilę spoglądając bokiem na Ewę i widziałem również jej wzrok padający na moje oblicze i jej niewinny uśmiech. W taki oto sposób znalazłem na chwilę jedną z niewielu rzeczy, które przynoszą mi prawdziwe szczęście na tym świecie.
Nadszedł wreszcie czas pożegnania, odchodziłem z nadzieją, iż Ewa dotrzyma danej mi obietnicy. Następnego dnia miałem rano wyjeżdżać, ale mój wyjazd przesunął się na wieczór. Pomogłem tacie Rei nosić cegły oraz załadowałem pół wozu piachu, albowiem w domu Rei akurat rozpoczął się remont ganku. Skorzystałem potem z tego, iż miałem jeszcze trochę wolnego czasu i odwiedziłem wspólnie z Reą jeszcze raz trzeciego Pawła. Zachowanie Ewy było całkiem inne, niż poprzedniego dnia. Oczywiście jak najbardziej niczego sobie nie obiecywałem, ale zdziwiła mnie lekko stwierdzeniem, żebym tamtego, co było wczoraj, nie brał sobie do serca i że ona jest jeszcze za młoda, by mieć chłopaka, a ja jestem za stary (różnica pięciu lat). Przyjąłem tą wiadomość ze spokojem, jednocześnie stwierdzając, żeby dotrzymała obietnicy jaką mi dała (miała do mnie napisać list). Potem nadszedł czas pożegnania i wyjazdu. Troszkę przez to straciłem humor, bo zdążyłem przyzwyczaić się do klimatu i ludzi. Rea też posmutniał. Ale odwiózł mnie PKS-em do Chełma, tam się pożegnaliśmy, a ja czekałem sobie na pociąg do Lublina. W drodze słuchałem sobie sesji Radia Donkey, uśmiechając się co chwilę, a przede mną siedział jakiś biznesmen, bo co chwilę dzwoniła mu komórka. W Lublinie miałem oczywiście przesiadkę na pośpiech do Katowic. Wsiadłem do ostatniego wagonu do przedziału, gdzie siedział jeden starszy człowiek. Za niedługi czas dosiadł się na chwilę lekko podchmielony osobnik, szukając odpowiedzi na pytanie – dokąd jedzie ten pociąg? Kiedy wreszcie dowiedział się, że do Katowic, zmartwił się stwierdzając, że chciał dojechać do Warszawy, a tu ma dwie żony i ucieka od nich :). Potem jeszcze pytał się o papierosa, a potem pożegnał się przybijając piątkę. Później widziałem go jeszcze raz na korytarzu już z papierosem, dalej już nie – pewnie wysiadł gdzieś tak, jak mu poradziłem. Za jakiś czas dosiadła się do przedziału czteroosobowa rodzinka, wszyscy zgodnie zdjęli buty i rozładowali się, jak tylko mogli. Mnie to bynajmniej nie przeszkadzało, nawet jak dziewczynka wyciągnęła nogi na moje kolana. Ale akurat było to w momencie mojego wysiadania w Katowicach, więc owa dziewczynka mogła potem swobodnie rozłożyć się na pozostałej części siedzenia.
Ponieważ było dopiero po czwartej nad ranem, zmuszony byłem czekać, więc najpierw posiedziałem trochę na przystanku. Potem zauważyłem, że poczekalnia dla PKS-ów od piątej jest otwarta, więc tam poszedłem posiedzieć i posłuchać muzyki oraz nagrań naszego Radia Donkey. Trochę nawet przysypiałem. Po siódmej poszedłem na linię prywatną „D”, by dojechać do Sosnowca. Trafiłem na miejsce z małą pomocą starszego pana, który na pytanie „Gdzie jest ulica Goszczyńskiego?” odpowiedział „Akurat idę w tamtą stronę”. I tak trafiłem do mieszkania Ramosa/Samar. Otworzył mi drzwi zaspany stwierdzając, że go obudziłem. Po śniadaniu i prezentacji warezu wybraliśmy się odwiedzić kilku nieaktywnych już scenerów.
Najpierw zawitaliśmy do Glovera, u którego akurat odbywa się remont. Bałagan niemiłosierny. Glover prezentował nam swój player do odtwarzania SID-ów pod Amigą. Dobra robota, jednak i tak wolałbym słuchać zaków na oryginalnej komodzie. Zajrzałem też do wnętrza komody Glovera będąc ciekawym, co on tam ma za przełączniki. Gloverowi nie chce się już bawić komodą. Szkoda wielka, no ale trudno – nie można mieć wpływu na decyzje ludzkie. Oczywiście tradycyjna sesja zdjęciowa, dyskusje na temat jak zrobić equalizer itp. oraz pożegnanie.
Następną osobą, jaką odwiedziliśmy, był Wodnik. Kolejny scener zajmujący się obecnie Amigą. Zaprezentował mi jedno demko Oxyronu. Jego komoda spoczywa sobie na szczycie szafy. Pewnie i on nie będzie miał ochoty na jej odpalenie… Będąc bardzo zmęczony prawie u niego zasnąłem, ale na szczęście jakoś się powstrzymałem. Następnie umówiona wizyta u Sebaloza! Z nim miałem już przyjemność dwa razy się widzieć, raz na party Satellite 2000 u mnie w Szczecinie, a drugi raz niedawno na Symphony party w Tucznie. Zdziwił mnie swoim pytaniem (niczym Provee na party w Tucznie) jak tam Agnieszka, ale otrzymał odpowiedź „Bez zmian od grudnia 2001”.
Następnego dnia, a była to sobota 17 sierpnia, pojechaliśmy znowu do Katowic, gdzie byliśmy ustawieni z Sebalozem, na szczęście jakoś się znaleźliśmy i we trójkę udaliśmy się do kolejnego ex. scenera – Moog’a/Agony. W czasie wędrówki zatrzymaliśmy się przy fontannie, przy której Sebaloz wpadł na pomysł by wrzucić weń Ramosa, jednak nie znalazł żadnej osoby, która mogłaby mu w tym pomóc :). Następnie w końcowej fazie naszego dreptania Sebaloz chował się po krzakach, w końcu chciał schować się w cieniu Ramosa! Gdy dotarliśmy pod blok Mooga, zauważyliśmy na ławce kilka dziewczynek, które od razu zgodnie nazwaliśmy jego koleżankami :))). Moog zajmuje się teraz profesjonalnie tworzeniem muzyki na PC dla zachodnich DJ-ów z przeznaczeniem na wyprodukowanie jej na vinylach.
Po tej wizycie jak i po zjedzeniu pysznego deseru zaserwowanego nam przez mamę Mooga, wróciliśmy we trójkę do Sebaloza. Potem dotarliśmy do domu Ramosa, gdzie Mariusz próbował odpalić swój drugi dysk twardy, niestety padł i stracił wszystko, co na nim miał. Drugi dysk twardy w przeciągu kilku dni! I tak pozostało nam tylko skoczyć do kafei pościągać trochę nowych warezów. W drodze do niej jakieś miejskie młode dziewczyny stwierdziły, że mam fajną koszulkę :))). Siedzieliśmy dwie godziny na jednym kompie, mając tylko dwie dyskietki, które wypełniliśmy po brzegi. Śmiałem się z czternastki, która siedziała obok na Czacie, inna dziewczyna napierała na klawiaturze dwoma palcami :))). Po wyjściu z kafei w drodze do domu dogoniła nas babka pytając się, czy my siedzieliśmy na Trójce, bo ma wpisany otwarty czas od osiemnastej. My stwierdziliśmy, że zapłaciliśmy za 2 godziny i tyle siedzieliśmy :).
Następnego dnia puszczałem Ramosowi sesje Radia Donkey, następnie poszliśmy odwiedzić Phobosa, lecz niestety nie zastaliśmy go w domu. Mieliśmy też odwiedzić jedną koleżankę Ramosa, niestety jej również nie było w domu (dobrze, że Mariusz zadzwonił do jej domu, bo kolejnej kilkukilometrowej podróży z kapcia bym nie wytrzymał). Pozostało nam tylko spróbować odpalić jego peceta w trybie dosowym i poprzerzucać nowy warez na dyski 5’25. Zachwycaliśmy się nowym demem Crestu, przejrzeliśmy inne dema oraz poczytaliśmy Vandalisma. Ramos przeprowadził ze mną wywiad, jak i mianował mnie redaktorem naczelnym Enhiridiona. W poniedziałek chcieliśmy jeszcze skomponować na spółę zaka, ale nam się to nie udało.
Po południu pożegnaliśmy się, a ja wyruszyłem w podróż do Sączowa, by odwiedzić jednego z moich kontaktów – Kilera /ex. Lasser. Dotarłem tam z małymi problemami (wysiadłem dwa przystanki za wcześnie) i dowiedziałem się, że jego Amiga jest obecnie w stanie spoczynku, gdyż padła przejściówka do podłączenia twardego i CD-Romu. Pogadaliśmy trochę, bo już był wieczór, potem na drugi dzień poznałem niezwykle uroczą Alinę, jego kuzynkę z parteru. Poczytałem sobie serwis WP prezentowany przez Cyfrę+ (Grzesiek ma takie cacko w chacie), zażyczyłem sobie mieć zdjęcie zarówno z Kilerem, jak i Aliną (oby tylko dobrze wyszło!) no i pograłem trochę na Amidze brata Tomka we Flippera, oraz Wormsy. Alina zabrała mi jedną kasetę zespołu RMB, potem wymieniliśmy się adresami.
Po południu wybrałem się do Jastrzębia Zdroju i po czterech godzinach byłem już na miejscu. Tam była już moja mama, która dzień wcześniej przyjechała do mojej babci. Następnego dnia razem wybraliśmy się na cmentarz centralny zapalić znicz na grobie mojego wujka, następnie do Szerokiej na cmentarz, gdzie leży śp. moja ciocia, a siostra mojej mamy. Potem wizyta u wujka i kuzynostwa (kolejny Paweł). Mama przebywała z wujkiem, a ja kręciłem się po placu i po domu spoglądając od czasu do czasu z utęsknieniem na dom położony kilkadziesiąt metrów niżej. Zadecydowałem, że zostanę tutaj 2 dni. Zadzwoniłem też do Żor do Arrowa i ustawiłem się na spotkanie. Odwieźliśmy moją mamę do Babci, akurat zadzwonił tata z domu stwierdzając, że musi iść do szpitala. Mama się rozpłakała. Ja wróciłem z kuzynkami do Szerokiej.
Następnego dnia po przebudzeniu, śniadaniu i posłuchaniu Running Wild, poszedłem zobaczyć, co porabia mój kuzyn Paweł. Okazało się, że cała znajoma paczka wraz z ukochaną Kasią grała w karty. Dosiadłem się i brałem czynny udział w grze. Przy okazji znowu patrzałem, jak mój kuzyn wałki wciska, ale na szczęście nad wszystkim starał się panować Adaś. Ja przy okazji wyrwałem Łukaszowi jabłko i je skonsumowałem :). Gra toczyła się nadal, gdy nagle usłyszałem pytanie „Masz 60 gr?”. Po chwili ciszy ja odpowiedziałem, że mam nawet nie wiedząc, kim jest pytający. Kasia na chwilę wstała i po chwili wróciła mówiąc, żebym poszedł tam do Mireli. Po czterech latach miałem przyjemność spotkać się z siostrą Kasi – Mirelą, co mnie bardzo ucieszyło. Przywitaliśmy się objęciem, a że ona akurat szła na autobus i brakowało jej na bilet, pożyczyłem jej kasę i odprowadziłem na przystanek. W drodze sobie przypomniałem, że mam zapas biletów i dałem jej jeden. Umówiliśmy się na jutrzejszy dzień na dziesiątą rano, że sobie pogadamy i strzelimy fotkę. Po pożegnaniu poszedłem kupić napój grapefruitowy i wróciłem do naszej paczki grającej non stop w karty (notabene swoimi wymyślonymi zasadami). Łukasz jak zwykle był wesoły, a Kasia tak samo się zachowywała od dwóch już lat – unikała mojego spojrzenia, ogólnie unikała mojej osoby. Chciałem zrobić jej zdjęcie, no ale niestety mi się nie udało… Zasłaniała się kartami, a potem się ulotniła. Poszła potem do koleżanki i nie chciała wyjść. Oczywiście całą winą za ten stan rzeczy obarczył mnie mój kuzyn i wręcz z agresją zaczął się do mnie odnosić. Nawet uderzył mnie kijem, od czego mam pamiątkę do dziś. Znowu poczułem się niechciany tutaj, takie uczucie chyba zawsze mi tu towarzyszyło. No ale nie przejąłem się tym, tylko poszedłem do domu.
Oglądając ciąg meczów polskich zespołów w pucharze UEFA, słuchałem jednocześnie muzyki, a potem konwersowałem z moimi kuzynkami. Po dwóch obejrzanych meczach dowiedziałem się, że dzieciaki palą ognisko obok domu Adasia. Polazłem tam i zauważyłem, że część osób nie jest z tej ulicy. Ci już wiedzieli o moim istnieniu i dociekali, czy na prawdę mam 20 lat. Najstarszy z nich miał 16, młodszy o rok stwierdził, że ja zamiast tu, to powinienem siedzieć z nim na piwie, co skomentowałem ciszą. Potem jeszcze chcieli zobaczyć mój dowód osobisty, bo jakoś zamiast dwudziestu lat dawali mi góra 16. Było też wesoło, bo co chwilę coś się działo. A to ktoś komuś krzesło zabrał, a to ktoś zaliczył szlifa. Potem okazało się, że te dzieciaki z innej ulicy mają w namiocie wino. Była też nasza paczka: Adaś, który próbował upiec kiełbaski i jedną zgubił, mój kuzyn, który jak się dowiedziałem od Łukasza, nie chciał mnie zawołać na ognisko, bo stwierdził, że ja jestem dziwny, oczywiście wesoły Łukasz no i 3 dziewczyny. Dwie z nich znałem, a jedną z nich była oczywiście Kasia, z której potem nie spuszczałem wzroku. Usadowiłem się potem na krześle obok namiotu i patrzyłem, co robi cała zgraja. Łukasz się dosiadł i dziwił się moją postawą. Pytam się go „Zgadnij ile lat ją znam”.On odpowiedział: „Ze dwa lata”. A ja: „4,5… Nie zrozumiesz mnie nigdy”. Potem jeszcze uzgodniliśmy, że jesteśmy kumplami i że Łukasz nie będzie robił już nic przeciwko mnie. Zła banda chłopaków próbowała częstować winem dziewczyny, ale te jakoś się nie skusiły (i dobrze). Łukasz wpadł na pomysł, że się schowa, co odniosło natychmiastowy skutek, część osób zaczęła go szukać :). Ja obserwowałem Kasię, wreszcie postanowiłem wrócić do domu.
Spałem tym razem w kuchni i nie mogłem zasnąć do trzeciej nad ranem. Nad uchem brzęczał mi komar, a całe ręce aż do ramion miałem pogryzione, jak się potem okazało przez pchłę! Był to pewnie pasożyt przesiadujący na grzbiecie kota mojego kuzyna, który to władował mi się na łóżko. Rano po śniadaniu i po pożegnaniu z wujkiem wyszedłem o dziesiątej z plecakiem na spotkanie z Mirelą. Niestety, dowiedziałem się od jej babci, że na dziesiątą poszła do lekarza… Przypadek? Nie sądzę, żeby to było celowe, no ale mnie już by nic nie zdziwiło. Przykro mi się zrobiło, że nie mogłem się z Mirelą zobaczyć, poszedłem więc na przystanek, by dojechać do Żor. Zawitałem wkrótce do domu Arrowa/Draco i zauważyłem, że on również ma nowego peceta. Jak się okazało, kupił go 3 dni temu i non stop siedzi przy nim. Pograliśmy sobie trochę, wprawiałem go w zadziwienie moją grą w Fifę 2002 (a miałem kilkumiesięczną przerwę) oraz w Unreal Tournament, gdzie grając pierwszy raz w tą grę wygrałem konfrontację z czterema bodajże botami. Poznałem też Paulinę – siostrę Damiana, która tak, jak ja, słucha muzyki Punkowej, jednak tej trochę słabszej.
Za jakiś czas odwiedził nas Plama. Gościu niezwykle wyjątkowy, uwielbiający się wyróżniać nie tylko przez to, że ma naturalny kosmyk białych włosów na głowie, ale ogólnie ubiorem itp. Tak jak i ja, nienawidzi schematów i dlatego tak postępuje. No i mamy podobne upodobania muzyczne i jesteśmy przeciwnikami New Metalu. Odwiedziłem potem jego mieszkanie, przesłuchałem jego kasety i spisałem listę zamówienia. Potem wróciliśmy do Arrowa i Damian chciał uruchomić komodę Mini Cata, ale niestety nie miał sprawnego zasilacza. Paulina zrobiła nam pamiątkowe zdjęcie: po lewej stronie Arrow ze swoim starym pluszowym miśkiem, ja po środku z gitarą elektryczną, a po prawej stronie bez niczego Plama :). Ten ostatni niebawem się pożegnał, a ja potem z Arrowem graliśmy w Fifę na zmianę. I jeszcze do trzeciej w nocy rozmawialiśmy o dziewczynach, by nad ranem po przebudzeniu się dowiedzieć się, że z tego tytułu zarówno siostra, jak i mama, nie mogły spać :). Potem wyszliśmy do sklepu i do banku, gdzie biurokracja dała mi się we znaki i czekałem chyba z godzinę, jak Damian zakładał nowe konto bankowe.
Po południu wróciłem do Jastrzębia. Za chwilę potem wpadła cała zgraja – kuzynki Kasia i Joasia wraz ze swoim chłopakiem, oraz kuzyn Marcin. Pogadaliśmy trochę i pożegnaliśmy się. Po dwóch godzinach wybrałem się z mamą w podróż powrotną do domu. Zaprezentowałem też jej kawałek pierwszej sesji Radia Donkey. Byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy okazało się, że w ostatnim wagonie były luzy i mieliśmy do dyspozycji przez prawie całą podróż przedział wolny dla siebie. Potem jeszcze kilkunastominutowa podróż do Wielgowa miejskim autobusem i tak minęły prawie 3 tygodnie mojego podróżowania po Polsce. Pozostała masa wspomnień, niewywołane jeszcze zdjęcia, oraz być może przybędzie mi kilka kontaktów listownych… Podróżując tak uświadomiłem sobie, że takie wycieczki sprawiają mi wiele radości i przyjemności. I tego wam życzę, żebyście mogli podróżować i czerpać z tego wiele dobrego. To jest o wiele lepsze, niż codzienne monotonne życie.
Podziękowania dla:
– Pawła „Rei” oraz jego rodziców za gościnę i za to, że 4 razy zasypiał mi, jak rozmawiałem z nim w nocy, za pomoc w realizacji projektu Radia Donkey oraz za poznanie mnie ze swoją paczką i umożliwienie mi poznania Ewy
– Mariusza „Ramosa” oraz jego rodziców za gościnę, wywiad oraz pomoc w robieniu zdjęć
– Grześka „Kilera” jak i jego rodziców za gościnę oraz poznanie mnie z Aliną 🙂
– Całej rodziny w Szerokiej za wszystko
– Damiana „Arrowa” oraz jego rodziców za gościnę oraz użyczenie gitary elektrycznej do pamiątkowego zdjęcia :)))
– Wszystkich, którym chciało się to przeczytać
Serdeczne pozdrowienia dla: Rei i jego rodziców, DJ-a Death & Peace oraz jego siostry Ewy i brata wraz z jego dziewczyną, Marka vel. Bobek vel. Wojtek, kumpla tzw. „z ulicy”, Luizy i jej siostry Anity, gościa który srał niedaleko domu trzeciego Pawła stwierdzając „niezręczna sytuacja”, gościa na rowerze, którego goniłem podczas jednego z powrotów z „Kariery”, gościa, który miał dwie żony i uciekał od nich do Warszawy :), Ramosa i jego rodziców, Glovera, Wodnika, Sebaloza, Mooga, znajomego prawnika Ramosa, Phobosa, którego nie odwiedziliśmy, koleżanki Ramosa, której nie odwiedziliśmy (oj żałuję bardzo), nieznajomego kilkunastolatka z uroczą siostrą, który przymierzał się do kupna peceta w sklepie, w którym Ramos reklamował swój pierwszy dysk twardy, kierowcę autobusu „D”, który powiedział mi, gdzie wysiąść, dziadka, który pokazał mi, gdzie mam iść :), Kilera i jego rodziców i brata Tomka, uroczą Alinę, swoją babcię oraz wujka i czwórkę kuzynostwa w Szerokiej, Adasia oraz Łukasza, Kubę, którego widziałem tylko przez chwilę, a który pamiętał, że jestem Chikoritą, Mateusza, którego tym razem nie udało mi się spotkać, eeech eeech eeech, Mirelę, Arrowa i jego rodziców i siostrę Paulinę i jej krówki i miśka, gitarę Arrowa, Plamę i jego babcię i wszystkich, których spotkałem podczas swojej podróży! Dziękuję wam za wszystko.
Jeżeli ktokolwiek z czytelników jest zainteresowany posiadaniem wszystkich sesji Radia Donkey (163,5 MB) zanim zostaną one opublikowane, niech po prostu skontaktuje się ze mną.
Wybaczcie mi chaotyczność oraz nieścisłości w texcie, nie da się wszystkiego dobrze spamiętać… Ale obiecuję, że kolejne raporty będą dokładniejsze!
Paweł R.
Murdock/Tropyx/Draco/Nostalgia/Cascade 05-07.09.2002 r.
Rok 2002 należał w moim życiu do niezwykle bogatych, jeżeli chodzi o podróże i meetingi z ludźmi ze sceny komputerowej. W lutym odbyłem wycieczkę na Śląsk, a w wakacje zaplanowałem bardzo długą podróż po Polsce. Podczas pobytu w Bytyniu, Paweł zapytał mnie, w jakim celu wykonuję zdjęcia. Odparłem wówczas, że w dwojakim: na pamiątkę i na potrzeby umieszczenia ich w przyszłości w Internecie (jak widać, dopiero po sześciu latach mogłem spełnić swoją obietnicę). Z kolei sesje Radia Donkey, o których wspominam w reportażu, nigdy nie były oficjalnie opublikowane. Wersję elektroniczną w formacie mp3 otrzymało zaledwie kilka osób, natomiast oryginalne kasety-matki stoją nadal na mojej półce.
Przed podróżą zaopatrzyłem się w aparat fotograficzny kolegi Piotrka z klasy z Technikum (Orła vel. Maniaka). Niestety, część zdjęć została wykonana bez lampy, stąd ich marna jakość. Oryginalne fotki rozdałem wśród osób, które się na nich znajdują, a z kolei w reportażu umieściłem skany odbitek, pachnących ku mojemu rozczarowaniu tzw. „pixelozą” (nie polecam korzystania z usług fotograficznych w Rossmanie). Po latach zdecydowałem się oddać kliszę do jej ponownego wywołania, dzięki czemu mogłem obejrzeć zdjęcia, które wcześniej nie ujrzały światła dziennego.
Relację ukończyłem 7 września 2002 r. (rozpoczynając jej pisanie 2 dni wcześniej) i ukazała się ona 13 marca 2003 r. w magazynie dyskowym Inverse #11/Oxygen64 w dziale Scena. Oryginalną treść poddałem licznej korekcie interpunkcyjnej i dodatkowo ją rozszerzyłem o garść pominiętych faktów.