sobota , 23 listopad 2024

O muzyce, którą słucham

Muzyka, to jeden z dwóch podstawowych (obok komody) atrybutów mojej osoby. Jest to rzecz, bez której moje życie przypominałoby oczekiwanie na koniec. Już wiele lat temu stałem się niewolnikiem muzyki, nie potrafię bez niej żyć. Różnorodność typów muzyki pozwala mi na dokonywanie trafnego wyboru odpowiedniego utworu np. do aktualnego nastroju. Ukierunkowuje to również moje chęci, często pobudzone przez wspomnienia lub zwyczajne usłyszenie jakiejś piosenki. Jestem również osobą delektującą się wieloma rodzajami muzyki, które chciałbym w niniejszym artykule Wam przedstawić.

W pierwszej kolejności opowiem w skrócie o pewnym rodzaju muzyki, który towarzyszy mi od czwartego (!) roku życia. Jest nim Punk. Oczywiście proszę w tym momencie nie uruchamiać swojego stereotypowego myślenia i nie przypisywać mi wszystkich cech charakteryzujących typowego panka, bo słuchać muzyki, a być punkiem, to są dwie odmienne rzeczy. Tak więc swoją przygodę z tym rodzajem muzyki rozpocząłem dość przypadkowo, oraz nieświadomie. Po zakupie przez rodziców kolejnego vinyla, tym razem zespołu Siekiera o tytule „Nowa Aleksandria”, spędzałem wiele czasu przy gramofonie, co więcej ucząc się tekstów piosenek na pamięć! Zespół ten (notabene nie istniejący zbyt długo) nie tworzył specyficznego punka, poprzez dodanie instrumentów klawiszowych uzyskał w każdym swoim utworze jedyny i niepowtarzalny klimat. Klimat, jakiego się nie zapomina. Do dziś Siekiera została moim ulubionym punkowym zespołem i wątpię, żeby to się zmieniło. W kolejnych latach swojego życia sięgnąłem też po jedyny singiel tego zespołu, a następnie po płytę „Jak Punk To Punk” i dzięki niej poznałem główne zaplecze sceny punkowej lat 80.. Właściwie to jak można zdefiniować akurat ten rodzaj muzyki – muzyki Punk? Nie można na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Generalnie większość kapel punkowych, czy to nowych, czy to starych, po prostu gra swoje. Z reguły jest to szybka, ostra muzyka, tworzona na gitarach, teksty albo zawierają typowe anarchistyczne przesłania, lub są po prostu mało interesujące. Część zespołów punkowych swoje teksty opiera na ponadczasowej prawdzie naszego otoczenia, przez co ich twórczość jest tym bardziej interesująca, w porównaniu np. z bojzbandami, śpiewającymi tylko i wyłącznie o miłości. Generalnie muzyka punkowa dzięki temu, że posiada swój niepowtarzalny styl, jest również łatwa do rozpoznania. Człowiek osłuchany z kilkoma albumami nie będzie miał problemów z rozszyfrowaniem typu muzyki, sięgając po nieznane wydawnictwo. Jest to również jeden z tych rodzajów muzyki, który za specjalnie nie ewoluował w inne odłamy (jak chociażby metal). Oczywiście odłamy subkultur zaczęły stosować nowe nazewnictwa (np. oi!punk), wprowadzać elementy innej muzyki, jednak prawdziwy polski punk nieprzerwanie od ponad 20 lat nie zmienił swojego stylu i do tej pory cieszy się powodzeniem wśród ludzi, którym muzyka kojarzy się nie z demolką na koncercie, tylko z obrazem naszej rzeczywistości. Wystarczyłoby chociażby przyjrzeć się twórczości najpopularniejszego zespołu z tej dziedziny – Dezertera, by szybko zauważyć, że ogromna większość ich tekstów jest inspirowana czystą prawdą. Na albumie „Ile Procent Duszy?” w jednej z piosenek pojawia się motyw przewodni „najprościej jest nie myśleć”. Przecież to jest banalne, jednak ilu z nas – szarych ludzi jest tego świadom? Będąc już przy temacie muzyki punkowej chciałbym jeszcze dodać, że moja przygoda z tym rodzajem muzyki kontynuowana była również przy obecności świetnej płyty KSU (ze słynnym utworem Jabol Pank), która jako jedna z nielicznych tego typu produkcji jest znakomita. W latach 90. wpadła mi w rękę pierwsza kaseta zespołu Armia. Poznałem ich styl, znany mi zaledwie z dwóch piosenek. Potem dowiedziałem się, że ten zespół z czasem się spedalił i przeszedł na rock chrześcijański. I rzeczywiście, kiedy w 1997 roku miałem okazję przesłuchać ich płytę o tytule „Duch” moje wnętrze przepełniło się rozczarowaniem. Słychać mocne brzmienie, podchodzące pod punka ale to już nie to samo. Ponadto texty przepełnione zakłamaną wiarą w coś, co nie istnieje, skutecznie potrafią zdegustować prawdziwego fana punkowej muzyki. W międzyczasie miałem jeszcze okazję posłuchać jednej z kaset zespołu Psy Wojny z Jastrzębia Zdroju, potem jedynej kasety wydanej przez TZN Xenna i w momencie, kiedy nastąpił przeklęty rok 2001, po 3. stycznia tonąc w ciemnościach swojego pokoju i pochłaniającej mnie depresji, sięgnąłem po jedyne lekarstwo – muzykę. Moja pasja do muzyki punkowej się bardzo rozwinęła. Po kilku dniach zakupiłem pierwszą kasetę zespołu Karcer, a zaraz potem kolejną – Rejestracji, na której refren pierwszej piosenki („Śmierć to wolność śmierć to ucieczka wtedy wreszcie odpoczniesz”) był wielokrotnie w tamtym okresie przeze mnie powtarzany, oraz odzwierciedlał akuratnie mój aktualny stan. W domu miałem pierwszy polski album Dezertera na vinylu (!) i do niego też się przekonałem. Wkrótce swoją pasję do punka zacząłem rozszerzać o kolejne cięższe rodzaje muzyki, o których wspomnę niebawem.

W sumie nic więcej nie miałbym do dodania o punku. Jest to po prostu jeden z wielu rodzajów muzyki, jaki będzie towarzyszył mi do końca mojej egzystencji.

Urodziłem się na początku lat 80. i na takowej muzyce byłem wychowywany. Ponieważ jako kilkulatek nie miałem jeszcze świadomości, by kolekcjonować czyjeś nagrania, skupiałem się na tym, co albo leciało w radiu, albo co rodzice słuchali na gramofonie. Dzięki temu moja pasja do muzyki lat 80., której swój właściwy początek datuję na koniec 1996 roku, nieprzerwanie towarzyszy mi już tyle lat, wypełniając wiele godzin mojego życia. Wcześniej, bo już na początku lat 90. maniakalnie słuchałem Sandry. Nie da się wyrazić słowami ówczesnego klimatu. Kilka lat zaledwie na karku, inna niż obecnie rzeczywistość oraz to niepowtarzalne brzmienie muzyki syntezatorowej. Potem (zapewne wraz ze zgubieniem taśmy) gdzieś to prysło, dopiero w grudniu 96 roku zainteresowałem się grupą Depeche Mode. Zacząłem od ich wielkiego hitu „Enjoy The Silence”, nagrywając sobie ich teledysk. Potem dzięki uprzejmości kolegi mogłem delektować się ich wszystkimi albumami. Zacząłem się również interesować innymi zespołami używającymi syntezatory w latach 80.. Na dźwięk tego typu muzyki w radiu, czy w telewizji, dreszcz przechodził mi po plecach, smuciłem się widząc reklamy kilkupłytowych wydawnictw muzyki tamtego okresu i nie mając ich w swoim domu. W roku 1999 przypomniałem sobie o Sandrze, dość przypadkowo, gdyż w ręce wpadły mi jej dwie kasetki. To był fanatyzm. Ściąganie z Internetu jej zdjęć, kompletowanie dyskografii, w tym część na vinylu, szukanie plakatów…Wszystko ucichło po przykrych dla mnie wydarzeniach z lata 2000 roku, kolejna fascynacja muzyką nastąpiła pół roku później z wiadomego powodu… Jednak to już nie była Sandra. Generalnie fascynuje mnie muzyka lat 80. tworzona na syntezatorach. W poszukiwaniach takiej muzyki nawet natknąłem się na polską grupę Kombi (która notabene używała komody do tworzenia własnej muzyki!), która bardzo przypadła mi do gustu. Zafascynowałem się twórczością J.M. Jarre’a, słuchając Zoolooka przechodzą mnie dreszcze, tak kopie muzyka elektroniczna. Lata 80. to twórczość pełna melodii, pełna piękna. Słuchając jej można wybrać się w daleką podróż, również po krainie wspomnień. I nie tylko słuchając wciąż oklepanych hitów puszczanych w radiach, sięgając również po te mniej znane, nieodkryte jeszcze lądy (polecam chociażby twórczość zespołów Soft Cell, Kraftwerk, albo samego Michaela Cretu).

W latach 90. niewiele zespołów grających w podobnym stylu na zawsze utkwiło mi w pamięci. Niezapomniany klimat zawiera w sobie debiutancki album zespołu Ace Of Base „Happy Nation” przy którego dźwiękach grałem często w Boulder Dasha, przez co słysząc teraz piosenki z tego longplaya czuję ten klimat gierzenia Rockfordem. Kolejny zespół na prawdę godny polecenia to 2 Unlimited. Cała twórczość do wydania ostatniego singla „Spread Your Love” jest cudowna. Bo króluje w niej melodia… Moim pierwszym świadomym idolem był i jest do dziś Dr. Alban. Szanuję go również za to, że jego twórczość przepełniona jest właśnie bogatą melodią czyli czymś, bez czego prawdziwa muzyka nie może się obejść…Warto jeszcze wspomnieć o takich zespołach, jak Twenty 4 Seven lub 2 Brothers on 4th Floor i tutaj w zasadzie kończy się opowieść o magicznej krainie muzyki syntezatorowej… Czy na pewno? Jesienią 2000 roku usłyszałem pierwszy raz utwory zespołu Welle: Erdball. Już na pierwsze dźwięki oszalałem z zachwytu jednocześnie niedowierzając, że taką jeszcze muzykę tworzą ludzie w dzisiejszych czasach. Po skompletowaniu wszystkich utworów pozostałem wiernym fanem delektując się za każdym razem chociażby takimi utworami, jak „Gib Me Meine Gefuhl Zuruck”… Kapela godna polecenia każdemu, który kocha muzykę elektroniczną i któremu nie jest istotne, w jakim języku śpiewa solista. Welle: Erdball wciąż udowadnia, że w dzisiejszych czasach przy użyciu syntezatorów oraz dźwięków z C64 można zrobić 100% lepszą muzykę od zwykłego techno.

Przejdźmy teraz do charakterystyki kolejnego rodzaju muzyki, jakim jest stary dobry Rave. W zasadzie początki tego rodzaju muzyki przypisuje się na rok 1995, wtedy to bowiem rynek zalewają pierwsze poważne płyty z tymże rodzajem muzyki. Dobrze radzi sobie wówczas pionier Rave’u – Scooter, którego debiutancki album „…And The Beat Goes On!” to jeden z najlepszych albumów zawierających muzykę Rave! Rok 1996 to ekspansja tego rodzaju muzyki. Debiut solistki Blümchen zrobił niesamowite wrażenie, jej album „Herzfrequenz” również na stałe zapisał się w historii Rave’u, zawierając prawie same utwory utrzymane w szybkim, melodycznym klimacie. Co wybredniejsi uważali, że Blümchen powinna śpiewać po angielsku, co nawet zaowocowało anglojęzyczną wersją pierwszej płyty, jednak sama Jasmin pozostała wierna ojczystemu językowi do końca swojej kariery. Druga jej płyta potwierdziła wypracowany przez piękną solistkę styl, jednak kolejne nagrania, poprzez wpływ komercjalizacji, niestety zawodziły prawdziwych fanów Rave. Kolejny zespół tworzący opisywany rodzaj muzyki to słynny Dune z równie piękną wokalistką, jak Blümchen – Vereną. Pierwszy album, niestety trudny do zdobycia, był utrzymany w tradycyjnym stylu Rave, następny natomiast zachował swój klimat, chociaż zawierał w sobie dużo śladów eksperymentowania. Kariera tego zespołu potoczyła się później bardzo dziwnie. Wraz z londyńską orkiestrą symfoniczną nagrali dwie płyty, które nic wspólnego z Rave’m nie miały. Verena w końcu opuściła duet, po jakimś czasie wróciła, jednak wtedy czasy Rave’u mieliśmy już poza sobą i nie doczekaliśmy się następnych hitów. Kolejnym zespołem wywodzącym się z obłąkanych klimatów jest RMB. Kapelę tą znałem tylko z nielicznych teledysków emitowanych przez Vivę, z których najbardziej w pamięci utkwił mi jeden o tytule „Redemption”. Kiedy na jesień 2000 roku zdobyłem ich dwie płyty, mogłem w całości poznać twórczość tego zespołu oraz sposób, jaki ewoluowała, będąc pod wpływem zmieniających się trendów muzycznych. I tak oto pierwszy album utrzymany jest w prawdziwym Rave’owym klimacie z niepowtarzalną piosenką „River’s Edge” którą to słuchałem bardzo często tuż przed końcem 2000 roku i dzięki której teraz czuję klimat tamtego okresu, notabene jednocześnie bardzo radosnego i jednocześnie bardzo przykrego… Kolejny album tego zespołu zawierał w sobie tylko kilka piosenek utrzymanych w starym stylu, pozostałych kilkanaście podchodziło raczej pod eksperymentalny trance, z czego raczej nie byłem zadowolony. Generalnie muzyka Rave była jedną z wielu, na której się wychowywałem i dorastałem. Obecnie, mimo iż swoje zapatrywania muzyczne rozszerzyłem o bardziej ciężką muzykę, wcale nie porzuciłem starego dobrego Rave’u. Uwielbiam cofać się w czas o te kilka lat i wspominać ten okres, kiedy czekałem z niecierpliwością na nowy singiel Scootera, czy Blümchen. I na pewno to się nie zmieni.

Kiedy światem zapanował Rave, miałem dopiero 14 lat. Wtedy też również moją maksymą było powiedzenie „techno-rave-jungle”, następnie się to zmieniło w „rave-jungle-hardcore”. Swoją przygodę z muzyką Jungle rozpocząłem poprzez polowanie na teledyski zespołu The Prodigy. Po zakupieniu ich pierwszego albumu „Experience” nie potrafiłem wyrazić swojego zachwytu – że muzyka tworzona na syntezatorach może tak wspaniale brzmieć i jednocześnie różnić się od przeciętnego kawałka techno. Wraz z wydaniem singla „Firestarter” zespół ten stracił wiele w mojej ocenie, jednak bez żadnych obiekcji mogę stwierdzić, że debiutancki album The Prodigy jest najlepszym, jaki do tej pory słyszałem z dziedziny Jungle. Natomiast moja fascynacja najszybszym rodzajem muzyki pod względem ilości uderzeń na minutę (BpM) rozpoczęła się po usłyszeniu utworu teamu Technohead. To był rok 1996 i wtedy też zakupiłem pierwsze kasety z tym rodzajem muzyki (seria Mokum Compilations). Szybko też stwiedziłem, że techno jest dla mnie za nudne, za wolne i brakuje w nim dobrej melodii. Przy Rave zostałem, gdyż nie mógłbym odrzucić tego, co mi się podoba! Takie zachowanie uważam za nienormalne. Hardcore to jak gdyby bunt przeciwko monotonnemu techno. Wkurzała mnie muzyka do wbijania gwoździ, dlatego zafascynowałem się tym oto rodzajem muzyki. Hardcore też przeżywał wówczas swoją popularność, Dune w swoich pierwszych piosenkach stosował beaty charakterystyczne dla tego rodzaju muzyki, ubarwiając całość w charakterystyczną melodyjność Rave’ową. Scooter swój drugi album tworzył pod inspiracją Happy Hardcorem (odmiana Hardcore zbliżona prędkością do Rave), a ostatnia piosenka na tym albumie to czysty Hardcore. Tak samo Blümchen na drugim swoim albumie zawarła utwór „Verliebte Jungs” utrzymany w Hardcore’owym stylu. Potem popularność tego rodzaju muzyki osłabła, ogromna większość producentów muzycznych nastawiona na komercję, kładła nacisk na tworzenie jak najbardziej popularnej, oraz prostej muzyki (czyt. Techno), olewając prawdziwych fanów. Hardcore jest to kolejny bardzo specyficzny rodzaj muzyki. Już praktycznie po charakterystycznym uderzeniu perkusji możemy rozpoznać Hardcore (oczywiście nie wspominając o odmianach tego typu muzyki). No i oczywiście jest to najszybszy rodzaj muzyki, słyszałem nawet o piosence, która zawierała w sobie 3000 BpM. Przy takiej prędkości bity zlewają się w jeden dźwięk. Inspirowany tym rodzajem muzyki zacząłem komponować Hardcore przy użyciu Reflextrackera na C64.

Nadszedł mroczny rok 2001. Nieoczekiwanie moje zapatrywania muzyczne rozszerzyły się o kolejne rodzaje muzyki. Zainicjował to Heavy Metal oraz zespół Iron Maiden – z pewnością jeden z najlepszych zespołów tworzących gitarową muzykę. Kolejne zespoły, które zakorzeniły się w moim fanatyzmie to Manowar, który posiada swój niepowtarzalny styl; Helloween oraz Running Wild, którego jestem największym fanatykiem. Jest to fenomen sceny metalowej i najlepsza kapela dla mnie pod słońcem. Myślę, że osoby znające tą kapelę zgodzą się z moim osądem, lub chociażby będą wiedzieć, dlaczego tak uważam. Inspirowany Heavy Metalem zacząłem sięgać po coraz cięższą muzykę. Jedną z najlepszych kapel Thrash Metalowych jest M.O.D. (dawniej Method Of Destruction, obecnie Milano’s On Drugs), grającą z początku muzykę zawierającą elementy muzyki punkowej, przechodząc później na prawdziwy stylizowany Thrash (polecam album Dictated Aggression z 1996 roku!). Szukałem wciąż szybkiego i ciężkiego metalu, wreszcie dowiedziałem się jak brzmi prawdziwy Death Metal, dzięki temu mogłem delektować się kolejnym szybkim rodzajem muzyki. Ta odmiana Metalu posiada wiele cech tylko jej danych. Bardzo szybka perkusja, ciężkie basowe gitary oraz wokal, którego śpiew często można porównać z bełkotem. Oczywiście nie jest to regułą i chociażby jedna z najlepszych kapelek Death Metalowych – zespół Heath, wypracował swój własny styl wykorzystując melodię! Tak, melodyjność gitar jest widoczna na każdym albumie a najbardziej chyba na płycie „Symbolic”. Niedługo po tym zafascynowałem się również Thrash Metalem, przede wszystkim kapelą Slayer która jest uważana przeze mnie za najlepszą kapelę z tego rodzaju muzyki. Ostatni album „God Hates Us All” jest wyjątkowo udany, zaledwie 3 piosenki odbiegają od wykreowanego przez zespół stylu. Zainteresowałem się również Sepulturą, jednak kiedy poznałem początkową twórczość tej kapeli, okrzyknąłem ją najbardziej sprzedajną kapelą wszechczasów. Tylko ludzie, którzy znają dyskografię Sepultury wiedzą, co mam na myśli. Przejście z satanistycznego Death Metalu na spedalony wolny pseudo Thrash mówi sam za siebie. Począwszy od 1990 roku na każdym kolejnym albumie można znaleźć śladowe ilości piosenek, które mają coś wspólnego z prawdziwym Thrashem. I kto zdradzi powód tak nagłej zmiany? Jakoś inne zespoły tak się nie zmieniły, jak Sepultura… Niedawno zafascynowany zespołem Nightwish sięgnąłem jeszcze po twórczość zespołów Children Of Bodom, In Flames oraz Kovenant. Są to zespoły Gothic Metalowe, jednak ten rodzaj muzyki nie jest moim ulubionym, przede wszystkim ze względu na jego złożoność. Natomiast Black Metalu jak do tej pory nie potrafiłem strawić i nie sądzę, żeby to się zmieniło.

Czy osoba o tak rozbudowanym guście muzycznym słucha również muzyki klasycznej? Odpowiedź brzmi TAK! Na pewno jest to wielkim zaskoczeniem, jednak nie powinno dziwić to, skoro dla mnie wielkie znaczenie odgrywa melodia. A tyle pięknej melodii odnajdujemy przecież w twórczości znakomitych pianistów, chociażby Schuberta, Beethovena (Sonata Księżycowa – najlepszy utwór klasyczny!) i wielu innych. Muzyka musi mieć w sobie coś, co porywa, co zabiera w daleką podróż. I tym właśnie jest klasyczna melodia fortepianowa… Moim marzeniem od dawna była umiejętność gry na fortepianie. A klawisze pianina miałem przyjemność wciskać 22 grudnia 2000 roku dzięki uprzejmości koleżanki Weroniki. Gdyby nie posrana kolej rzeczy, to może teraz już umiałbym coś zagrać na pianinie.

Prawdziwą fascynację przynosi mi jednak muzyka z Commodore 64, tworzona na magicznym układzie SID. Słuchając dzisiaj starych zaków cofam się w czasie do momentu, kiedy pierwsze dni spędzałem przy tej ukochanej maszynce. Magia dźwięków C64 jest nie do opisania. Gdybym miał znaleźć się na bezludnej wyspie i gdybym do wyboru miał dziewczynę, lub komodę z kilkunastoma tysiącami zaków, chyba wybrałbym to drugie. Dziewczyna w końcu starzeje się fizycznie, a komoda tylko w naszym umyśle. Za kilkadziesiąt lat nie dałoby się wycisnąć tego samego z kobiety, co obecnie w porównaniu z komodą :)))). No ale to już tak na marginesie. Ogólnie rzecz biorąc te wszystkie opisywane przeze mnie rodzaje muzyki (poza nielicznymi wyjątkami) zawierają w sobie coś, bez czego prawdziwa muzyka nie miałaby prawa nosić własnego imienia. Tym czymś jest MELODIA. Dzięki niej odkrywam coraz to nowsze gatunki muzyki, fascynując się od pewnego czasu muzyką lat 70., a od ponad dwóch lat zespołem ABBA. I bez wątpienia mogę stwierdzić, ze gdyby nie było muzyki na tym świecie, nie byłoby nas… Z pozdrowieniami dla wszystkich fanatyków oraz niewolników muzyki:

Murdock/Tropyx/Draco/Nostalgia/Cascade
Paweł Ruczko (C) 24-25.07.2002.

Jest to dosyć obszerny opis różnych gatunków muzycznych, które są bliskie memu sercu. Tekst jest miejscami lekko zdezaktualizowany i ponadto zawiera trochę nieścisłości, które wynikały zwyczajnie z mojej niewiedzy. Tak więc należy go traktować jako pewną ciekawostkę, a nie jako czyste źródło wiedzy.

Czy rzeczywiście teraz na bezludnej wyspie wybrałbym C64, niż kobietę? Myślę, że kobietę, bo gdybym miał mieć tylko C64, to nie miałbym od kogo nowych warezów ściągać :).

Tekst ukończyłem 25 lipca 2002 r. (rozpoczynając jego pisanie dzień wcześniej) i ukazał się on 13 marca 2003 r. w magazynie Inverse #11/Oxygen64 w dziale Inne. Oryginalną treść poddałem drobnej korekcie merytorycznej i interpunkcyjnej.